W ostatnim sezonie z Chelsea Londyn był blisko triumfu w Lidze Mistrzów i do ostatniej kolejki walczył o wygraną w Premier League. Dwukrotnie lepszy okazał się minimalnie Manchester United i 53-letni Grant stracił pracę na Stamford Bridge. Czerwiec poświęcił na oglądanie mistrzostw Europy, a na finał do Wiednia pofatygował się osobiście. - Jakie wrażenia po Euro-2008? Avram Grant: To był wspaniały turniej, jeden z lepszych, jakie pamiętam. Wiele wspaniałych meczów, kawał dobrego futbolu. Cieszę się, że dominowała piłka techniczna, atrakcyjna dla kibiców. No i padło dużo goli, co zawsze cieszy fanów. - Triumf Hiszpanii zasłużony? - Jak najbardziej. To bardzo inteligentna, sprytna drużyna. Nikt tak, jak Hiszpanie nie potrafili zrobić użytku z cudownej techniki. Łączyli te umiejętności z szybkością i odpowiednią siłą fizyczną, bez której nie mogliby rozegrać sześciu meczów na tym samym poziomie i w takim samym tempie. - Kibicował pan w finale Hiszpanom czy Niemcom, z byłym podopiecznym Michaelem Ballackiem w składzie? - Życzyłem dobrze obu zespołom, bo przyjechałem na finał głównie jako kibic dobrego futbolu. Ballack to wspaniały piłkarz, cieszę się, że mogłem z nim współpracować. Ale chyba Hiszpanie bardziej zasłużyli na tytuł mistrzowski. To także dobra wiadomość dla całego piłkarskiego środowiska. - Większe powody do zmartwienia niż Ballack ma chyba inny pański niedawny zawodnik Petr Cech, którego interwencja z meczu z Turcją okazała się największą bramkarską wpadką w Euro-2008 i Czesi musieli wrócić do domu już po pierwszej rundzie? - Cech to wspaniały bramkarz, jeden z najlepszych na świecie i nawet jeden tak poważny błąd nie jest w stanie zmienić tej opinii. Takie wpadki zdarzają się nawet najlepszym w tym fachu. Proszę sobie przypomnieć mistrzostwa świata w 2002 roku. Gdyby nie Oliver Kahn, Niemcy nie dotarliby do finału. A w decydującym meczu to jego błąd przyczynił się do porażki z Brazylią (0:2). Nie zmienia to faktu, że Kahn był wspaniałym bramkarzem. - Czy wspomniana Turcja to największa niespodzianka imprezy w Austrii i Szwajcarii? - Chyba tak. Ich wiara, ich waleczność mogły imponować. To wielka sprawa, gdy drużyna nie traci zapału i potrafi się podnieść z niewiarygodnych wydawałoby się opresji. W półfinale nie byli słabsi od Niemców, których konsekwencja wzięła górę. - A mecze Polaków pan oglądał? - Oczywiście, śledziłem dokładnie cały turniej, przecież wciąż jestem trenerem i to część mojej pracy. Zaprezentowali się przeciętnie. Wydaje mi się, że obecne pokolenie polskich piłkarzy stać na więcej. Mimo porażki, najlepiej wasz zespół zaprezentował się w meczu z Niemcami. W kilku sytuacjach pod bramką rywali zabrakło szczęścia. A bramkarz Boruc to już klasa światowa. Za cztery lata przed własną publicznością na pewno Polska będzie groźniejsza. - Dość łaskawie ocenia pan polską drużynę... - Bo mam dużo sympatii dla Polski i Polaków. Nie zapominam o pochodzeniu mojego ojca, o korzeniach naszej rodziny. Zresztą w maju, dzień po awansie do finału Ligi Mistrzów, uczestniczyłem w Marszu Żywych w Oświęcimiu. Nie pierwszy raz zresztą. Holocaust to była straszna tragedia. Trzeba o tym pamiętać i robić wszystko, by nigdy się nie powtórzyła. Futbol też powinien służyć do niesienia pozytywnych przesłań. Dlatego cieszy mnie, że podczas Euro-2008 panowała sportowa atmosfera, nie było przemocy, wszyscy wzajemnie się szanowali. - Przebolał pan już zwolnienie z Chelsea? - Taki już los trenerów na całym świecie. Byłem oczywiście rozczarowany, ale dobre wspomnienia wzięły górę. Przejąłem ten zespół w trudnym momencie, nie byłem faworytem mediów, a mimo to udało nam się sporo osiągnąć. Graliśmy w finale Ligi Mistrzów, a do zwycięstwa brakowało naprawdę niewiele. Do ostatniej kolejki walczyliśmy o mistrzostwo Anglii. Nie mam się czego wstydzić. Życzę mojemu następcy, Luisowi Felipe Scolariemu, by co najmniej powtórzył te wyniki, a sądzę, że nie będzie mu łatwo. Rozmawiał w Wiedniu - Paweł Puchalski