Po porażkach wymiotował Właściwie trudno stwierdzić, kiedy to się zaczęło? W którym momencie jeden z największych trenerskich guru, obdarzony naturalną mentalnością zwycięzcy, zmienił się w kogoś o charakterze emerytowanego profesora uniwersytetu? Ci, którzy pracowali z nim jeszcze w Monaco opowiadają, że po porażkach dostawał wręcz objawów chorobowych i najzwyczajniej w świecie wymiotował. Może przełomem był gol Juliano Bellettiego w 82. min paryskiego finału Champions League z 2006 roku? Na osiem minut przed końcem gry Barcelona odbierała stworzonemu przez niego Arsenalowi największy sukces w historii. Może wtedy Wenger w jakiś masochistyczny sposób zasmakował w katastrofach? Do 2006 roku był jednym z największych zwycięzców w swoim fachu. Zdobył z Arsenalem trzy tytuły mistrza Anglii, cztery Puchary i cztery Tarcze Wspólnoty. Był pierwszym szkoleniowcem spoza Wysp, który wywalczył podwójną koronę w Premier League, a także pierwszym, którego zespół nie poniósł w sezonie ani jednej porażki (2003-2004). Drużynę "Kanonierów" z tamtego okresu ochrzczono mianem "The Incredibles". Wenger dowodził graczami osiągającymi pod jego ręką szczyty. Momentem kulminacyjnym stał się paryski finał Champions League: Arsenal prowadził 1-0, ale przegrał. Największy uczeń Wengera mistrz świata i Europy Thierry Henry zrozumiał wtedy, że aby zdobyć upragniony Puchar Europy, musi usiekać. I nie pomylił się. Od 2006 roku "Kanonierzy" grali często najładniejszy, najbardziej ofensywny futbol w Europie, ale nic nie zdobyli. Drużyna Wengera, oparta na wychowankach, graczach młodocianych sprowadzonych na The Emirates w wieku 15 lat, tak jak polski bramkarz Wojciech Szczęsny, regularnie przegrywa kluczowe pojedynki w Premier League i Lidze Mistrzów. Obrońca United Patrice Evra wypowiedział kiedyś słynną kwestię, że Arsenal jest drużyną dzieciaków, która nie jest w stanie pokonać jedenastu mężczyzn. "Oni wciąż się uczą. A jak się już nauczą, odlatują i na ich miejsce wchodzą kolejni uczniowie. W ten sposób nie da się zbudować wielkiego klubu" - podsumował dzieło swojego sławnego rodaka. W jakimś sensie Wenger jest obrońcą zasad. Piłkarzy się wychowuje, a nie kupuje dbając, by klub funkcjonował na zdrowych, ekonomicznych zasadach. Francuz nie pozwolił się namówić na przepłacane transfery nawet właścicielom drużyny z "The Emirates". Uparł się, że tygodniówka gracza nie może przekraczać 100 tys. funtów, by klub nie popadał w spiralę długów, podczas gdy pensje gwiazd Chelsea, MU, czy City przekroczyły 200 tys. tygodniowo. Czy to coś zaskakującego, że "dzieci Wengera" nie są lojalne wobec niego? Wyniki przestały go bronić Nagradzany tytułem szkoleniowca roku w każdej lidze, w której pracował (francuska, japońska i angielska), Wenger przypomina dziś emerytowanego profesora, niemogącego pogodzić się z tym, że świat nie pasuje do jego ideałów. W zawodowym futbolu nie liczą się zasady, ani nawet ekonomiczne fair play, ale zwycięstwa i tytuły. A one przestały bronić Wengera już w 2006 roku. Ostatniego lata nastąpił kolejny exodus piłkarzy z "The Emirates", spanikowany Wenger dokonał histerycznych transferów tuż przed zamknięciem okna. Porażka z United na Old Trafford 2-8 sprawiła, że prasa na Wyspach wieściła koniec 62-letniego szkoleniowca. Kiedy wydawało się, że w Priemer League sytuacja zaczęła się normalizować, Arsenal z okolic strefy spadkowej powrócił na miejsce w czołowej czwórce (choć z aż 17 pkt straty do lidera), nadeszła katastrofa w Champions League. Cztery lata po tym, jak ze swoją młodą drużyną Wenger zdobył Mediolan, teraz na tym samym San Siro przeżył jej upadek. Przy czym gole wbijali i pierwszoplanowe role grali piłkarze tacy jak Robinho i Zlatan Ibrahimovic, dla których w futbolu kasa liczy się przede wszystkim. Wenger nigdy by ich u siebie nie zatrudnił. Tylko co z tego? Francuski trener budzi sympatię, a nawet podziw. Wychował wielu znakomitych graczy, którzy dziś błyszczą w innych zespołach. Klub z The Emirates nie ma kłopotów finansowych, a trybuny nowoczesnego stadionu zawsze są pełne. Jose Mourinho, Alex Ferguson, a także Pep Guardiola idą często na łatwiznę wydobywając z klubowej kasy dziesiątki milionów euro. Wenger uparł się, że poradzi sobie bez tego. Jest jak ostatni z romantyków w zimnym świecie futbolu. Stąd coraz częściej wydaje nam się dziwaczny, śmieszny, a niektórym wręcz żałosny. Ślepym uporem Francuz szkodzi sobie i swojej drużynie. Być może wczoraj Robin van Persie zrozumiał to, co Henry sześć lat temu. Że aby osiągać wielkie cele, trzeba od Wengera uciekać. Można wrócić po latach, jako gracz spełniony, tuż przed emeryturą. Ale nie da się spędzić na "The Emirates" całego życia. Bo ani się nie wygra tego, co by się chciało, ani nie zarobi. Absolwent ekonomii na Uniwersytecie w Strasburgu mówi po niemiecku, hiszpańsku, angielsku, porozumiewając się też po włosku i japońsku. Zawsze poprawny, wyważony w wypowiedziach, obiektywny, jak profesor w szkole, a nie wódz prowadzący na wojnę swoich żołnierzy. Dlatego jego wychowankowie zaczęli traktować Arsenal, jak ekskluzywny uniwersytet, na którym zdobywa się umiejętności niezbędne do osiągania sukcesów gdzie indziej. Tak zachowali się niedawno Samir Nasri i Cesc Fabregas. Oni już nawet nie mogli pamiętać, że w 2003 roku ich nauczyciel i mentor zapracował na Order Imperium Brytyjskiego. Że Patricka Vieiry nie doceniano w Milanie, a Thierry'ego Henry'ego w Juventusie, a on zrobił z nich gwiazdy. To był złoty okres Wengera i "Kanonierów". Jego kredo "if you're good enough, you're old enough", "jeśli jesteś wystarczająco dobry, to jesteś w odpowiednim wieku" robiło wielką karierę. Fabregas do dziś nazywa go drugim ojcem, ale na wszelki wypadek woli pracować z Guardiolą w Barcelonie. Nie chodzi już nawet o sentymenty, ale tam ma realne szanse na trofea. Upadek Ikara Atakowanego przez angielskie media Wengera wsparł nawet Alex Ferguson, zwykle śmiertelny wróg Francuza. Przypomniał, że to on wprowadził Arsenal na wyżyny, na których ten klub nie był nigdy wcześniej. Być może jednak Francuz przestał służyć klubowi? Może służy utopijnej idei, która prowadzi donikąd? Dziś tłumy fanów na całym świecie są bliskie wykrzyknięcia: "Jaka piękna katastrofa". Wenger zachował się jak legendarny Ikar, który otrzymawszy w prezencie skrzydła niesiony pychą wzbił się za blisko słońca, a ono roztopiło w nich wosk i spowodowało upadek. Robił to, w co wierzył i o czym marzył, twardo trzymał się ideałów, tyle, że brawura, lub upór zawiodły go na skraj nieszczęścia. Czy jeszcze się podniesie, czy już tylko poleci w dół pociągając za sobą Arsenal? Niebawem się przekonamy. W meczu z Milanem wyglądał chwilami na kogoś, kto bezpowrotnie traci nadzieję. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2207453">Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu</a>