22-letni golkiper, który od kilku sezonów jest piłkarzem łódzkiego klubu, dotychczas siadał głównie na ławce rezerwowych. Miał grać tylko w Pucharze Polski, bo tam miejsce obiecał mu trener Andrzej Kretek, dopóki zespół będzie występował w tych rozgrywkach. Wtorkowe spotkanie przeciwko Wiśle Kraków, które zakończyło się porażką Widzewa sprawiło, że łodzianie o krajowy puchar już nie walczą. Niewykluczone jednak, że jego cichym zwycięzcą okaże się Kaniecki, który do 87. minuty był bohaterem meczu. Potem popełnił jednak błąd przy golu Macieja Żurawskiego, który słono kosztował jego drużynę. Niezbyt mocny strzał "Żurawia" był z pewnością do obrony, choć futbolówka odbiła się po drodze od jednego z obrońców. - Zmyliło to Bartka, który oczywiście mógł w tej sytuacji zachować się nieco inaczej - przyznaje Kretek, były bramkarz. - Popisał się jednak kilkoma bardzo dobrymi interwencjami - dodaje trener, wskazując choćby na strzały Andraża Kirma czy Patryka Małeckiego, przy których Kaniecki stanął na wysokości zadania. Po 22-latku było widać, że ma duży zapał do gry. Nie odpuszczał żadnych piłek, rzucał się nawet, gdy był pewny, że futbolówka minie bramkę. Zupełne przeciwieństwo Mielcarza, który przypomina Sebastiana Przyrowskiego z poprzedniego sezonu. Żeby się nie narobić i - broń Boże - nie pobrudzić... Na początku sezonu Mielcarz został obdarzony dużym kredytem zaufania. W Widzewie, mimo błędów bramkarza, podkreślali, że jest on zdecydowanym numerem 1. Jak wiadomo jednak nieoficjalnie, po serii licznych wpadek nie cieszy się już takim poparciem wśród trenerów. Za Mielcarzem przemawia jednak doświadczenie i fakt, że w poprzednim sezonie na pierwszoligowych boiskach był wręcz bezbłędny. Kaniecki, poza przyzwoitym meczem przeciwko Wiśle, nie pokazał dotychczas nic nadzwyczajnego. Nie pokazał, bo nie otrzymywał szans w lidze. Rozegrał dotychczas 12 minut w Ekstraklasie, kiedy przed trzema laty wszedł w końcówce spotkania z PGE GKS-em Bełchatów. Tym samym, z którym Widzew zmierzy się w piątek.