Artur Gac, Interia: Jesteśmy świadkami ważnego zalecenia. Jak pan uważa, czy mamy do czynienia z wydeptywaniem gruntu pod finalną decyzję, koniec końców dopuszczającą sportowców z Rosji i Białorusi do startu na igrzyskach olimpijskich w Paryżu? Apoloniusz Tajner: - Nie wiem, co się zmieniło w dobrą stronę w ostatnich miesiącach, żeby MKOl odstępował od swojej byłej właściwej reakcji i zmieniał decyzję, zalecającą międzynarodowym federacjom sportowym, ażeby nie dopuszczać Rosjan i Białorusinów do rywalizacji. Większość się do tego zastosowała, także wskutek jasnych stanowisk narodowych federacji. Przecież konflikt militarny, wywołany przez Rosję, tylko eskaluje. I coraz bardziej, jak na dłoni widać, jaki cel przyświeca agresorowi. Nie wiem, jakie przesłanki mogły okazać się kluczowe w dyskusji, żeby tak radykalnie zmienić optykę. Rzekomo przywódcy wszystkich grup interesariuszy Ruchu Olimpijskiego zwrócili się do MKOl-u o zbadanie możliwości powrotu sportowców z rosyjskim lub białoruskim paszportem do międzynarodowych zawodów. Omówienie tej "prośby", jak czytamy w oświadczeniu, poprzedził czteromiesięczny okres konsultacji. "Igrzyska olimpijskie nie mogą zapobiec wojnom i konfliktom. Nie mogą też sprostać wszystkim wyzwaniom politycznym i społecznym naszego świata.(...) Mogą nas zainspirować do rozwiązywania problemów poprzez budowanie mostów, prowadzących do lepszego zrozumienia między ludźmi" - napisano. Wierzy pan, że dopuszczenie Rosjan i Białorusinów pomoże wyhamować wojnę i przyczyni się do pokoju? - No nie, nie żartujmy. Kraj-agresor, tym bardziej tak potężne mocarstwo, w brutalny sposób napadło na swojego sąsiada, co nie podlega żadnej dyskusji. Naturalną koleją rzeczy jest, że sankcje będą w jakiś sposób proporcjonalne i bardzo dotkliwe, obejmując także sport. To co, przeciwko każdej sankcji w ten sam, idealistyczny sposób, będzie się oponowało? Moje zdanie od początku jest jasne: Rosjan i Białorusinów nie można dopuszczać do żadnej sportowej rywalizacji, tym bardziej o tak potężnym zasięgu, jak igrzyska. Kary za napaść jednego państwa na drugie muszą być bolesne, tu nie ma miejsca na półśrodki. Wiemy, jaka aura towarzyszy igrzyskom, więc przecież nietrudno sobie wyobrazić, że Rosja do bólu wykorzystałaby rangę igrzysk. To absolutnie niedopuszczalne. Uważam wręcz, że rosyjscy i białoruscy sportowcy, którzy myślą trzeźwo i moralnie jednoznacznie oceniają to, co z winy ich państwa dzieje się w Ukrainie, powinni odmówić startów. Tu widzę przestrzeń do idealistycznej postawy. Tak jak wcześniej Związek Radziecki, tak teraz Rosja od lat traktuje sport jako oręż propagandy. - Reżim w Rosji tylko czeka na taką możliwość. I bez znaczenia byłoby to, że formalnie sportowcy nie startowaliby na igrzyskach pod flagą. Rosja triumfowałaby na arenie światowej, że oto dowód, iż nic się nie stało, bo reprezentanci kraju są współuczestnikami największej sportowej imprezy. Ja tu widziałbym też ogromne zagrożenie. Propagandę sukcesu przecież stosunkowo łatwo byłoby wykorzystać do mocniejszego podkręcenia nastrojów społecznych, aby konflikt eskalował. Dla mnie to dość oczywista zależność... Sam Thomas Bach niewątpliwie czerpie z własnych doświadczeń, gdy z powodu bojkotu IO w Moskwie w 1980 roku, wówczas jako świetny szermierz, stracił szansę startu i możliwość obrony złotego medalu w drużynowej rywalizacji florecistów. To może tłumaczyć jego perspektywę o potrzebie zachowania neutralności sportu i prezentowany pogląd, że odpowiedzialność zbiorowa jest krzywdząca. - Generalnie ja też uważam, że odebranie szansy wystartowania zawodnikom, którzy przygotowują się całe życie, by pik formy przyszedł właśnie na rozgrywane raz na cztery lata igrzyska, na pewno jest krzywdzące. Sytuacja wojny to absolutne ekstremum, dlatego moralnie i etycznie budzi we mnie niesmak, że dochodzi do sytuacji, w której już nie tylko zaczyna się dyskutować, ale i dopuszczać możliwość powrotu Rosjan i Białorusinów do rywalizacji sportowej. W takim przypadku sankcje muszą być niestety dotkliwe i cenę muszą płacić także ci, którzy osobiście nie ponoszą winy, ale mimowolnie swoimi sukcesami wzmacnialiby pozycję sprawców. Dlatego wierzę, że w kontekście olimpiady w ciągu najbliższych miesięcy jeszcze sporo może się wydarzyć. Tutaj trzeba nieustannie podejmować takie działania, jak nasze państwo, czyli starać się jednoczyć wiele krajów i ich przedstawicieli sportu, budując koalicję i mocny front. Po tej rekomendacji MKOl-u test prawdy czeka organizatorów Igrzysk Europejskich Kraków-Małopolska, które w czerwcu i lipcu odbędą się w naszym kraju. Stanowisko Stowarzyszenia Europejskich Komitetów Olimpijskich i PKOl jest jasne od ubiegłego roku i stanowi, że Rosjan i Białorusinów nie dopuści się do rywalizacji, ale naciski i presja z pewnością teraz przybiorą na sile. Słyszę jednak, że gdyby np. któraś z federacji definitywnie zagroziła pozbawieniem danej dyscypliny rangi kwalifikacji do Paryża lub mistrzostw Europy, to strona polska jest gotowa, aby taki sport usunąć z programu IE. Jak pan się zapatruje na taki ruch? - Gdyby doszło aż do takiej eskalacji, jaką zawarł pan w pytaniu, byłbym takiego samego zdania. Zdecydowanie popieram stanowisko, które byłoby zapewne ostateczną odpowiedzią na wszelkie próby dopuszczenia Rosjan i Białorusinów. Zdecydowanie nie godzę się, aby sportowców z tych krajów włączyć do rozgrywanych w Polsce igrzysk. Stanowisko trzeba utrzymać, faktycznie nawet za cenę ewentualnych zmian w programie imprezy. Rozmawiał Artur Gac