Każdy młody chłopak, by stać się prawdziwym mężczyzną, musiał wykonać skok z ok. 30-metrowej wieży bambusowej, na linie uplecionej z lian, w ten sposób dawał dowód swojego męstwa i odwagi, a także... zapewniał urodzaj podczas żniw. Świat dowiedział się o bungy w 1955 roku Pierwszymi "odkrywcami" dla świata skoków "na lianach" byli dziennikarze "National Geographic". Opisali dziwne wyczyny młodych chłopców w styczniowym wydaniu tego magazynu już w roku 1955. W 1970 jeden z członków wyprawy postanowił jeszcze raz odwiedzić wyspę i lepiej poznać ten obyczaj. Uważa się, że w tym właśnie roku po raz pierwszy skok wykonał ktoś spoza lokalnej społeczności. Pierwszy skok jaki miał miejsce w Europie wykonali studenci Uniwersytetu w Oksfordzie (członkowie "Oxford University Dangerous Club") z mostu Clifton w Bristol. Był to zarazem pierwszy skok poza wyspą. Jednak za prekursora bungy jumpingu w obecnej postaci uważa się nowozelandczyka A.J Hacketa. W 1987r. skoczył z wieży Eiffla, a później ze 180-metrowej Sky Tower w Auckland w Nowej Zelandii. Wykonał jeszcze wiele innych karkołomnych skoków, dzięki czemu uzyskał uznanie, szacunek i sławę. Co zrobić, żeby skoczyć? Na początku śmiałek musi podpisać odpowiedni dokument, w którym oświadcza, iż nic mu nie dolega i że skacze z własnej woli. Gdy już dokonamy formalności, musimy poddać się ważeniu, mającemu na celu odpowiednie dobranie liny. Im większa waga, tym grubsza musi być lina. Zwykle wynik takiego ważenia zapisywany jest na dłoni delikwenta flamastrem. Później następuje założenie odpowiedniej uprzęży i już stoimy na krawędzi. Lekkie wychylenie do przodu, rozkładamy ręce i... w ułamku sekundy doznajemy ekstremalnego przyśpieszenia. Szum powietrza przeszywa nasze uszy i czujemy z jak wielką prędkością zbliżamy się do ziemi, a mały potoczek widziany z góry staje się zupełnie przyzwoitą rzeką. Jego plusk jest coraz głośniejszy, a my zastanawiamy się, czy na pewno mamy przypiętą gumę? Łagodne hamowanie, woda jest już na wyciągnięcie ręki - ale to nie koniec. Teraz wystrzał do góry, kolejne przyspieszenie, kolejny szum w uszach i kolejne hamowanie. Zawisamy w przestrzeni kilka metrów niżej od miejsca, z którego przed momentem skoczyliśmy. Już nie słychać szumu wody, a jedynie odbijające się echo naszego krzyku i troskliwe pytanie instruktora - no i jak jest? Niestety nie można zdążyć z odpowiedzią - grawitacja ponownie robi swoje. Jeszcze kilka mniejszych lotów do góry i na dół i stajemy, na roztrzęsionych nogach. Bungee i bungy Znawcy tematu wyodrębniają dwie odmiany skoków. Pierwsza nazywa się bungee i jest rozpowszechniona w USA. Jest ona przeznaczona dla bardziej odważnych, gdyż lot jest szybki dzięki zastosowaniu liny składającej się z 3-4 sznurów schowanej w specjalnym pokrowcu przez co osiąga się większą swobodę lotu i większe "dyndanie". Druga to bungy, częściej uprawiana w Europie i na Antypodach niż w Stanach Zjednoczonych. Liny są mniej elastyczne, przez co lot jest spokojniejszy. Skok "na nartach" Istnieją różne techniki skoków na bungy. Jednym ze sposobów skoku jest "winda", która polega na tym, że leci się nogami w dół. Doświadczeni skoczkowie skacząc głową w dół, wykonując salta w powietrzu tuż po wybiciu. Można też skakać grupowo, na rowerze, kajaku czy z nartami na nogach - to dla tych, którym znudziły się "zwykłe" skoki. Dla super odważnych istnieje możliwość skoku z helikoptera lub z balonu. Nieprzewidywalność i ryzyko W Polsce jest wiele miejsc, gdzie można skakać. Organizowane są imprezy propagujące tę dyscyplinę. Zawsze jednak należy pamiętać, by pierwsze skoki odbywały się pod czujnym okiem doświadczonego instruktora, który zapewni nam fachową opiekę i odpowiedni instruktarz. Nie można zapominać także o tym, że aby skakać z mostów, dźwigów potrzebne są odpowiednie zezwolenia.