Na te gole czekał długo, bardzo długo. Od 19 grudnia, kiedy zdobył zupełnie nieistotną, piątą bramkę w meczu z Saragossą (6-0). W minioną niedzielę najdroższy piłkarz świata znów świętował. Dwie bramki wbite Maladze dały Realowi trzy punkty, ale w 69. min uderzeniem łokciem Ronaldo złamał nos Patrickowi Mtilidze i został wyrzucony z boiska "za agresję". To jest druga czerwona kartka Portugalczyka w lidze hiszpańskiej. 5 grudnia także rozstrzygnął mecz z Almerią (4-2), by po głupim wybryku nie dotrwać do końca. Wtedy Ronaldo przyznał, że popełnił błąd, teraz idzie w zaparte powtarzając, iż czerwona kartka przynosi wstyd nie jemu, ale sędziemu. Dziś okaże się, jaka będzie kara. Z pewnością Portugalczyk bywa ofiarą swojej sławy. "Traktują mnie tak dlatego, że jestem, kim jestem" - powiedział, choć po meczu zachował się elegancko - poszedł do szatni, by przeprosić Mtiligę. Rywal wybaczył mu bez problemu, uważa jednak, że na swoją karę Portugalczyk zasłużył. Emilio Butragueno i Jorge Valdano natychmiast stanęli w obronie gwiazdy, tłumacząc, że jego reakcja była zrozumiała - przecież rywal trzymał go za koszulkę, a on chciał się tylko wyrwać. Debata zatoczyła szersze kręgi, dziennik "Marca" zapytał Carlosa Cuellara, obrońcę Aston Villi, który ocenił, że nawet w tak twardej lidze jak angielska, zakończyłoby się to wszystko wykluczeniem. W ankiecie "El Pais" 70 procent czytelników przyznaje rację sędziemu. "A ty, kim jesteś?" - "El Pais" cytuje słowa, które miał powiedzieć Ronaldo do innego gracza Malagi, gdy ten wskazując na zalanego krwią Mtiligę spytał go, czy widzi, co zrobił. Część hiszpańskiej prasy uważa, że czerwona kartka nie była tylko przypadkowym incydentem, ale dowodem, iż Portugalczyk nie radzi sobie z presją. Anonimowi działacze królewskiego klubu cytowani przez "El Pais" przyznają: "temperament Portugalczyka wymyka się spod kontroli". Trudno wyobrazić sobie głupszą karę - w rozstrzygniętym meczu Ronaldo łamie rywalowi nos, by nie móc zagrać na "El Riazor", gdzie drużyna będzie go potrzebowała siedem razy bardziej. W La Corunii Real nie wygrał od 19 lat i strach pomyśleć, co będzie, jeśli nie przełamie tej passy. Gdyby strata do Barcelony powiększyła się do siedmiu, lub nawet ośmiu punktów, tytuł mistrzowski zacząłby się wymykać Realowi. Winę za to w jakiejś części musiałby wziąć na siebie najdroższy piłkarz świata. Nie mam zamiaru wspominać o sprzedawaniu białych koszulek z numerem 9, ani sesjach zdjęciowych u Armaniego, raczej o tym, co czuje niespełna 25-letni człowiek, chorobliwie ambitny, który za wszelką cenę chce udowodnić światu jak jest dobry. W dniu, gdy Florentino Perez zapłacił za niego 94 mln euro powiedział przecież, że jest ich wart tej szokującej kwoty, co do eurocenta. Tymczasem nie wszystko idzie zgodnie z planem. Ronaldo wciąż jest w cieniu Leo Messiego, który w 2009 roku odebrał mu "Złotą Piłkę". Argentyńczyk strzela w każdym meczu Barcelony i to on jest najskuteczniejszym graczem półmetka. Ma jeszcze jedną rzecz, której Ronaldo nigdy miał nie będzie - pozytywny wizerunek chłopca z osiedla wyniesionego na piłkarskie salony. Portugalczyk traktowany jest raczej jak maszyna - o imponującej mocy, ale za mało finezyjna na najbardziej techniczną ligę świata. Łatwego życia w Hiszpanii nie ma. Drogę z nieba do piekła przebywa zwykle w dwie sekundy. A to zdobywa bramki i milczą nawet najzacieklejsi krytycy, a to kibice rywala wyładowują na nim frustrację i gniew na cały Real. W Pampelunie grożono mu nawet śmiercią i choć sam piłkarz powiedział, że wpadło to jednym uchem, by wypaść drugim, także w Hiszpanii nie potrafi uciec od wizerunku, który zbudował sobie w Premier League. Kontrowersyjny, chimeryczny, butny gwiazdor, który nie umie zapanować nad sobą. Był tego przykład w meczu z Athletic w Bilbao. Ronaldo pobiegł po piłkę pod trybunę gospodarzy, a gdy ją podniósł wykonał zamach w stronę jednego z fanów. W ostatniej chwili się powstrzymał. Wczoraj minęło 15 lat od chwili, gdy w meczu z Crystal Palace w ataku furii Eric Cantona wymierzył kibicowi gospodarzy cios nogą. Wszystko stało się po czerwonej kartce, którą świętowała publiczność Palace. 20-letni Matthew Simmons pokonał 20 rzędów Selhurst Park, by wykrzyczeć Francuzowi w twarz najgorsze przekleństwa. Piłkarza Manchesteru ukarano dziewięcioma miesiącami dyskwalifikacji i dwoma tygodniami więzienia zamienionego na 120 godzin prac publicznych. Cantona był genialnym graczem, ale też jednym z największych furiatów w historii piłki. Dobrze, by Ronaldo potrafił zatrzymać się na tym pierwszym. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1835946">DYSKUTUJ Z DARKIEM WOŁOWSKIM NA JEGO BLOGU</a> ZOBACZ ZA CO RONALDO DOSTAŁ CZERWONĄ KARTKĘ