Kolejnych pokoleń nie powstrzymało nawet to, że część śmiałków ginęła, a wielu zostawało kalekami. Tubylcy z wyspy na Pacyfiku podejmowali ryzyko, żeby udowodnić swoją męskość. Nikomu z nich nie śniło się nawet, że wymyślili ekstremalny sport, który w XX wieku stanie się gałęzią przemysłu z obrotami przekraczającymi sto milionów dolarów rocznie! Na nowe tory popchnął bangee Alan John "A. J." Hackett. Nowozelandczyk udoskonalił system produkcji lin i opracował sposób dopasowania ich długości do wagi skaczącego. I zaczęło się na dobre... Od tamtej pory nadal skacze się z mostów, ale także z kolejek linowych, drapaczy chmur, dźwigów, balonów, śmigłowców. Nie oszczędzono nawet wieży Eiffla. Trudno zliczyć wszystkie odmiany bungee. Można skakać z nogami lub głową w dół. Wtajemniczeni twierdzą, że większe emocje daje skok do wody. Lina dobierana jest idealnie, aby skoczek zanurkował tylko na chwilkę, a lina maksymalnie wyhamowała i uderzenie o taflę nie było bolesne. Można też zostać wystrzelonym w powietrze z katapulty. Leci się na wysokość kilkudziesięciu metrów, by w końcowej fazie lotu w górę doznać stanu bezwładności. Można też lecieć poziomo w specjalnym korytarzu po zluzowaniu naciągniętej liny. do granic swoich możliwości. Przed urazami zabezpiecza nadmuchiwany korytarz i kask na głowie. Dla szukających naprawdę wielkiej dawki adrenaliny jest free jumping - skoki bez liny. W tej odmianie jedyną polisą na życie jest siatka rozpostarta nad ziemią. Niby bezpieczna, ale z góry wygląda jak znaczek pocztowy. Bungee to niezawodny wyzwalacz adrenaliny. Sporo osób decyduje się na skok, chociaż tak drżą im ręce, że nie są w stanie wypełnić formularza, w którym potwierdzają dobry stan zdrowia.