"Rzeczy niemożliwe wykonujemy od ręki. Cuda zajmują nam trochę czasu" - trudno ustalić, kto jako pierwszy wygłosił te słowa, znane jako motto kilku jednostek wojskowych i ministerstw państw zachodnich z czasów drugiej wojny światowej. Niektórzy twierdzą, że to parafraza wypowiedzi Charles'a Alexandre'a de Calonne (ministra finansów króla Francji Ludwika XVI), który miał odpowiedzieć na usłyszaną prośbę: "jeśli to tylko trudne, uważaj to za zrobione. Jeśli niemożliwe, zajmie trochę dłużej". Gdyby trener Barcelony Pep Guardiola udał się z prośbą o dogonienie w tabeli Realu Madryt do czyjegoś gabinetu, na którego drzwiach wejściowych widnieje przywołany slogan, z pewnością zostałby odprawiony z kwitkiem. Mimo że w obecnym sezonie Primera Division rzeczy niemożliwe dzieją się ciągle, a cuda często urzeczywistniają się w dłuższej perspektywie. Dariusz Wołowski pisał o ""lidze jednego"", uzmysławiając, jak gigantyczną przewagę wypracował w Primera Division Real Madryt nad Barceloną. Sprawę mistrzostwa kraju praktycznie rozstrzygnęły bramki Dejana Lekicia i Raula Garcii, na które "Blaugrana" nie potrafiła wystarczająco skutecznie zareagować. Komplet punktów w dramatycznym meczu zgarnęła Osasuna, którą kilka miesięcy temu na Camp Nou Barcelona pokonała 8-0. Szanse Dumy Katalonii na przegonienie odwiecznego rywala nie są iluzoryczne dlatego, że "Królewscy" nie będą w stanie w pozostałej części sezonu stracić dziesięciu punktów. Raczej dlatego, że nie wygląda na to, by Barcelona nagle sama przestała remisować i przegrywać. Levante ciągle marzy Jose Mourinho, w przeciwieństwie do Guardioli, skupia się wyłącznie na miażdżeniu rywali, a nie na prezentowaniu kolejnych talentów i udowadnianiu światu, że można zbudować mistrzowski zespół złożony z samych wychowanków. Rywalom łatwiej broni się przed leniwie rozgrywającą Barceloną, szczególnie jeśli na ławce rezerwowych wyląduje kilku jej kluczowych zawodników, niż ze schematycznie, ale systematycznie i nieubłagalnie nacierającym i zabójczo kontrującym Realem, który bramki zdobywa niemal w ilościach hurtowych. Szczególnie wtedy, gdy Mesut Oezil i Cristiano Ronaldo zagrają tak dobrze jak w meczu z Levante. Levante, lider hiszpańskiej ligi sprzed kilku miesięcy, mimo porażki wciąż utrzymuje się w pierwszej czwórce tabeli, choć w ostatnich siedmiu kolejkach "Granotes" zdobyli jedynie trzy punkty; na ligowe zwycięstwo czekają od 10 grudnia ubiegłego roku. Nad trzecim od końca Racingiem Santander - ostatnią drużyną w strefie spadkowej zajmujące miejsce premiowane grą w Lidze Mistrzów Levante ma dziewięć punktów przewagi - o jeden mniej, niż prowadzący Real Madryt nad drugą Barceloną. Taki rezultat to ewenement wśród najlepszych lig Europy. W Anglii, Portugalii, Francji, we Włoszech i w Niemczech różnica pomiędzy strefą spadkową a strefą Ligi Mistrzów jest zdecydowanie większa niż w Hiszpanii, zwykle ponad dwukrotnie, przy zbliżonej liczbie drużyn i rozegranych kolejek. Wszyscy walczą o puchary i bronią się przed spadkiem To efekt wyrównanego poziomu szerokiego grona drużyn "drugiej kategorii", które czasami przeżywają dobre momenty, ale nie są w stanie dłużej wygrywać, więc nieustannie lawirują w środku tabeli. Kilka zwycięstw i dany zespół zaczyna marzyć o europejskich podbojach, kilka porażek - i drży o utrzymanie. Dlatego tylko w Hiszpanii Villarreal, w połowie sezonu egzystujący niemal na dnie klasyfikacji, w zasadzie ciągle może realnie liczyć na nienajgorszy - to jest zwieńczony awansem do pucharów - sezon. Największa w tym zasługa Borjy Valero, który złapał wielką formę i poprowadził "Los Amarillos" do kolejnego zwycięstwa, tym razem nad Granadą. Jeszcze niedawno wydawało się, że w tym kłębowisku klubów najzgrabniej porusza się Atletico, ale "Rojiblancos" wyraźnie wyhamowali. Wprawdzie ciągle od początku roku nie stracili gola, jednak od dwóch kolejek sami niczego nie strzelili. Ani Radamel Falcao, ani Adrian Lopez - najlepsi strzelcy drużyny z Estadio Vicente Calderon - nie zdołali pokonać świetnie broniącego Tono, co najbardziej musiało zdenerwować Diego, którego spektakularny występ w meczu z Racingiem nie przełożył się na większą zdobycz punktową Atletico. Potężnej grawitacji środka tabeli zdołała przeciwstawić się Valencia. "Los Ches" rozbili Sporting Gijon po golach Sofiane Feghouliego oraz Jonasa i znów oddalili na bezpieczną, ośmiopunktową odległość od reszty stawki. Niedzielnym spotkaniem na Estadio Mestalla po kilku słabych występach zrehabilitował się Adil Rami, który stanowił mur nie do przejścia w defensywie i w dodatku zanotował asystę po znakomitym dośrodkowaniu. Falstart Michela, zwycięstwo Saragossy Nie udał się debiut Michela, nowego trenera Sevilli, któremu Carlos Vela i Ruben Pardo w bardzo sugestywnym stylu pokazali, jak wiele pracy czeka go nad poprawą gry w defensywie. Problemy Sevilli to jednak nie tylko koszmarnie często mylący się obrońcy - cieniem samych siebie są również członkowie drugiej linii, z której Sevilla słynęła od dawna. Na pomoc nie ma prawa narzekać za to Malaga, której siła od jakiegoś czasu opiera się na Isco, Santiago Cazorli i Jeremy Toulalanie. Najwięcej pochwał po meczu z Mallorką w mediach zebrał ostatni z tej trójki. "Marca" wyliczyła, że tylko trzech piłkarzy ma na koncie więcej odbiorów niż Francuz, który w dodatku bije swoje strzeleckie rekordy. Bramka w ostatnim meczu była jego drugim golem w sezonie, co znaczy, że już w pierwszym roku gry w Hiszpanii Toulalan wyrównał swój dziesięcioletni dorobek bramkowy z francuskich boisk. Drugi zespół z Barcelony - Espanyol - też sprawił wielką sensację, przegrywając na własnym boisku z zamykającą tabelę Saragossą 0-2. Aragończycy mogli świętować pierwszą wygraną od połowy października, ponieważ Roberto Jimenez poradził sobie ze wszystkimi strzałami rywali. Szansy na odskoczenie "Los Pericos" w klasyfikacji nie wykorzystało Bilbao, pokonane po intensywnym spotkaniu przez Betis 2-1. O wyniku zadecydował gol Nelsona. Drużyna 23 kolejki Primera Division według INTERIA.PL: Jedenastka kolejki: Tono (Racing) - Nelson (Betis), Adil Rami (Valencia), Joan Oriol (Villarreal) - Borja Valero (Villarreal), Jeremy Toulalan (Malaga), Raul Garcia (Osasuna), Mesut Oezil (Real Madryt) - Sofiane Feghouli (Valencia), Dejan Lekić (Osasuna), Cristiano Ronaldo (Real Madryt). Ławka rezerwowych: Roberto Jimenez (Saragossa), Diego (Atletico), Christian Tello (Barcelona), Carlos Vela (Sociedad), Isco (Malaga), Jonas (Valencia), Michu (Rayo Vallecano) Nagroda im. radzieckiej interwencji w Afganistanie - Julio Cesar (Granada). Samobójczy gol bramkarza Granady z pewnością znajdzie się w każdym zestawieniu najgorszych interwencji sezonu, a w niejednym - dekady. Zobacz katastrofalną interwencję Julio Cesara z meczu Villarreal - Granada (3-1):