Pewien francuski poeta, współpracujący z organizatorami wielkoszlemowego turnieju na kortach ziemnych im. Rolanda Garrosa w Paryżu napisał kiedyś w jubileuszowym folderze: "prawdziwą rywalizację może obudzić walka o lepszą przyszłość, miłość kobiety i wolne miejsce w metrze". Jest późny wieczór w Londynie, zegar nieuchronnie rozpoczyna ostatnią godzinę dnia, a wskazówki miarowo zmierzają ku północy. Na korcie w O2 Arena grają lider rankingu ATP World Tour Hiszpan Rafael Nadal i Amerykanin Andy Roddick. Na trybunach siedzi ponad 17 tysięcy widzów, z których ogromna większość nie może się w pełni skupić na przebiegu spotkania, choć w powietrzu wisi sensacja. Roddick zaskakująco łatwo wygrywa pierwszego seta, a drugiego nieznacznie Nadal. W decydującym prowadzą zaciętą walkę o każdy punkt i trudno prognozować, kto okaże się lepszy. Na widowni można jednak wtedy zauważyć nerwowe tupanie nogami, ukradkowe zerkanie na zegarki i powolne zakładanie płaszczy czy kurtek. Jest decydujący gem, meczbol i wreszcie okrzyk radości zwycięzcy - Nadala. Dla Hiszpana wygrana oznacza większą zdobycz punktową, wyższą premię i krok przybliżający do wyjścia z grupy do półfinału. Jednak dla kilkunastotysięcznej publiczności to sygnał, że nadszedł moment na bezkompromisowy wyścig z czasem i licznymi konkurentami. Celem są wąskie ruchome schody, jedyna droga prowadząca do ciasnych wagoników metra. Popularny Tube to najszybszy i najwygodniejszy środek lokomocji umożliwiający w miarę szybki powrót do domu, nawet do odległych zakątów Londynu. Jednak, gdy zegar niemal wskazuje północ pojawia się ryzyko, że można nie zdążyć na ostatni pociąg. Kilkutysięczny tłum nie gwarantuje też, że nie zabraknie miejsca. Jeśli kogoś czeka jeszcze przesiadka, musi przecież jeszcze zdążyć na ostatni wieczorny kurs swojej właściwej linii. W tej sytuacji nie dziwi więc nagłe poruszenie i tabuny kibiców tenisa biegnących po schodach, także ruchomych, prowadzących w dół z czterech kondygnacji trybun O2 Arena. Dotarcie do wyjścia zamyka zaledwie pierwszy etap walki z czasem, bowiem na horyzoncie są o wiele węższe drzwi stacji North Greenwich i bramki, przy których trzeba skasować bilet lub otworzyć je magnetyczną kartą Oyster. Po drodze - niemal jak w biegu maratończyków - stawka uczestników wyścigu się stopniowo kurczy. Niewielkie grupki już na dziedzińcu przed halą skręcają w lewo w zacienioną ścieżkę prowadzącą do przystani, skąd ruszają rejsowe barki pływające po Tamizie. Kolejna selekcja konkurentów następuje na wysokości pętli czerwonych piętrowych autobusów, z której odchodzi kilka linii prowadzących do różnych dzielnic Londynu. Niektóre kursują regularnie przez całą noc. Na twarzach zwycięzców, którzy jako pierwsi wpadli na perony widać ulgę, że zdołali wsiąść do metra przed innymi i nie muszą jechać w ścisku przywołującym wspomnienie skeczu Latającego Cyrku Monty Pythona o prasowalni sardynek. Ci, którzy nerwowo czekają na wąskim peronie na kolejny pociąg, z niepokojem obserwują napływającą kolejną falę pasażerów. Nie uspokaja ich raczej flegmatyczny głos z mikrofonu, który nawołuje do zachowania ostrożności i spokoju. Te apele puentuje budzące iskrę optymizmu zdanie: "Szanowni Państwo, Tube to najlepsze metro na świecie". Tomasz Dobiecki, Londyn