Po zatrudnieniu Juniora Diaza, Wojciecha Łobodzińskiego, Radosława Matusiaka i bliskim sprowadzeniu Łukasza Garguły dyrektor sportowy Wisły Jacek Bednarz ma jeszcze jednego zawodnika na oku - właśnie Jacka Krzynówka. Sęk w tym, że jego klub VfL Wolfsburg żąda za "Krzynka" 1,8 mln euro, choć kontrakt piłkarza wygaśnie w tym roku. Wiślacy gotowi byli zapłacić 1,2 mln euro, na co Niemcy przystać nie chcą. Interia.pl: Wisła ma ciągle nadzieję, że uda się jej Pana pozyskać. W Polsce okienko transferowe wygaśnie dopiero z końcem lutego. Jacek Krzynówek, pomocnik VfL Wolfsburg i reprezentacji Polski: Z mojej strony ta sprawa wygląda następująco: trenuję cały czas, jestem zdrowy i gotowy do gry. A jak wyglądają szanse na transfer do Wisły nie mogę powiedzieć, bo po prostu nic nie wiem. Czyli czeka Pan, aż kluby osiągną porozumienie? - To jest chyba największy problem. Zobaczymy, jak się to rozstrzygnie. Dla mnie najważniejsze, to w spokoju potrenować. A jeżeli klub wyrazi zgodę na moje przejście do Wisły, to się tam przeniosę. Na razie jednak Wolfsburg nie wyrażał zgody, a jeśli już to robił, to z ceną żądaną za mnie nie było za wesoło. Tak jest, a nie inaczej. Jak Pan ocenia zakupy, jakich dokonuje ostatnio Wisła? Od lat żaden polski klub tak się nie wzmocnił!. Pozyskani ostatnio Radosław Matusiak, Wojciech Łobodziński, czy Łukasz Garguła, który jedną nogą jest już przy Reymonta - to sami reprezentanci Polski. - Odbieram to bardzo pozytywnie. Wydaje mi się, że Wisła będzie mistrzem Polski. Ma dziesięć punktów przewagi - z jednej strony to dużo, ale z drugiej nie. Najważniejsze, że to są transfery, które są przeprowadzane z myślą o przyszłości. A dokładniej w związku z planami walki o Ligę Mistrzów. I bardzo dobrze, że Wisła zdecydowała się na wzmocnienia właśnie teraz. Nie powinno się robić transferów "za pięć dwunasta". Nowi chłopcy, którzy dołączyli do ekipy z Krakowa będą się mogli w niej zaaklimatyzować. Każdy z nowych musi przecież poznać drużynę i klub. Zatem taka polityka transferowa Wisły jest bardzo i to bardzo profesjonalna. Pana doświadczenie przydałoby się chyba wiślakom. Gdy krakowianie odpadali z Realem Madryt, to miesiąc później Pan pokonywał "Królewskich" i to 3:0, broniąc barw Bayeru. - No miłe to były czasy. Analizuje Pan jeszcze wygraną z Czechami? - Już zapomniałem o tym meczu. Nie tylko ja, ale i moi koledzy z reprezentacji żyjemy dniem dzisiejszym. Każdy myśli o tym, żeby przebić się do składu w swoim klubie. Bez regularnej gry trudno o utrzymanie wysokiej formy. Ja osobiście żyję z treningu na trening i tylko to się dla mnie teraz liczy. Ostro trenuję, żeby zyskać uznanie w oczach trenera Magatha. Rozmawiał Pan z trenerem o tym, czy da Panu szansę w następnej kolejce w starciu z Schalke? - Nie rozmawiałem z nim. Trener nie musi z nami rozmawiać, bo widzi, jak wyglądamy w trakcie treningów. Na podstawie tych informacji wybierze z pewnością najlepszą osiemnastkę na ten mecz. Myśli Pan, że pańska wartość, czy wartość pozostałych kadrowiczów poszła w górę po tym, jak pokonaliście mocnych Czechów? - Na pewno wzrosła w oczach polskich kibiców i w naszych oczach. Tutaj, w Wolfsburgu traktują to zwycięstwo drugorzędnie. Owszem, wszyscy mi gratulowali. Trener też. Wszyscy obserwują jak sobie radzą poszczególne reprezentacje. Nas mają szczególnie na uwadze, bo przecież podczas Euro jesteśmy w grupie z Niemcami. Dla klubu liczy się przede wszystkim to, że wróciliśmy zdrowi ze zgrupowań. W moim przypadku trzeba dodać - prawie zdrowi, bo byłem lekko kontuzjowany. Przez to nie byłem brany pod uwagę na mecz z Duisburgiem. Ale mam nadzieję, że zagram w najbliższym spotkaniu z Schalke.