Ze swojej "Złotej Piłki" Portugalczyk był bardzo dumny. Kiedy inni laureaci podkreślali zasługi kolegów, on bez krępacji przyznał, że zwyczajnie na nią zasłużył. Sugestie, że może lepszy jest Lionel Messi zbywał stwierdzeniem, iż jest spokojny dopóki trofeum przyznawana przez France Football stoi u niego na półce. W rzymskim finale Champions League dwaj najlepsi gracze świata ubiegłego roku spotkali się w bezpośrednim boju. Ronaldo przegrał go z kretesem i pewnie na koniec roku "Złota Piłka" zniknie z półki, na której stoi. W meczu roku 2009 Messi okazał się lepszy, dojrzalszy, zdobył gola pieczętującego triumf Barcelony nad broniącym trofeum Manchesterem. Taka klęska na oczach całego świata musiała Portugalczyka dotknąć do żywego. Jesienią Ronaldo musiałby dokonać cudów, by na koniec roku dziennikarze z całego świata zapytani przez France Football znów głosowali na niego. Mecz Barca - Manchester rozstrzygnął więc raczej definitywnie dylemat na niekorzyść Portugalczyka. Z pomocą urażonemu ego pospieszył jednak szybko Florentino Perez czyniąc go za 96 mln euro najdroższym graczem świata. I najlepiej zarabiającym (13 mln za sezon). Jeszcze nie umilkły odgłosy globalnego szoku wywołanego taką ceną piłkarza, a już Ronaldo w wywiadzie dla "Marki" z właściwym sobie wdziękiem powiedział: "Udowodnię, że jestem wart tych pieniędzy". W futbolu nie trzeba być przecież skromnym, wystarczy być genialnym, a Portugalczykowi do tego brakuje niewiele. Jest chyba najdoskonalszym wcieleniem kompromisu między siłą i techniką: atleta, sprinter, snajper, drybler, do tego dochodzi atomowy strzał i fantastyczna gra głową. Czego chcieć więcej? Może jeszcze odrobiny ogłady w zachowaniu. Mimo futbolowej klasy Portugalczyk wciąż niczym maminsynek na podwórku symuluje faule, uwielbia też prowokować rywali, nie tylko na boisku. Kiedy odchodził z Manchesteru stwierdził, że to z obawy o swoje zdrowie, chwilę wcześniej z satysfakcją opowiadał, że wygwizdywany być uwielbia. Tę silną ambiwalencję przeniesie razem z sobą z Manchesteru do Madrytu. Jedni wciąż będą go wielbić, inni cieszyć się każdym potknięciem. A więc także każdym potknięciem Realu. Na razie euforia w Madrycie jest wielka, tłumy odprowadziły Go z lotniska (na które przyleciał z Lizbony prywatnym samolotem) do kliniki La Moraleja. Prawdziwe show zacznie się jednak o 21. Podobno świat takiego jeszcze nie widział. Ale jest w tym całym bizantyjskim rozmachu druga strona medalu. Ronaldo to jednak nie Kaka budzący niemal wyłącznie uczucia pozytywne. Na wielu stadionach Primera Division Portugalczyk nie będzie witany z kwiatami, a każdy mecz "królewskich" z klubem z Wysp zamieni się teraz w otwartą wojnę. Do takich ostrych starć na pewno dojdzie, bo w Lidze Mistrzów wciąż podstawowym kryterium będą zespoły z Premier League. Najbliższy finał Champions League jest na Santiago Bernabeu. Ronaldo już ogłosił, że chce w nim zagrać i zwyciężyć. Nie ma więc zamiaru długo czekać na sukces, mimo że skończył dopiero 24 lata. Jeśli mu się uda, ta dzisiejsza prezentacja okaże się znaczącym wydarzeniem w dziejach klubu, który ostatnie pięć startów w Lidze Mistrzów zakończył ze wstydem na 1/8 finału. Portugalczyk ma to zmienić, bo jak mówi nie interesuje go tylko miejsce wśród najlepszych współczesnych piłkarzy, ale wręcz poczesna pozycja obok Pelego, Maradony, Cruyffa i Beckenbauera. Albo więc Perez zafundował sobie za sto milionów wielkiego lidera, który pomoże królewskim wrócić na szczyty, albo frustrata, który sprowadzi na Real sportowe nieszczęścia i niechęć futbolowego świata. PODYSKUTUJ Z AUTOREM TEKSTU NA ŁAMACH JEGO BLOGU!