Z trenowania powszechnie komplementowanej po południowoafrykańskim mundialu reprezentacji Chile Bielsa ostatecznie zrezygnował w lutym. Decyzji nie zmienił, mimo że zdążył wymusić dymisję skłóconego z sobą prezydenta federacji, Jorge Segovii. Szybko rozpoczęła się telenowela pod tytułem "Marcelo Bielsa wraca do klubowej piłki", którą porzucił jeszcze w poprzednim stuleciu, aby objąć drużynę narodową Argentyny. Odrzucił propozycję objęcia rodzimego Newell's Old Boys, z którym w latach 90. zdobył mistrzostwo kraju i doszedł do finału Copa Libertadores, potem odmawiał m.in. Realowi Sociedad, Sevilli, Atletico, AS Romie i Interowi Mediolan. Znane europejskie kluby chciały zatrudnić Bielsę za wszelką cenę, nie zważając na to, że doświadczenie Argentyńczyka w europejskiej piłce to zaledwie kilka miesięcy pracy w Espanyolu Barcelona w 1998 roku. Czyli nie dość, że niemal zerowe, to jeszcze z innej epoki. Jednak dopiero Jose Urrutia, kandydat na prezydenta Athletic Bilbao, zdobył względy Bielsy, czym zapewnił sobie zwycięstwo nad starającym się o reelekcję Fernando Garcią Mucuą. Plan osadzenia "El Loco" na ławce trenerskiej wyjątkowo przypadł do gustu fanom i członkom stowarzyszeń kibiców "Lwów", a to oni brali udział w głosowaniu. Athletic, podobnie jak Real Madryt, Barcelona czy Osasuna, nie jest sportową spółką akcyjną, dlatego sternika klubu wyłaniają demokratyczne wybory, a nie negocjacje pomiędzy udziałowcami. Czym Athletic górował nad Romą, Sevillą, Interem i Atletico, że Bielsa zdecydował się na pracę w Kraju Basków? Na pierwszej konferencji prasowej "El Loco" wyznał, że Bilbao przypomina mu Newell's Old Boys sprzed dwóch dekad, szczególnie pod kątem stawiania na wychowanków, których masowo dostarcza słynna szkółka w Lezamie. Na jej punkcie Baskowie mają jeszcze większą obsesję niż Katalończycy na punkcie mitologizowanej na całym świecie La Masii. "Los Leones" zatrudniają wyłącznie piłkarzy narodowości baskijskiej, co drastycznie krępuje im ruchy transferowe, dlatego Lezama musi gwarantować klubowi kadrową samowystarczalność. I niemal gwarantuje. W podstawowej jedenastce Athletic najczęściej wybiega 7-8 wychowanków. Klub jak reprezentacja Praca w żadnym innym miejscu nie przypominałaby Bielsie w podobnym stopniu również pracy selekcjonera reprezentacji, o wiele bardziej ograniczonej i bardziej monotonnej od codziennie wykonywanej, wielopłaszczyznowej roli trenera klubu. Prezydenci Atletico, Sevilli, Romy i Interu Mediolan, planując poważne zmiany kadrowe, lub wręcz będąc do nich zmuszeni, chcieli dać Argentyńczykowi wolną rękę w skomponowaniu drużyny według jego koncepcji. To wymagałoby błyskawicznych posunięć, by ubiec konkurentów na rynku transferowym, a potem przyspieszonego wpajania przebudowanemu zespołowi nowego stylu, żeby zdążyć przed nieubłaganie nadciągającym początkiem sezonu. A Bielsa przywykł raczej do starannego dokonywania selekcji i skrupulatnego wpajana taktyki swoim podopiecznym. W Bilbao czas popłynie mu wolniej. Zamiast planować kadrową rewolucję, Bielsa mógł na kilka tygodni zaszyć się w domu i rozbierać na czynniki pierwsze dostarczone mu nagrania z meczami "Lwów", jeszcze podczas kampanii wyborczej Jose Urutti. Podobnie jak w reprezentacji, w Athletic Bielsa będzie miał do dyspozycji ludzi złączonych wspólną tożsamością narodową, kulturą i językiem. Nie będzie musiał się martwić o przełamywanie żadnych barier i jednoczenie zespołu. Poczuje się niemal jak selekcjoner drużyny narodowej Kraju Basków. Poza Xabim Prieto, kapitanem znienawidzonego w Bilbao Realu Sociedad oraz Xabim Alonso, fundamentalnym pomocniku Realu Madryt, Bielsa mógłby "powołać" do swojego Bilbao niemal każdego Baska. Bilbao dostarcza piłkarzy nie tylko niezrzeszonej w FIFA ani UEFA reprezentacji Baskonii, coraz większy wkład wnosi również do kadry Hiszpanii. Z Młodzieżowych Mistrzostw Europy w Danii obwieszeni złotymi medalami wrócili Javi Martinez, Mikel San Jose, Ander Herrera i Iker Muniain. Pierwszy z nich - obok Fernando Llorente - to również mistrz świata z RPA. Obydwaj nadal regularnie dostają powołania od selekcjonera dorosłej kadry, Vicente del Bosque, a ostatnio dołączył do nich również Andoni Iraola. Z kolei w Anderu i Muniainie wielu Hiszpanów widzi następców Xaviego Hernandeza i Andresa Iniesty w "Czerwonej Furii". Z taką ekipą śmiało można myśleć o występach w Lidze Mistrzów. Zwariowany ideał, idealny wariat Wrośnięte w baskijską ziemię i zakorzenione w lokalnej, narodowej społeczności Athletic stanowi unikalne połączenie klubu z reprezentacją, co musiało odpowiadać Bielsie, zważywszy na jego trzynastoletni rozbrat z klubową piłką. Również do Basków, walczących w każdym meczu jak o niepodległość, Argentyńczyk pasuje doskonale, szczególnie charakterem. Istnieje kilka wyjaśnień genezy przydomku "El Loco" - czyli "Szalony", "Wariat". Sam Bielsa tłumaczył go tym, że zawsze przesadza w swoim zachowaniu, choć przyznał, że ze słownikowych znaczeń wyrazu "loco" wybrał najbardziej łagodne. Jorge Valdano, legenda argentyńskiej piłki, stwierdził, że szaleństwem u Bielsy jest wyłącznie nadmiar zalet. Natomiast najczęściej przytaczane wyjaśnienie głosi, że po wysokiej porażce Newell's Old Boys w Copa Libertadores, pod domem Marcelo Bielsy zbiegli się wściekli demonstranci, domagając się głowy trenera. Ten wyszedł z domu, pokazał zgromadzonym trzymany w ręce... granat i zagroził, że zrobi z niego odpowiedni użytek. W okolicy natychmiast zrobiło się spokojnie. Federico Lareo, autor książki o "El Loco", podkreśla, że istnieją różne wersje tej historii. W niektórych przekazach nie było żadnego granatu, w innych była to jedynie zabawkowa atrapa. Lareo podkreśla, że pewne jest jedno - Bielsa bez strachu, w szalonym stylu zdołał spacyfikować wzburzonych kibiców. Odwagi, szczególnie taktycznej, nie brakuje Bielsie również podczas meczów. Swoim zespołom wpaja drapieżny styl gry, bazujący na oryginalnym ustawieniu: 3-1-3-3. Mawia, że jego piłkarze zawsze zobowiązani są wychodzić na boisko żeby wygrać. W przygotowaniu zespołu nie odpuszcza najmniejszym detalom. Powiedział kiedyś: "Futbol robi się mniej dramatyczny, gdy wykonują go ci, którzy go rozumieją". Sam ogląda i analizuje tyle meczów, że musi rozumieć piłkę nożną do najbardziej elementarnych zasad. Właśnie tym Bielsa diametralnie różni się od poprzednika, Joaquina Caparrosa, który zdaje się wiedzieć wszystko o szkoleniu piłkarzy, ale brakuje mu koncepcji jak obezwładnić rywali, gdy nie wystarczają wyłącznie twardsze kości, wytrzymalsze ścięgna, silniejsze mięśnie i wyżej noszone czoła. Jego podopieczni stawali się lepsi z każdym treningiem, Caparros wyglądał na człowieka, który z grupy kotów-dachowców mógłby wyhodować stado tygrysów, ale nie potrafiłby ich nauczyć wspólnego polowania i dobierania odpowiednich zachowań do konkretnej zwierzyny. Czy to na Barcelonę, czy na Almerię, "Lwy" Caparrosa wybiegały z takim samym pomysłem - zabiegać rywali na śmierć, stłamsić ich fizycznie i strzelić im bramkę bezpośrednio po stałym fragmencie albo precyzyjnym dośrodkowaniu na główkę Fernando Llorente lub Javiego Martineza. Odziedziczonych po Caparrosie boiskowych zabijaków Bielsa spróbuje nauczyć jak przełamywać opór rywali, bez gruchotania im piszczeli i obdzierania ze skóry. Łukasz Kwiatek