Zbigniew Czyż: Od pani sukcesu minęły prawie trzy tygodnie. Coś się w tym czasie zmieniło w życiu Aleksandry Lisowskiej? Aleksandra Lisowska: - Przewidziałam, że przywiozę z Monachium medal, ale nie wiedziałam, co będzie później. Uczę się obecnie życia z nieco innej perspektywy. Nie mam za bardzo czasu wrócić do treningów, czy pójść do fizjoterapeuty. Cały czas mam jakieś spotkania, wywiady, jest tego ogólnie bardzo dużo. Mam nadzieję, że to kwestia jeszcze kilku dni i wszystko wróci do normalności. Od 2016 roku jest pani żołnierzem sportowcem w Centralnym Wojskowym Zespole Sportowym w Poznaniu. Pomoc finansowa od wojska jest chyba dla pani ważna, bo maratończycy akurat nie zarabiają kroci? - Wsparcie finansowe w postaci pensji, która otrzymuję z wojska co miesiąc, jest dla mnie bardzo ważne. Dzięki tym pieniądzom mogę się realizować jak każdy sportowiec, chociażby wyjeżdżać na zgrupowanie. Potrafię je odpowiednio wykorzystać, dzięki nim mogłam wejść na poziom, na którym jestem obecnie. Myślę, że teraz finanse będą dla mnie jeszcze ważniejsze, aby móc się utrzymać w europejskiej czołówce. Będą potrzebne chociażby wyjazdy w wysokie góry na zgrupowania, a to kosztuje. - Dokładnie tak. Jeżeli mam walczyć z innymi zawodniczkami na mistrzostwach świata, czy igrzyskach olimpijskich, to muszę także reprezentować wyższy poziom. Na razie nie myślę jednak o tym, skupiam się na tym co tu i teraz. Oby zdrowie było, a ja postaram się walczyć nie tylko na arenie europejskiej, ale też światowej. Mam nadzieję, że zdrowie dopisze. Zrobię wszystko, aby pokazać, że my Polacy też potrafimy biegać maratony. Jak w praktyce wygląda to pani służenie w wojsku? - Gdy mam jakieś szkolenia lub opiniowanie, to stawiam się w jednostce na rozkaz. Czasami przyjeżdżam do wojska na jeden dzień, czasami na kilka. CWZS są dostępne dla sportowców, ale pod warunkiem, że reprezentujemy nasz kraj na mistrzostwach świata, Europy i igrzyskach olimpijskich. Jeżeli jednak nie ma się takich wyników, musimy sobie szukać normalną jednostkę wojskową i jesteśmy wtedy żołnierzami w stu procentach. Pomiędzy zgrupowaniami sportowymi biorę udział w normalnym szkoleniu wojskowym. Życie sportowca się kiedyś kończy i trzeba się też umieć zabezpieczyć na przyszłość. Pani już to powoli robi? - Oczywiście, że tak. Ukończyłam edukację przedszkolną i wczesno szkolną oraz terapię pedagogiczną na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie, gdzie zresztą mieszkam. Mogę uczyć w przedszkolu, mogę być pedagogiem. Zamierzam jeszcze zrobić studia podyplomowe z wychowania fizycznego, być może w Trójmieście lub Poznaniu. Kierunku związanego bardziej z wojskiem nie zamierza pani studiować? - Raczej nie, no chyba, że coś się zmieni i znajdę fajny etat w wojsku, nigdy nic nie wiadomo. Być może będę mogła połączyć swoją pasję z wojskiem i też będzie fajnie. Chętnie służyłabym w wojsku na stałe, jeśli nie będę już czynnym sportowcem. Przed mistrzostwami Europy wzięłaby pani chyba w ciemno złoty medal indywidualnie i brąz w drużynie? - Oczywiście, że tak. Wiedziałam, że jadę na mistrzostwa świetnie przygotowana, podobnie jak koleżanki z drużyny. Na zgrupowaniu widziałam, że dziewczyny są w znakomitej dyspozycji, widziałam, że zostawiały serca na treningach. Byłam pewna, że zdobędziemy medal w drużynie. Co do mojego startu indywidualnego byłam przekonana, że nie odpuszczę. Wiem, jakie robiłam treningi, jak duży wykonałam postęp w stosunku do ubiegłego roku. Dla mnie nie było zaskoczeniem, że wywalczyłam medal, choć w maratonie zawsze może się przecież wydarzyć coś nieoczekiwanego. Wraca pani jeszcze myślami do tego mistrzowskiego w pani wykonaniu biegu? - Jasne, że tak. Pamiętam, że trzymałam się czołówki najdłużej, jak potrafiłam, a gdy wiedziałam, że mogę zaatakować, to zrobiłam to. Cały czas obserwowałam rywalki jak biegną, jak reagują. Analizowałam sytuację na trasie i wiedziałam, że muszę zaatakować na ostatnich dwóch, trzech kilometrach. Tak zrobiłam i się udało. Nie ukrywam jednak, że na ostatnich dwustu metrach nogi się mi lekko ugięły. Brak nawodnienia na ostatniej zmianie dał o sobie znać, ale nie żałuję, że tak postąpiłam, jak widać dzięki temu zostałam mistrzynią Europy. W maratonie bardzo ważna jest taktyka i pani doskonale dała sobie z tym radę. - To prawda. Na takich najważniejszych imprezach jak igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata, czy mistrzostwa Europy taktyka jest niezwykle ważna. Wynik zwyciężczyni na igrzyskach olimpijskich, 2:27 pokazał, że na takich ważnych imprezach nie liczy się za bardzo rekord, ale właśnie taktyka. Na mistrzostwa Europy nie jechałam jako faworytka, nie miałam w tym roku najlepszego czasu, pojechałam tam z siódmym wynikiem w Europie, ale udało się mi wygrać i jestem szczęśliwa. Złotym medalem mistrzostw Europy rozbudziła pani apetyty nie tylko swoje, ale też kibiców. Pewnie dużo większa presja pojawi się przed startem w przyszłorocznych mistrzostwach świata i na igrzyskach olimpijskich w 2024 roku? - Tak, ale już do tego dojrzałam i dorosłam. Mój start na igrzyskach w Tokio nie był najlepszy, mimo, że byłam do nich również świetnie przygotowana. W Japonii byłam jednak skreślona już na starcie. Gdy zobaczyłam na żywo zawodniczki, które wcześniej oglądałam tylko na ekranie telewizora, to nie ukrywam, że czułam się, jakbym była spalona. Jadąc na mistrzostwa Europy zauważyłam, że mentalnie jestem inną zawodniczką, że dojrzałam do walki o najwyższe cele na arenie europejskiej. W tym sezonie będzie jeszcze można panią zobaczyć gdzieś na trasie? - Być może 11 września wystartuję w półmaratonie w Iławie, to zależy, czy dam radę się przygotować do tych zawodów, bo tak jak mówiłam, nie mam obecnie czasu na treningi. W październiku są Wojskowe Mistrzostwa Polski w biegach przełajowych i to jest mój główny cel jeszcze na ten sezon. 12 września wyjeżdżam na zgrupowanie do Szklarskiej Poręby, aby przygotować się do tych zawodów. Kiedy rozpocznie pani przygotowania do nowego sezonu? - Najprawdopodobniej w listopadzie, ponieważ już od stycznia można walczyć o minima na występ na igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Rozmawiał i notował Zbigniew Czyż