Co łączy Pepa Guardiolę z Aleksem Fergusonem poza epickimi bojami ich drużyn w Champions League i eksponowanym miejscem w galerii sław trenerskich? Tylko oni potrafili wydrzeć tytuł mistrzowski Jose Mourinho. W sezonie 2006-2007 Manchester United po remisie z Reading tracił do Chelsea dwa punkty, ale bardzo szybko je odrobił docierając jako pierwszy do końca rozgrywek. Przed rokiem prowadzony przez Mourinho Real Madryt przybył na Camp Nou z punktem przewagi, by po klęsce 0-5 nie odzyskać już pozycji na szczycie. To były jednak zaledwie wyjątki od reguły, która wskazuje, że gdy drużyny Mourinho osiągają przewagę nad rywalami, zwykle jej już nie oddają. Tak było aż sześć razy: po dwa w Porto, w Chelsea i Interze Mediolan. Drugi tytuł mistrzowski w Serie A był poważnie zagrożony przez Romę jeszcze w 34. kolejce, ale sprawę rozstrzygnął fenomenalny finisz nerazzurrich. "Mou" lubi patrzeć ze szczytu na swoich rywali. Nie boi się presji związanej z samotnym marszem po tytuł. To powinno niepokoić Guardiolę, którego drużyna traci do Realu trzy punkty. Tylko tyle, a może jednak aż tyle, bo "Mou" takiej przewagi nigdy dotąd jeszcze nie roztrwonił. Jeśli do końca sezonu pozostaje 27 meczów, w tym oba Gran Derbi, to w zasadzie Katalończycy mogliby wciąż spać spokojnie. Mówi o tym ich kapitan Xavi Hernandez nie dopuszczając myśli, że cokolwiek już zostało rozstrzygnięte. W minionych trzech sezonach drużyna Guardioli zdobyła coś w rodzaju patentu na bezpośrednie mecze z największym ze swoich rywali (7 zwycięstw - 3 remisy - 1 porażka), ale też w tych ostatnich 40 miesiącach "Królewscy" nigdy nie byli tak mocni, jak obecnie. Real zdobył w Primera Division 39 goli, o pięć więcej niż Barca. Częściej uderza na bramkę: średnio 18,6 strzału na mecz wobec 16,3 Katalończyków. Drużyna Mourinho więcej razy centruje w pole karne (222-158), ma więcej odbiorów piłki (758-708), jej gracze są częściej faulowani (173-168), górują nawet w liczbie kluczowych podań otwierających drogę do bramki (139-127). Także w Champions League klub z Madrytu zdobył o dwa punkty więcej i do zajęcia pierwszego miejsca w grupie wystarczy mu remis u siebie z Dinamem Zagrzeb. Tymczasem Barcelona musi o to powalczyć na San Siro. Czy te wszystkie dane statystyczne, mają jednak jakiekolwiek znaczenie? Guardiola ich nie lekceważy, przyznaje, że jeśli Real wyprzedza Barcę w Primera Division, to z pewnością nie jest przypadek. Po prostu robi coś lepiej. Madrycki dziennik "Marca" przepytał 91 dziennikarzy z całego kraju, z których większość uważa, że "Królewscy" są teraz w lepszej formie. Ale wielu z nich przypomina, iż fani Realu już kilka razy śnili o "dopadnięciu" Katalończyków, by zaraz potem budzić się z kacem. Choćby w ostatnich meczach o Superpuchar Hiszpanii, do których zespół z Madrytu był przygotowany optymalnie, a gwiazdy z Katalonii odparły atak w formie wakacyjnej. "Nic nie trwa wiecznie" - to refren nadziei kibiców Realu Madryt. Każda passa ma gdzieś swój kres, ale czy ta katalońska akurat teraz zbliża się do końca? Z jednej strony Guardiola ma masę problemów: poza plagą kontuzji mięśniowych prześladującą jego piłkarzy widać, że takie filary jak zbliżający się do 34. roku życia Carles Puyol, czy prawie 30-letni już David Villa wnoszą do drużyny coraz mniej, a ich wychowani w "La Masia" następcy nie są jeszcze graczami tej samej klasy. Tyle, że z cierpiącymi kłopoty zdrowotne weteranami nie może być aż tak źle, skoro selekcjoner Vicente del Bosque wciąż na nich stawia. Obaj zostali powołani na prestiżowy sparing z Anglią na Wembley, tak jak sześciu innych piłkarzy z Barcelony. Doceniający klasę Realu Pep Guardiola byłby szalony ogłaszając, że jego ludzie zawodzą w tym sezonie. Zdobyli już dwa trofea (Superpuchar Hiszpanii i Europy), nie przegrali meczu, Victor Valdes jest w życiowej formie, a sprowadzony z Arsenalu Cesc Fabregas z miejsca stał się najbardziej bramkostrzelnym pomocnikiem w Hiszpanii (trafił do siatki już siedem razy, średnio co 120 minut). Trener Barcelony widzi zaledwie trzy momenty, w których zespół zagrał zdecydowanie poniżej możliwości. Była to druga połowa meczu w San Sebastian i końcówki wygranych spotkań w Gijon i Granadzie. Po ostatnim remisie 2-2 z Athletic w Bilbao, kiedy dystans do Realu wzrósł do 3 pkt, piał z zachwytu nad grą obydwu drużyn. Nawet madryckie media oceniły, że był do najlepszy mecz ligowy tego sezonu. Na to wszystko Real odpowiada swoimi atutami. Kontuzjowany w ostatnim spotkaniu z Osasuną Angel di Maria zaliczył już 9 asyst i jest pod tym względem zdecydowanie nr 1 w Primera Division. Co prawda najwięcej goli zdobył Leo Messi (14), ale w piątce najskuteczniejszych znajduje się królewskie trio: Ronaldo (13), Gonzalo Higuain (11) i Karim Beznema (6). Drużyna z Madrytu jest zjednoczona jak nigdy dotąd, wszystkie statystyki potwierdzają, że zrobiła ogromny krok do przodu w grze kombinacyjnej, nie zatracając genialnych rozwiązań w szybkim ataku. Przed urazem Kaka osiągnął najwyższą formę od chwili, gdy kosztem 65 mln euro przybył do stolicy Hiszpanii. Zdrowy jest wreszcie Turek Nuri Sahin uważny przez Mourinho za najdoskonalsze uzupełnienie Xabiego Alonso. Z nim gra drużyny ma nabrać jeszcze większej płynności. Swoją prywatną batalię z Mourinho wygrywa Sergio Ramos, który od mundialu w RPA zabiega, by trener Realu dostrzegł w nim stopera. Szansę gry w środku, u boku Pepe dała mu kontuzja Ricardo Carvalho i od tamtej chwili bramka Ikera Casillasa otoczona została wysokim murem. Trudno jednoznacznie zważyć atuty po obu stronach. Każda decyzja będzie budziła kontrowersje i zażartą dyskusję. Przynajmniej do 10 grudnia, kiedy na Santiago Bernabeu dojdzie do Gran Derbi. Linia oddzielająca dziś obie drużyny jest jednak na tyle cienka, że nie daje nikomu prawa wybiegania myślą aż tak daleko. W tym pasjonującym wyścigu wszystko może się zmienić nie w miesiąc, ale w 90 minut. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego Primera Division - zobacz wyniki, strzelców, składy, terminarz i tabelę