Thierry Henry nie zdobył gola od ostatniego Gran Derbi, kiedy na Bernabeu Barca zmiażdżyła Real 6:2. Zachodziła poważna obawa, że "wytrwa na sucho" do klasyku na Camp Nou, zabrakło mu ledwo trzech tygodni. Wczoraj w meczu z Mallorką Francuz wreszcie zdobył bramkę (na 3:1), w okresie, gdy szefowie Barcy spotkali się z wysłannikami Manchesteru City w sprawie finalizowania transferu Robinho. Jest to przejaw braku wiary, że Francuz jeszcze raz wzniesie się na wyżyny, i na nich wytrwa, tak jak w poprzednim sezonie. Dani Alves w ogóle nie pojawił się wczoraj na boisku. Xavi, Iniesta i Messi weszli w drugiej połowie, kiedy Pedro, Ibrahimovic i Henry rozpracowali już właściwie Mallorkę. Ale też liga hiszpańska do Gran Derbi nie jest zmartwieniem Barcelony. Szczególnie na Camp Nou mistrz wygrywa siłą rozpędu i lęku, który wzbudza w rywalach. Dlatego Pep Guardiola mocno rotuje składem, aż do starcia z Interem w Champions League, kiedy obrońca trofeum spróbuje podźwignąć się z wstydliwego trzeciego miejsca. Dla Camp Nou będą to cztery niezwykłe dni, bo po zespole Mourinho, Barca zmierzy się z Realem. Gdyby ignorować tabelę, z pozoru "królewscy" mieli wczoraj znacznie trudniejszego rywala. Tyle, że Mallorka wciąż jest w czołówce, a Atletico wraca do strefy spadkowej. Czwarta siła poprzedniego sezonu boryka się z zapaścią, porównywany niedawno do Messiego Aguero stracił miejsce w składzie, i tylko jedno od dekady pozostaje niezmienne. Czy Atletico gra dobrze, czy źle, nie może poradzić sobie z głębokim kompleksem Realu, który wczoraj rozbił ulubionego przeciwnika w 25 minut, po brazylijskich golach Marcelo i Kaki. Można byłoby zaryzykować tezę, że Real grał najlepszy mecz w sezonie, gdyby nie to, że na jego drodze stał właśnie lokalny rywal. Madryckie derby rządzą się przecież prawami odmiennymi niż wszystkie inne. Kiedy goście prowadzili 3:0, po tym jak w 73. min Higuain ośmieszył Pereę, Sergio Ramos dostał czerwoną kartkę i w minutę gospodarze zdobyli dwa gole, a potem królewscy przeżyli jeszcze horror, w którym było miejsce na nie uznanego gola i sytuację sam na sam zaprzepaszczoną przez Aguero. Wszystko skończyło się jednak jak zwykle - ciszą i smutkiem Vicente Calderon. Utrzymało to status quo na szczycie. Za dwa tygodnie Real podejmie Racing, a Barca zagra z Athletic w Bilbao, by 28 listopada "zaprosić" królewskich na najbardziej fascynujący być może mecz tej jesieni. Skończą się kłótnie, korespondencyjne porównania, kolosy zmierzą się bezpośrednio o prestiż i pozycję lidera. Wreszcie się przekonamy, czy Barca to wciąż jeszcze ten zespół z poprzedniego sezonu, albo czy Real to już ta drużyna, o której marzył Florentino Perez. INTERESUJESZ SIĘ FUTBOLEM? POROZMAWIAJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM!