"Uważam, że trener - fechmistrz Tadeusz Pagiński - nie podchodził do sprawy szkolenia profesjonalnie. A jeśli ktoś nie potrafi być zawodowcem, powinien złożyć broń i odejść. Nie byłyśmy do tych igrzysk przygotowane w odpowiedni sposób, nie było odpowiedniej mobilizacji ze strony szkoleniowca. Nie zarzucam mu braku chęci - zawsze był zaangażowany w pracę, miałyśmy lekcje indywidualne. Tylko, że nie zawsze był do nich przygotowany" - skomentowała Gruchała, choć nie chciała wyjaśnić z czego to nieprzygotowanie wynikało. Dwukrotna medalistka igrzysk olimpijskich podkreśliła, że drużynie zabrakło przede wszystkim przygotowania fizycznego oraz pracy z psychologiem, który również mógłby mieć znaczny wpływ na poprawę wyników. Część florecistek korzysta z usług psychologów prywatnie i przynosi im to dobre rezultaty. "Szermierka bardzo się zmieniła, ale nasi szkoleniowcy tego nie widzą. Trening na świecie poszedł bardziej w kierunku lekkiej atletyki. Przed rokiem miałyśmy trenera od lekkiej i zaowocowało to mistrzostwem świata. Zgłaszałam, razem z koleżankami, że taki szkoleniowiec by się przydał także przed igrzyskami. Trener Pagiński wolał jednak wszystko zrobić po swojemu, mieć nad wszystkim kontrolę. Gdybym powiedziała mu, że współpracuję z psychologiem, to byłby bardzo sceptyczny" -wyjaśniła brązowa medalistka z Aten. Zawodniczka wyjaśniła, że poza elementami treningu fizycznego i psychicznego, których brakuje, trenerzy szermierki nie korzystają z zapisu wideo walk, nie przeprowadzają analiz. Na to samo skarżył się Sławomir Mocek, który został doskonale rozpracowany przez Chińczyka Shenga Leia w indywidualnym turnieju floretowym i odpadł w 1/8 finału. Sam nie miał takich informacji o rywalu. Gruchała podkreśliła przy okazji brak wsparcia ze strony sztabu. Zaznaczyła jednocześnie, że jej również brakowało momentami zawodowego podejścia do szermierki. "Jestem osobą samokrytyczną więc mogę powiedzieć - ja też nie byłam profesjonalistką. Potrzebowałam jednak pomocy - rywalki mogą przecież liczyć na wsparcie, a ja sama nie jestem w stanie wszystkiego udźwignąć" - wyjaśniła dwukrotna drużynowa mistrzyni świata. "Nasze rywalki mogą liczyć na wsparcie całego sztabu ludzi. A my tak nie mamy. Przecież niedawno, na Pucharze Świata w Tokio, okazało się, że musimy walczyć w maskach z szybką, a my nie zostałyśmy o tym poinformowane przez związek i miałyśmy tylko zwykłe. Sędzia międzynarodowy Adam Kaszubowski pomógł nam - załatwił odpowiedni sprzęt. Okazało się, że do Japonii musimy go odesłać same, na nasz koszt. Przecież w tym powinien pomóc związek - my nie możemy w sezonie olimpijskim zajmować się takimi sprawami" - mówiła dalej Gruchała. "Pamiętam również taką sytuację - półtora miesiąca temu, na mistrzostwach Europy, zostałam zdyskwalifikowana, ponieważ spóźniłam się na ciszę nocną siedem minut. Decyzję podjął trener Pagiński i prezes związku Adam Lisewski. To nie było dzień przed walką, a ja o 23 chciałam tylko dokończyć herbatę. Prezes podszedł do mnie i nie zachowywał się elegancko. Dziwnym tonem oznajmił mi, żebym wracała do hotelu. Została zdyskwalifikowana następnego dnia rano, a wieczorem obaj zmienili zdanie. Tyle, że cały dzień przed startem chodziłam zdenerwowana, byłam już spakowana. Chciałam nawet szukać pomocy w PKOl. To ewidentny brak profesjonalizmu, brak szacunku do zawodników" - kontynuowała Gruchała. "Pamiętam doskonale, jak dwa lata wcześniej, na dużej imprezie zostałam, razem z Anią Rybicką, obudzona przez hałasy na korytarzu. Okazało się, że działacze mają imprezę. Według mnie czas na świętowanie jest dopiero po zawodach" - dodała. "Nie może być też tak, że masażysta odmawia masażu. Przecież jeśli zawodnik zgłasza taką potrzebę, to musi to zostać wykonane szybko, a nie przekładane na termin, który jest wygodny dla niego. Takie sytuacje miały miejsce na Pucharach Świata. Tu w Pekinie możemy na szczęście skorzystać z pomocy innych lekarzy i terapeutów. W tym miejscu bardzo chciałabym podziękować doktorowi Jarosławowi Krzywańskiemu - to człowiek, który ma pojęcie o swojej pracy i zawsze służy pomocą. To on na niedawnym obozie w Cetniewie wytłumaczył nam, na przykład, jak brać odżywki. Jesteśmy mu bardzo wdzięczne" - powiedziała wzruszonym, łamiącym się głosem Gruchała. "Niestety dla trenera masaż, czy odnowa biologiczna nie jest ważna, więc odbywa się ewentualnie po treningu. Ludzie w związku są już starzy i nie są otwarci na nowe rzeczy, na zmiany w szermierce. Świat idzie do przodu, a my stoimy w miejscu" -oceniła. "My też nie jesteśmy oczywiście bez winy, ale potrzebujemy kogoś kto będzie nas mobilizował, wspierał" - dodała florecistka. Zawodniczka wyjaśniła również, czemu nie mówiła głośno o błędach w przygotowaniach przed wyjazdem do Pekinu. "Chciałam się skupić na olimpiadzie, ale te chore klimaty trwają od dawna i niezależnie od wyniku miałam plan, żeby opowiedzieć o nich po zakończeniu igrzysk. Wiem, że muszę zmienić trenera, jeśli chcę istnieć w polskiej i światowej szermierce. Żałuję, że nie spróbowałam zrobić z tym porządku wcześniej, ponieważ chcę walczyć dalej dla Polski. Mam teraz trzy miesiące przerwy i mogę go wykorzystać na rozważania co i jak zmienić. Nie mogę jednak zapewnić, że wrócę do szermierki" -zakończyła Gruchała, która z Pagińskim współpracuje od igrzysk w Sydney.