Interia: Jak pan skomentuje przebieg wyborów w PKOl? Czy wycofanie się w ostatniej chwili Ryszarda Czarneckiego było dla pana zaskoczeniem? Zbigniew Boniek (prezes PZPN, delegat na Walne Zgromadzenie Sprawozdawczo-Wyborcze PKOl): - Od samego początku wydawało się, że prezesowi Kraśnickiemu nikt nie będzie w stanie zagrozić. A nawet jeśli ktoś to miałby to być, to na pewno nie Czarnecki. Ryszarda znam od wielu lat, jest moim dobrym kolegą, kiedyś razem jeździliśmy na żużel, więc z mojej strony nie będzie żadnego hejtu. Wycofał się przed wyborami, to jego decyzja. Wydaje mi się, że Rysiu zrezygnował, bo czuł, że nie ma szans na wygraną. Oceniam to w ten sposób - sport bez polityki nie istnieje. Piłka nożna na poziomie amatorskim jest uzależniona od wsparcia wójtów, sołtysów czy mówiąc szerzej samorządów. Polityka bardzo pomaga futbolowi. Ale według mnie nie można być czynnym politykiem na tak wysokim stanowisku, jakie zajmuje Czarnecki i starać się zajmować poważne stanowisko w sporcie. Środowisko sportowe tego po prostu nie zaakceptuje. Przed wyborami Czarnecki mówił, że jego obecność w polityce przyniesie same korzyści. Przez swoje kontakty będzie w stanie, mówiąc kolokwialnie załatwić pieniądze na polski sport. Czy w takim razie o wyborze nie zdecydowała obawa środowiska przed wpuszczeniem polityka do PKOl niż walka na programy? - Bycie czynnym politykiem nie jest żadnym przywilejem. Gdybym ja został wybrany prezesem PZPN i byłbym czynnym politykiem np. samopomocy chłopskiej czy jakiejś innej partii opozycyjnej do obecnej władzy. Jestem pewien, że obóz rządzący patrzyłby wtedy na mnie inaczej, niż na człowieka, który jest ze środowiska sportowego i tym sportem żyje, będąc osobą apolityczną. Pewien standard powinien zostać zachowany. Kto chce zajmować ważne stanowisko w sporcie, powinien być politycznie niezależny. Teraz rządzi PiS i ja jako prezes PZPN nie mam z tym problemu, tak samo było za czasów PO, bo trzeba ze wszystkimi utrzymywać dialog. Czy scenariusz sobotnich wyborów w PKOl nie przypominał trochę panu tego, co działo się podczas wyborów w PZPN? Wtedy pana kontrkandydat Józef Wojciechowski też wycofał się przed głosowaniem. - Było trochę inaczej, bo pan Wojciechowski twierdził, że wygrałby spokojnie gdyby nie było maszynek (chodzi o urządzenie do głosowania - przyp. red.). Tutaj maszynek nie ma. Ale jest pewien wspólny mianownik, bo szanując panów Czarneckiego i Wojciechowskiego, kandydatury z kosmosu nie mają żadnej racji bytu. Dziś oficjalnie poparłem pana Kraśnickiego, wcześniej nie otrzymałem żadnego telefonu od pana Czarneckiego, bo pewnie najzwyczajniej w świecie nie miał czasu, żeby się tym zająć. Teraz nie jest tak łatwo przekonać ludzi. To już się nie zdarza, że można wskoczyć jako kandydat w ostatniej chwili i wygrać wybory. Ale żeby było jasne, nie odbieram niczego panu Czarneckiemu. To na pewno osoba, która kocha sport, często pojawia się na ważnych imprezach, ale to za mało, żeby wygrać wybory w PKOl. I dobrze się stało, bo powtórzę jeszcze raz, szefem takiej organizacji nie powinien być czynny polityk. Krzysztof Oliwa