W środę, pogodnym i parnym dniu, choć czarnym dla reprezentacji Polski (z marzeniami o miejscach na podium pożegnali się siatkarze i piłkarze ręczni), w biurach prasowych na obiektach olimpijskich pojawiły się kartony z pelerynami przeciwdeszczowymi. Jednak z zachęty "proszę się częstować" niewiele osób skorzystało. Po co nam teraz takie prezenty na koniec igrzysk - dziwili się dziennikarze. W czwartek o świcie wątpliwości wyjaśniło zachmurzone nad Pekinem niebo. "Durak, ja durak" - przyznał podczas śniadania samokrytycznie jeden z reporterów rosyjskiej agencji prasowej. Ale nie on jeden nie zrozumiał gestu Chińczyków, którzy dzień wcześniej zachęcali do pobierania płaszczy. Zanim jednak pierwsze osoby zaspokoiły poranny głód, przy wyjściach ze stołówek czekały na nich paczuszki z pelerynami. Natomiast w miejscach zakwaterowania zwiększono liczbę parasoli do wypożyczenia. Te akcesoria przydadzą się na cały czwartek, bo deszcz, z niewielkimi przerwami, będzie padać do północy. Temperatura obniży się do 19 stopni, wzrośnie prędkość wiatru z 2 do 4 km/godz. Prognoza pogody na trzy ostatnie dni igrzysk jest jednak optymistyczna, może nawet aż za bardzo. Będzie słonecznie, jedynie w niedzielę przewidywanie jest nieznaczne zachmurzenie. Temperatura wzrośnie w piątek do 30 stopni, w wietrzną (10 km/godz) sobotę do 32, by w niedzielę spaść do 29. Natomiast w poniedziałek ekipy, które będą odlatywały z Pekinu, mogą zostać pożegnanie piorunami. Wracając do biur prasowych, od początku olimpijskich zawodów szwankuje w nich sieć bezprzewodowa. Za dostęp do niej organizatorzy pobierali spore opłaty (np. za samo łączenie się na stadionach czy w halach - 3500 juanów, tj. ponad 500 dolarów), a zdarza się, że nie można wejść do internetu. W nocy z środy na czwartek, kiedy na Stadionie Narodowym trwały jeszcze eliminacje tyczkarzy (szczęśliwe dla Przemysława Czerwińskiego, który wystąpi w finale), jeden z dziennikarzy, po wielokrotnych i bezskutecznych próbach wprowadzenia kodów, zrobił karczemną awanturę. Dał technikom 10 minut na uzyskanie łączności z jego redakcją, a sam poszedł rozmawiać z zawodnikami. Kiedy wrócił, przy zalogowanym komputerze stała kawa z ciasteczkami. "No i jak tu nie kochać tych ludzi" - powiedział donośnym głosem, po czym podszedł do techników i powiedział - "Thank you, xie xie". Z Pekinu - Janusz Kalinowski