Zapytany przez dziennikarzy wieczornego dziennika telewizji NBC "Nightly News", czy chce, by świat zbojkotował mające się odbyć tego lata igrzyska Dalajlama odparł jednoznacznie: "Nie". Zapytany z kolei, czy chce, by przywódcy Stanów Zjednoczonych i innych krajów zbojkotowali ceremonię otwarcia igrzysk na znak poparcia dla Tybetu, odpowiedział: "To zależy od nich". "Jest bardzo ważne, by wyjaśnić, że nie chodzi tylko o kwestię Tybetu, ale także o same Chiny - bilans praw człowieka jest tam smutny. A ich wolność, także bardzo ograniczona" - podkreślił Dalajlama. Zapytany, jakie jest jego przesłanie dla Chin, odpowiedział: "Sedno tego co myślę jest następujące: Nie jesteśmy przeciwko wam. I nie dążę do oddzielenia". Dalajlama przebywa w Seattle na amerykańskim wybrzeżu Pacyfiku w związku z udziałem w pięciodniowej konferencji humanitarnej zatytułowanej "Ziarna Wspólnego Odczuwania". Jak podkreślił na początku wizyty, nie ma ona charakteru politycznego. Władze chińskie i podporządkowane im media oskarżają Dalajlamę i jego "klikę" o sprowokowanie zamieszek, do jakich doszło kilka tygodni temu w Tybecie i sąsiednich prowincjach chińskich zamieszkanych przez mniejszość tybetańską. W stolicy Tybetu Lhasie zamieszki te przekształciły się w starcia. Wg danych oficjalnych, zatrzymano ok. tysiąca Tybetańczyków. Przebywający na uchodźstwie w Indiach przywódca tybetański, który opuścił ojczysty kraj w 1959 roku, po stłumieniu przez władze chińskie powstania Tybetańczyków, stanowczo odrzuca te oskarżenia Pekinu.