Jak będą wyglądać skoki narciarskie po zakończeniu kariery przez Adama Małysza? Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego: - Wydaje mi się, że wybrał on sobie taki moment na zakończenie kariery, w których - dzięki niemu - stan tej konkurencji jest dobry. Na pewno potrzebny jest lider, a ten nam się powoli wyłania. Mam tu na myśli Kamila Stocha. On dorasta do pełnienia takiej roli od trzech, czterech lat. Dzięki wynikom Adama Małysza ruszył program Narodowy Program Rozwoju Skoków Narciarskich - Lotos Cup. Spowodował on, że mamy grupę zdolnych zawodników na poziomie trzydziestki Pucharu Świata. Powoli odchodzi problem awansu naszych zawodników do pięćdziesiątki. Na ogół wszyscy zawodnicy, których wystawiamy w danych zawodach znajdują się w głównym konkursie. Reasumując uważam, że to właśnie dzięki dotychczasowej pracy oraz wynikom Małysza sytuacja skoków, nawet po jego odejściu, nie będzie zła. Małysz po powrocie z mistrzostw świata w Oslo podkreślał - tak jak pan, że nie brakuje nam zdolnej młodzieży, ale zaznaczył też, że martwi się o przyszłość skoków z powodu niezbyt dobrego systemu szkolenia i braku trenerów. - Myślę, że musiałby doprecyzować swoją wypowiedzieć, abym mógł odpowiedzieć na ewentualne zarzuty w sprawie systemu szkolenia. Na pewno nagłej rewolucji nie można zrobić, ja uważam, że generalnie nie jest źle. System szkolenia jako taki funkcjonuje, co widać np. poprzez zawody Lotos Cup. Jakie jest pana zdanie w sprawie niedostatecznej liczby trenerów? - Faktycznie, to jest nasza pięta Achillesa i ja o tym mówię wszędzie. Przy takim zainteresowaniu tą dyscypliną nie mamy problemu z naborem tylko ze szkoleniowcami. Starsi bowiem odchodzą z naturalnych przyczyn, zaś młodsi na takich samych warunkach nie chcą przychodzić do klubów. Szukają lepszej pracy, która umożliwi im utrzymanie siebie, rodziny. My próbujemy temu zaradzić poprzez przekwalifikowanie na trenerów byłych zawodników czy to w skokach czy kombinacji norweskiej. Są to m.in. Robert Mateja, Robert Maciuszak, Wojciech Topór, Daniel Śliwka. Oni pracują na potrzeby kadry i my jesteśmy im w stanie zapewnić płace na poziomie średniej krajowej. Natomiast w klubach jest bieda - taki jest system w polskim sporcie i nic na razie nie poradzimy. Kluby są na garnuszku samorządów. Modelowo zostało to rozwiązane w Wiśle, gdzie targowisko i parking władze miejskie przekazały klubowi. Dzięki temu ma on rocznie kwotę między 300 a 400 tys. zł. Dodatkowo klub wspiera sponsor i w efekcie może on jakoś funkcjonować. A co mają zrobić biedne kluby, które otrzymują tylko dotacje rzędu 20-30 tys. zł na rok i z tego mają opłacić trenera oraz prowadzić szerokie szkolenie? To jest niemożliwe. Jednym z wyjść jest zatem większe wsparcie niż dotychczas władz samorządowych? - Dokładnie. Obecnie kluby płacą trenerom w granicach 600 do tysiąca złotych miesięcznie. Szkoleniowcy, aby się utrzymać, podejmują jeszcze inne obowiązki, zaś w pracują w klubach głównie dla swojej pasji, czy też tego przysłowiowego ZUS. Wracając do zakończenia kariery przez Małysza. Co pan czuje w tym momencie? Tyle lat był pan z nim związany w różny sposób - jako trener czy prezes związku. - Niewątpliwie odczuwam smutek, chociaż trochę wcześniej wiedziałem, że on ogłosi taką decyzję. Zdążyłem się już z tym oswoić. Trzeba jednak spojrzeć na to racjonalnie - jest to już prawie 34-latek. Adam ma prawo w tym momencie ułożyć swoje życie według swoich planów. Daleki jestem od tego, aby próbować wpływać na niego, by jednak może kontynuował karierę. Myślę, że i tak byłoby to bezskuteczne. Kończy się jakaś epoka, ale mam nadzieję, że zostanie z nami - myślę o związku - ponieważ chcemy mu zaproponować pewną formę współpracy. Ustaliłem jednak z nim, że niech najpierw zakończy ten sezon, a dopiero potem będziemy dyskutować o konkretach. Obciążanie zawodnika takimi sprawami, kiedy on jeszcze startuje, byłoby dla niego niepotrzebnym ciężarem psychicznym. Oczywiście nie mogę zdradzić jaka jest moja propozycja dla niego. Nie chcę, aby się tego dowiadywał z mediów. Najbliższy weekend to ostatni akord rywalizacji pucharowej... - Myślę, że realnym jest trzecie miejsce Małysza w końcowej klasyfikacji. Na "mamucie" jest w stanie przeskoczyć Andreasa Koflera, może nawet wygrać któryś z konkursów indywidualnych. Mam też nadzieję, że na podium będzie nasza drużyna. Letni sezon w skokach narciarskich zapowiada się chyba interesująco? - 8 kwietnia zostanie to oficjalnie potwierdzone, ale mogą już poinformować, że 17 lipca odbędzie się konkurs Letniej Grand Prix w Wiśle, 20 w Szczyrku, zaś 22-23 najlepsi zawodnicy będą rywalizować w Zakopanym. W piątek wieczorem mają się odbyć zawody drużynowe, zaś w sobotę wieczorem indywidualne. Dodatkowo rozważane jest rozegrane zawodów GP kobiet w Szczyrku 19 lipca, a dzień wcześniej zorganizowanie światowej konferencji na temat przyszłości skoków pań. Jaki był dla pana najwspanialszy moment w karierze Małysza? - Pierwszy Turniej Czterech Skoczni, który wygrał w 2001 r. Przed zawodami, w rozmowie z Piotrem Fijasem mówiłem, że to niemożliwe, aby Polak zwyciężył. Podejrzewaliśmy, że pewnie coś stanie temu na przeszkodzie. A jednak on triumfował i to był taki przełomowy moment, nie tylko jego kariery. Od tego czasu wszystko się zmieniło, także w moim życiu.