"Ci, którzy mnie znają wiedzą, że najtrudniejsze są dla mnie właśnie kwalifikacje. W nich czasami zdarza się jakieś kunktatorstwo. Dobrze, że wystąpiłem jako pierwszy - nie przyszło mi dzięki temu do głowy patrzeć na innych zawodników. Wyszły dwa super skoki, choć rano nie czułem się najlepiej. Dopadł mnie stres, ale przed pierwszą próbą poczułem się pewnie" - powiedział Blanik. Mistrz świata będzie chciał powtórzyć oba skoki w finale. "To skoki o najwyższej skali trudności i po ich dobrym wykonaniu jest szansa na medal. Pierwszy z nich, to tak zwany "skok Blanika" - po przerzucie następuje dwa i pół salta w przód w pozycji łamanej, czyli o wyprostowanych nogach. Drugi z nich to "rundak" - naskok na stół gimnastyczny z ćwierćobrotem, odbicie z ramion, drugie ćwierć obrotu, a następnie dwa i pół salta w tył w pozycji łamanej" - wyjaśnił dziennikarzom Blanik. Jak podkreślił sam jest swoim największym przeciwnikiem - musi bowiem w obu próbach zaprezentować się świetnie. Skoki, które wykona w Pekinie, są szczególnie trudne do ustania. Do decydującego startu brązowy medalista olimpijski z Sydney ma ponad tydzień czasu. Jak zapowiedział weźmie dwa-trzy dni wolnego, a później skupi się już tylko na finale. Przed każdą próbą Blanik smaruje stół miodem, co zmniejsza ryzyko pośliźnięcia rąk przy trudniejszych skokach. "Smaruje się miodem, a następnie nakłada magnezję. Może to być dowolny miód - nawet nie wiem jaki mi żona kupiła. Używa tego kilku skoczków, a pozostałym nie przeszkadza - zresztą szybko wysycha" - powiedział. Zawodnik odrobinę żałuje, że nie mógł wziąć udziału w piątkowej ceremonii otwarcia igrzysk. Widział jedynie fragmenty w telewizji. Nie mógł jednak ryzykować osłabienia organizmu w przeddzień startu.