- Mam oferty z polskich klubów, ale nie chcę w naszym kraju grać nigdzie poza Wisłą - deklaruje w rozmowie ze mną "Mały", który nie poradził sobie z własną frustracją i zapędził się sam w kozi róg. Małecki nie zamierza się przenosić do ŁKS-u, ani nigdzie indziej w granicach RP. Do końca okresu transferowego zostały niespełna dwa dni. Jest wychowankiem. Niech się cieszy, że żyje Zarząd Wisły ukarał Patryka surowo - półroczną dyskwalifikacją. Kara nadejść musiała, gdyż - jak ogłosili słusznie włodarze w komunikacie: "Żaden piłkarz nie może być ważniejszy niż klub". Sprawa ma jednak również drugie dno. Dziwnym trafem sytuacja z Małeckim zaczyna jednak łudząco przypominać tę, z jaką się przy Reymonta zetknął przed laty Kamil Kosowski. "Kosa" - kupiony przez Wisłę z Górnika Zabrze za młodu - był traktowany przez Bogusława Cupiała niczym wychowanek. Miało to swoje plusy - Kamil długo był ulubieńcem, prezes kupił mu nawet 100-metrowe mieszkanie w luksusowym osiedlu. Lata płynęły, a "Kosa", który bez wątpienia był liderem drużyny mającym na nią nieraz większy wpływ niż zmieniający się niczym rękawiczki zimą trenerzy, pozostał z poborami w wysokości 7 tys. zł miesięcznie. - I to jeszcze wtedy, gdy rada nadzorcza zgodzi się uznać zasadność wypłacenia mi premii - podkreślał Kamil Kosowski. Nawet po powrocie z wojaży zagranicznych, mimo że Wisła sporo na nim zarobiła (2,5 mln euro). Kosowski nie mógł się doczekać podwyżki. Chciał 150 tys. euro, ale po jednej wypowiedzi dla prasy o pampersach, boss z Myślenic przekreślił go. Ówczesny dyrektor sportowy, Jacek Bednarz oświadczył ze smutkiem: - Nie mamy dla Kamila Kosowskiego już żadnej oferty. Po odprawieniu "Kosy", Bednarz - na życzenie ówczesnego trenera Wisły, Macieja Skorży - zatrudnił piłkarza zarabiającego rocznie 320 tys. euro (a więc dwa razy więcej niż chciał Kamil), piłkarza, który w całej karierze w "Białej Gwieździe" rozegrał zaledwie kilka dobrych meczów. Za to przyciągnął za sobą aferę korupcyjną, w której efekcie klub odmówił mu nawet wręczenia medalu za mistrzostwo Polski. Takie to były mądre ruchy kadrowe. Rzeczywistość dopisała scenariusz sama - "Kosa" jest dziś liderem GKS-u Bełchatów, a o zawodniku, który miał go zastąpić słuch zaginął. Patryk Małecki przy Reymonta też jest traktowany jak wychowanek, który ma się cieszyć z tego, że żyje i z faktu, że po podwyżce zarabia w Wiśle 30 tys. zł miesięcznie. Dla przeciętnego śmiertelnika, który musi sobie radzić za 1500 zł od pierwszego do pierwszego, to pieniądze niewyobrażalne. Piłkarze mają jednak świadomość, że czas płynie im znacznie szybciej, a kariera nie trwa wiecznie. Dobre pobory skończą się tuż po "trzydziestce". Na dodatek "Mały", będąc liderem drużyny, na liście płac jest daleko z tyłu. Często kilkakrotnie więcej zarabiają zawodnicy z ławki rezerwowych ściągnięci za kadencji Stana Valckxa, choć ich wkład do gry zespołu i przywiązanie do barw klubowych są bez porównania mniejsze, niż czupurnego "Małego". To powodowało rosnącą frustrację Patryka, który miał prawo czuć się wyzyskiwany. " Jeżeli koledzy zarabiają po 400 tys. euro rocznie, a ja nie wyciągam 90 tys. euro, to coś jest nie tak" - burzyło się w młodej głowie i frustracja rosła i przygłuszała cierpliwość, dzięki której mógł się doczekać kontraktu oferującego mu wynagrodzenie na miarę umiejętności. Mniej dyplomacji, więcej młotka Nie ma dwóch zdań - te wszystkie wyskoki z atakiem na dziennikarza, wyganianiem "pikników" na drugą stronę Błoń, czy odmowa podania ręki ikonie klubu - Kazimierzowi Moskalowi, Patryk mógł sobie darować. Czy jednak w interesie Wisły jest obniżanie wartości jednego ze swych najlepszych towarów eksportowych? Ile może być wart Małecki trenujący w pojedynkę? Indywidualnie ciężko uprawiać bieganie, a futbolu po prostu się nie da! Pamiętamy wyskoki wychowawcze innych piłkarzy, które przy Reymonta uchodziły im na sucho. Piotr Brożek rzucający w kierunku Macieja Skorży podczas meczu z Odrą Wodzisław: "Sam se ku... graj", został zmieniony, ale nie zawieszony. Mauro Cantoro dwa razy po zmianie na początku II połowy nie mógł utrzymać nerwów na wodzy, przebierał się i jechał do domu nie czekając na koniec meczu. Takie to są emocje, nad którymi wyrwany z żywiołu boiskowej walki piłkarz nie potrafi często zapanować. Czy ktoś zawiesił Franka Ribery'ego, gdy ten po porażce w Lidze Mistrzów z FC Basel nie podał ręki trenerowi Yuppowi Heynckesowi? Nie, odbyła się pewnie rozmowa dyscyplinująca w zaciszu klubowych gabinetów. W jej efekcie słynny Francuz strzelił dwa gole i był ojcem zwycięstwa w starciu Bayernu z Schalke. U nas jednak wszystko odbywa się o wiele mniej dyplomatycznie, tak trochę przy pomocy młotka. Owszem, Małecki był swego rodzaju recydywistą, bo to nie pierwszy jego wyskok. Należy jednak zrozumieć źródło problemu - klub traktował go jak wychowanka i nie chciał słyszeć o podniesieniu zarobków do chociażby średniej drużynowej (czyli ok. 150 tys. euro rocznie). Gdyby to zrobił, zmotywował "Małego" do lepszej gry, to dzisiaj mógłby go sprzedać za około 2 mln euro, tak jak Legia pozbyła się tercetu: Borysiuk, Rybus, Komorowski i na jego miejsce sprowadzić piłkarza bardziej zdyscyplinowanego. Obecne rozwiązanie na dłuższą metę, to strzał w stopę Małeckiego, ale też Wisły Kraków.