Porażka nie musi być hańbą przynajmniej z dwóch powodów. Kiedy zrobiło się wszystko, żeby wygrać, a rywal mimo to okazał się lepszy, albo, gdy niepowodzenie potrafimy wykorzystać, jako naukę i bodziec do zmian. Nie łudźmy się jednak, że choć jeden z tych przypadków dotyczy piłkarskiej reprezentacji Polski, która z kretesem poległa w eliminacjach mistrzostw świata w RPA. Tu do winy nie przyznaje się nikt, nikt też się nie spoci, by wyciągnąć wnioski. Dla Beenhakkera i de Zeeuwa winni są piłkarze, którzy po meczu z Irlandią Płn w Chorzowie chcieli koniecznie skoczyć do dyskoteki, albo działacze PZPN notorycznie przeszkadzający im w pracy. O tym, że pezetpeenowska menażeria traktuje wyjazdy na mecze kadry jako okazję do wypitki, wiemy od lat. Każdy trener się na to skarży, wniosków nie wyciąga jednak żaden prezes. Obecny też nie wyciągnie, bo bawi się ze wszystkich najlepiej. "Morale zespołu siadło, zresztą tak na mój gust to wielu graczom zwyczajnie już się nie chciało. Tak naprawdę z kadry nie mają dużych pieniędzy, a to dla wielu jest najważniejsze" - mówi de Zeeuw, który z kadrą pracował trzy lata pobierając wynagrodzenie PZPN i zamiast zapobiegać nieszczęściu, dopiero teraz, po klęsce zdecydował się ujawnić prawdę. Myślę, że jeśli morale zespołu siadało, ktoś taki jak Beenhakker powinien jeszcze raz zdecydować się na dyskwalifikacje, jak w Kijowie, i wziąć takich zawodników, którym biegać w biało-czerwonym stroju chce się bez pieniędzy. De Zeeuw mówi, że gdyby ktoś z zagranicznych trenerów spytał jego lub Beenhakkera czy warto pracować w Polsce usłyszałby odpowiedź: "w żadnym wypadku". Dlaczego więc pół roku temu, czy też po Euro 2008, albo jeszcze wcześniej Beenhakker i jego dyrektor nie zebrali dziennikarzy i nie ogłosili, że rezygnują z pracy w PZPN, bo jej warunki są nie do przyjęcia? Wyrzekając się posad i pieniędzy w imię zasad, byliby zdecydowanie wiarygodniejsi. Opowieści de Zeeuwa, w które wierzę, przyjmuję z niesmakiem. Od tak poważnego trenera jak Beenhakker zamiast złości, obrażania się, lub wykrzykiwania, kto jest winny, oczekiwałbym głębszej refleksji nad naszą piłką, a także odpowiedzi na pytanie, co on sam zrobił źle. Tymczasem słyszę historie, które znamy od dawna, które powtarza każdy przegrany trener lub ci, którzy z nim pracowali. To wszystko jest nudne i brzmi jak wykręt. Oczywiście nie ma co marzyć, żeby odpowiedzialność za to, co się stało wziął na siebie PZPN. Prezesi i działacze decydujący jaka jest polska piłka nigdy niczego przecież nie zawalili: zawsze z siebie zadowoleni, silni, zwarci gotowi. Tyle, że uparcie tkwią w innej epoce. Prezes Lato niczemu nie jest winien, przecież wybiegał dla Polski dwa medale mistrzostw świata, prezes Engel też nie - przecież on poprowadził Polaków na mundial po 16 latach, prezes Piechniczek również nie, on jako jedyny trener grał z kadrą na mundialu dwa razy. Nie ma winnych, nie ma wniosków, za chwilę będzie nowy trener, nowa drużyna, tylko kłopoty pozostaną te same. I za rok, dwa, lub trzy lata będą "sprzedawane" nam te same opowieści. Ludzie polskiej piłki nie umieją wygrać, ale być może jeszcze gorsze jest to, że oni nie umieją przegrać. DYSKUTUJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM NA JEGO BLOGU