Jose Mourinho, jedyny słuszny, idealny, wymarzony kandydat całej Anglii powiedział: "dziękuję". Synowie Albionu wpadli w panikę. Gdyby choć raz mieli w sobie trochę pokory, przyznaliby grzecznie, że nikt - ani Mourinho, ani Capello i Lippi razem wzięci - żaden z nich nie urodzi Anglii mistrzostwa świata z piłkarzy, którzy poza paroma wyjątkami są przeciętni. I wszyscy ci panowie zdali sobie z tego sprawę. Choć pewnie wreszcie ktoś się skusi. Szukanie frajera trwa. Europa nie zazdrości dziś Anglikom piłkarzy. Która z gwiazd ich reprezentacji zagrała w jakimś wielkim klubie na kontynencie? David Beckham? To nie jest piłkarz, to produkt marketingowy. I jako taki był sprzedawany do Realu Madryt. A dziś? Ilu Anglia ma wielkich piłkarzy. Frank Lampard, John Terry i Wayne Rooney. Crouch? Wolne żarty, chyba że wzrostem. Gerrard? Bez przesady. Wybór piłkarzy do gry - to jedno. Praca na stanowisku selekcjonera reprezentacji Anglii niesie ze sobą jeszcze jeden, bardzo trudny do udźwignięcia ciężar. Gdy z kadrą Anglii rozstał się Sven Goran Eriksson, władze piłkarskie od razu zadzwoniły do Luiza Felipe Scolariego. Tyle że obecny selekcjoner Portugalii ani myślał tam jechać. Powód był prostszy niż sądzicie. Pewnego razu Scolari wyszedł przed dom, a w jego ogródku siedziało trzech paparazzich. Robili zdjęcia... krzaków. Gdyby dziwna akcja miała miejsce w Anglii, fotopstryków byłoby z pięćdziesięciu. Mourinho akurat media ma gdzieś, nawet lubi zabawy z nimi. Coś jednak musiało się stać w głowie Portugalczyka, skoro facet nie wziął 25 milionów funtów za 4 lata pracy. Złośliwi żartują, że nie mógł wejść do siedziby FA na Soho Square i zapytać: To ile mam na transfery? Z prawdziwym rozbawieniem przeczytałem najnowsze propozycje na to zaszczytne stanowisko. Gdzieś, w oparach absurdu, nad Anglią zaczęły się unosić nazwiska Coppella (Reading) i Redknappa (tego od hazardu i korupcji, z Portsmouth). To trenerzy, którzy wykonują w klubach świetną pracę, tyle że w kadrze nadaliby się co najwyżej do wysłania ich w kosmos przez wszystkie angielskie gazety. Tak jak kiedyś Steve McClaren. Kilka lat temu mieszkałem w Londynie. Chodziłem na mecze Chelsea, a wszystko, co działo się na Stamford Bridge, było dla mnie piłkarską wyrocznią. Światem futbolu najlepszym z możliwych. Po jednej z pierwszych prób korespondencji do "Przeglądu Sportowego", ówczesny szef gazety, Paweł Zarzeczny napisał mi w mailu: "Pan się tak nie zachwyca tą Anglią. W Polsce też są drużyny i piłkarze. Nie wszystko zamyka się na Stamford Bridge". Dziś wiem, że miał rację. Mam, jak każdy Polak, swoją drużynę w Euro 2008. A Anglicy? Niech dalej szukają frajera. Przemysław Rudzki, "Przegląd Sportowy"/"Fakt"/"Dziennik"