Długa jest lista grzechów, o które świat oskarża włoskich piłkarzy. Najpiękniejszy kraj na kuli ziemskiej "wydał" najbrzydszy futbol: nudny, defensywny, brudny. "Najpierw pół godziny uczą się jak udawać faule, potem pół godzinki plucia, szczypania i kopania: czy oni znajdują w ogóle czas na normalny trening?" - pytał kiedyś ironicznie trener Manchesteru United Alex Ferguson. Jak to ze stereotypami bywa, większość jest przesadna i krzywdząca. Drużyna Marcella Lippiego ani przez chwilę nie myślała wczoraj kategoriami catenaccio - włoski rygiel stosowali Paragwajczycy oddając w całym meczu jeden celny strzał. Główka Alcaraza wystarczyła im do remisu z mistrzem świata, co może potwierdzać tezę, że tak wartościowej generacji piłkarzy reprezentacja tego kraju nie miała nawet w czasach charyzmatycznego bramkarza Jose Luisa Chilaverta. Paragwajczycy są na każdym mundialu od 1998 roku, dwa razy przebili się do 1/8 finału przegrywając z Francją i Niemcami - późniejszymi mistrzami i wicemistrzami. Rywale nazywają włoski styl: "kulturą, która nie lubi piłki". Jest w tym i ironia i zazdrość. Zazdrość budzą czterech tytuły mistrza świata, których nie ma w kolekcji żadna inna europejska drużyna. Piłkarze z Italii osiągnęli mistrzostwo w grze bez piłki, lubią oddać ją rywalowi, by całkowicie panować nad wydarzeniami na boisku. Brak tego właśnie elementu, można było zarzucić wczoraj drużynie Lippiego przede wszystkim. Mistrzowie świata pozwolili sobie na luksus prowadzenia ataku pozycyjnego, z czego w pierwszej połowie nie wynikało nic. Zwraca na to uwagę legendarny stoper Milanu Franco Baresi, wicemistrz świata z 1994 roku. "Przez 45 minut z naszej dominacji nie urodziło się nawet jedno zagrożenie dla bramki Justo Villara". A przecież to nie jest Chilavert, gdy w drugiej połowie "dostał szansę" do popełnienia błędu, natychmiast ją wykorzystał - stąd wziął się wyrównujący gol Daniele De Rossiego. Defensywny pomocnik Romy jest symbolem tej drużyny: jej ambicji, siły, charakteru, ale także jej ograniczeń. Obrońcy tytułu potrzebują kogoś takiego jak Andrea Pirlo, który, kiedy jest zdrowy i w formie, nie mrówczą pracą, ale jednym przebłyskiem geniuszu potrafił rozstrzygać mecze. Nieprzewidywalnego piłkarza w drużynie Lippiego wczoraj nie było, stąd wynik gorszy niż gra. Do 63. minuty świat stał nawet na głowie: Włosi dominowali, a gola zdobyli Paragwajczycy. Kolejny przeciętny mecz tych mistrzostw, w którym walka zdominowała piękno, rozstrzygnęły dwa stałe fragmenty gry. Oznacza to tyle, że pierwsze miejsce w grupie nie leży już wyłącznie w nogach piłkarzy Lippiego. Jeśli go nie zdobędą, w 1/8 finału wpadną prawdopodobnie na Holendrów. Tego z pewnością chcieliby uniknąć jedni i drudzy. "Pomarańczowi" nie mają co prawda traumatycznych wspomnień z pojedynków z Włochami. W 1978 roku w Argentynie wyeliminowali ich w drodze do finału, a ostatnie znaczące starcie podczas Euro 2008 wygrali 3-0. Z Włochami jest jednak tak, że choć wszyscy chętnie ich krytykują, to potem boją się z nimi grać. Cztery tytuły mistrzowskie potwierdzają słuszność tych obaw. Teoretycznie Lippi drużynę ma średnią: mieszankę podupadłych gwiazd jak Gattuso, Zambrotta, Pirlo, Cannavaro czy Camoranesi, z młodymi, którzy nie potrafią wybić się ponad przeciętność. W Interze, najlepszej drużynie Europy Włosi nie grają, z wicemistrzowskiego w Serie A zespołu Romy jest w RPA jeden de Rossi. Licznie reprezentowany jest za to Juventus przegrywający w minionym sezonie na wszystkich frontach. Z jego końcem nie przedłużono kontraktu z 37-letnim Cannavaro, który wczoraj z Paragwajem grał w podstawowej jedenastce zawalając gola. Jeśli dodać do tego urazy Gianluigi Buffona i Pirlo, widać skalę trudności stojącą przed Lippim. Włosi to jednak jedna z dwóch nacji, które potrafiły obronić tytuł mistrza świata. Było to przed II wojną światową i tamtych czasów nikt już nie pamięta. Dyskutuj na blogu z Darkiem Wołowskim