<a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/" target="_blank">INTERESUJESZ SIĘ FUTBOLEM? PODYSKUTUJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM!</a> Pracujący w Arsenalu już czternasty rok Arsene Wenger może się tylko uśmiechać. To on miał być szyldem nowego projektu Florentino Pereza, ale odrzucił ofertę wiedząc, że Madryt to nie miejsce dla niego. Real nie jest klubem, w którym trener jest alfą i omegą, a lista "poległych" wskazuje nawet na coś przeciwnego. Wenger pamiętał dokładnie, co robił Perez, gdy w 2004 roku jego pierwsza galaktyczna drużyna weszła w stan agonii. Zanim sam podał się do dymisji, poświęcił zawodowe życie pięciu szkoleniowców (Del Bosque, Queiros, Camacho, Remon, Luxemburgo). Perez nie robił zresztą nic nowego, wystarczy przypomnieć, że Juup Heynckes został wylany z posady w Madrycie po zdobyciu z drużyną pierwszego od 32 lat Pucharu Europy, a Fabio Capello wylatywał dwa razy po mistrzostwie Hiszpanii (1997 i 2007). "Trzeciego razu już nie będzie" - powiedział wtedy wściekły Włoch ogłaszając światu, że jego noga w już w stolicy Hiszpanii nie postanie. Wcześniejsze i obecne dokonania Capello dawałyby mu status nietykalnego w każdym innym klubie. Tylko nie w Realu? O tym wszystkim wiedział Wenger, to wszystko brał pod uwagę decydując, że zostaje w Londynie. Madryt to nie jego bajka, on drużynę buduje według własnego pomysłu, a nie ustawia z ekskluzywnych klocków wybranych przez prezesa. A poza tym, gdyby jego pracodawcy w Arsenalu nie byli cierpliwi, nie byłby wielkim Wengerem, ale pracował w Emiratach Arabskich, lub Japonii. O największej z trenerskich legend w ogóle nie wspominając - Alex Fergusonie na pierwszy tytuł w Manchesterze United czekał siedem lat! Tymczasem przez pięć ostatnich sezonów w Madrycie zmieniło się sześciu trenerów i z 18 możliwych do zdobycia tytułów, klub wywalczył dwa. Kwestionowany już po trzech miesiącach pracy Manuel Pellegrini uważa to za najlepszy dowód, iż ta karuzela szkodzi drużynie, nie pozwalając wypracować jej stylu. W klubie zaprzeczają jego dymisji, ale media donoszą, że dostał od Pereza ultimatum na dwa najbliższe mecze - dzisiejszy z Getafe i we wtorek z Milanem na San Siro. W trzy dni ma się więc rozstrzygnąć los trenera, za ściągnięcie, którego z Villarrealu zapłacono niedawno 4 mln euro. Tego wszystkiego właśnie chciał uniknąć Wenger. Pellegrini uwierzył w nierealne zapewnienia, że jego pozycja będzie prawie tak silna jak w poprzednim klubie. Tymczasem hiszpańskie media już wymieniają Hugo Sancheza i Roberto Manciniego, jako następców naciskając Michela Gonzaleza pytaniami czy dokona dziś pochówku Chilijczyka. Prowadzący Getafe wychowanek Realu odpowiada, że nie ma natury grabarza. Jeśli jednak Real nie zdobędzie trzech punktów, do pasma trzech fatalnych meczów z Milanem (Liga Mistrzów), Sportingiem (liga) i Alcorcon (Puchar Króla) zostałby dopisany czwarty, i ewentualny klops na San Siro mógłby zakończyć karierę Pellegriniego po zaledwie trzech miesiącach. Nie wiem, co wiarygodnego na temat Realu wie Johann Cruyff. Szara eminencja Barcelony twierdzi, że Pellegrini nie jest niezależny. Że do pracy wtrącają mu się niecierpliwi szefowie, nie pozwalając zrobić użytku z niekwestionowanej wiedzy. Pellegriniego broni nawet Pep Guardiola, podkreślając, że to fantastyczny fachowiec. Rywal z Barcelony mówi, że absurdem jest oczekiwanie potrójnej korony już w październiku. Ale to tylko efektowny zabieg słowny. Wiadomo, że Real gra źle, że zdobył punkt w trzech ostatnich meczach, że jeśli klęska 0:4 z trzecioligowcem nie stanie się dla niego katharsis, może popaść w głęboki kryzys. W tym projekcie coś idzie nie tak, i dziś nie ma sensu spór, czy największe zakupy w historii futbolu były przesadzone. Wciąż nikt nie kwestionuje klasy Kaki, Ronaldo, czy Xabiego Alonso, ale fakt jest bezsporny, że nie tworzą oni drużyny. Nóż w plecy Pellegriniego wbija nawet Guti. Chilijczyk, jak żaden inny trener, od początku postawił na kontrowersyjnego wychowanka, który odpłacił się fatalnym zachowaniem (według <a href="http://www.rmf.fm" target="_blank">radia</a> "Marca" ubliżył trenerowi, który w przerwie meczu z Alcorcon postanowił go zmienić). "El Pais" przypomina z tej okazji słowa Pellegriniego, który trzy miesiące temu mówił, że obowiązkiem trenera jest rozcinanie w zarodku takich wrzodów. Bo piłkarze muszą wiedzieć, jakiej granicy przekroczyć im bezwzględnie nie wolno. Guti został jednym z kapitanów po to, by wprowadzić do drużyny nowe gwiazdy. Jeśli niszczy autorytet trenera, działa jak piąta kolumna. Coś na pewno iskrzy i zgrzyta, bo Pellegrini wyłączył go z kadry na mecz z Getafe tłumacząc to kontuzją, za to piłkarz ogłosił, że jest w stu procentach zdrowy. Anonimowi pracownicy klubu opowiadają, że Guti wciąż zachowuje się jak w czasach, kiedy w wieku 9 lat przychodził do miejscowej szkółki: wybitnie zdolny, a z charakterkiem nie dającym perspektyw w wielkiej piłce. Podobno, gdy trenerem Realu został Bernd Schuster, postawił prezesa Ramona Calderona przed trzema zdjęciami drużyn, które w ostatnich latach zdobywały Puchar Europy (1998, 2000, 2002). Na żadnym z nich nie było Gutiego. Na tym, które ma sobie zrobić zespół w przyszłym roku, też go raczej nie będzie, choć rozprawianie o finale Champions League na Bernabeu w obecnym stanie królewskiej drużyny, zakrawa raczej na niewybredną ironię. Perez może zachować się jak władcy Rzymu. Tyle, że tłum w Madrycie nie żąda ofiary. Z ankiet internetowych prowadzonych przez hiszpańskie portale wynika, że większość fanów Realu nie uważa Pellegriniego za głównego winowajcę. Najwyższy zwierzchnik ma jednak dwie drogi: albo praca i cierpliwość, albo poszukiwanie drużynie nowego przywódcy. Częściej szedł tą drugą drogą. Gdy po klęsce z Barceloną 2:6 wracał do Madrytu, by gonić Katalończyków, podkreślano jednak jak wielką nauką była dla niego pierwsza kadencja. Do trenerki miał się już na pewno nie mieszać. Chyba, że jeszcze raz pociągnie wilka do lasu, a my usłyszymy głośny chichot Wengera. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/" target="_blank">INTERESUJESZ SIĘ FUTBOLEM? PODYSKUTUJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM!</a>