Z Tomaszem "Góralem" Adamkiem rozmawialiśmy trzy tygodnie po pojedynku z Witalijem Kliczką o mistrzowski pas, przegranej przez niego przez techniczny nokaut w 10. rundzie. INTERIA.PL: Jak to się stało, że przyjął pan ponad 200 ciosów, a jedynym, który wylądował w ringu był Witalij Kliczko, po tym jak się poślizgnął? Tomasz Adamek: Albo rodzisz się silny, masz dar, który pozwala ci być twardym, odpornym, albo tego nie masz i wtedy będąc bokserem masz problem. Zapowiadał pan dokładną analizę pojedynku z Kliczką. Ile razy pan go w domu oglądnął? - Szczerze? Ani razu. Nie chciał pan przywoływać złych wspomnień, czy dopiero po nabraniu dystansu do tego pojedynku obejrzy pan? - Nie, po prostu jeszcze nie załatwiłem płyty z zapisem wideo z walki. Ale przyjdzie jeszcze czas, w którym obejrzę tę walkę. Ogólnie jednak ich oglądanie nie jest moim najważniejszym obowiązkiem. Nie kusi pana sprawdzenie, w czym tkwił błąd? Pana trener, Roger Bloodworth stwierdził nawet, że popełnił pan błąd w drugiej rundzie dając się trafić i nie słuchał jego wskazówek. A może pod wpływem dopingu 40 tysięcy kibiców zaczął pan za bardzo odważnie, przez co nadział się na prawosierpowy już w drugiej rundzie? - Nie wiem dokładnie w czym tkwił błąd. Prawdą jest, że Roger doszedł do wniosku, iż po tym ciosie, jaki przyjąłem w drugiej rundzie, nie wykonywałem w ringu tej pracy, którą miałem wykonywać. Najbardziej zaskakujące było chyba to, że nie było widać pańskiej przewagi szybkościowej, a na to liczył pan najbardziej. Miał być pan celem trudnym do osiągnięcia dla większego i cięższego Witalija. - Kliczko okazał się być zaskakująco szybkim. Zgubił trochę kilogramów i bardzo dobrze się przygotował na ten pojedynek. Nie traci pan wiary w siebie i nie zamierza korzystać z rady Kliczki, który podkreślał po walce, że jest pan najlepszym bokserem na świecie, ale w niższej, półciężkiej kategorii wagowej? - Ale ja w tamtej kategorii już byłem i wszystko wygrałem. Nie miałem w niej oponentów, którzy by mi dali szansę boksowania dla najlepszych telewizji i dlatego się przeniosłem do wagi ciężkiej. Zatem podjęta na spokojnie, trzy tygodnie po walce decyzja jest taka, że zostaje pan w kategorii ciężkiej? - Zdecydowanie tak. Ważę 100-101 kg. Gdybym nawet chciał wrócić do kategorii półciężkiej, musiałbym gubić znowu dziewięć kilogramów, a w moim wieku, 35 lat, nie jest to takie proste i mogłoby się odbić na stracie mocy. A gdyby rzucił panu rękawicę drugi z braci Kliczków - Władymir, to podjąłby pan wyzwanie, czy uznał, że to za wysokie progi? - Na taką walkę będę musiał zapracować wygrywając kilka pojedynków z klasowymi rywalami. Takich pojedynków nie dostaje się za darmo, trzeba się do nich "dobić". Pańska żona, Dorota stwierdziła, że nigdy nie widziała pana takim smutnym, jak po starciu z Kliczką. Czym ten smutek był spowodowany? Twardym lądowaniem na ziemi, gdy przekonał się pan, że mistrzowski pas wśród najcięższych nie jest tak blisko jak się panu wydawało? - Po pierwsze, zawiodłem kibiców - obiecałem im mistrzowski pas, którego nie zdobyłem. Po drugie, będąc zdrowym na sto procent, po raz pierwszy przegrałem walkę i to w sposób zdecydowany. Poprzednia porażka (z Chadem Dawsonem w 2007 roku - przyp. red.) wynikała z kłopotów zdrowotnych, przed walką zmieniałem kategorię wagową, więc inna była jej ocena. I świadomość tego bolała mnie o wiele bardziej, niż ślady po ciosach, podbite oczy itd. Jak pan się poczuł, gdy mimo porażki 40 tys. gardeł ryknęło ku pokrzepieniu pańskiego serca: "Nic się nie stało!"? - Dziękuję im bardzo za wsparcie, za to, że pokazali, że są ze mną do samego końca na dobre i na złe, aczkolwiek tak bardzo chciałem wygrać, bo jestem wojownikiem i teraz trudno mi znieść gorycz porażki. Ale nikt tego nie zmieni, stało się, więc trzeba odpocząć i spróbować jeszcze raz. Jak pan fizycznie zniósł te ponad 200 ciosów, które dotarło do celu? - Po żadnym z nich nie byłem zamroczony do tego stopnia, żebym nie wiedział, co się ze mną dzieje. Większość ciosów przeszywała powietrze, część była przeze mnie blokowana, a tylko kilka mocnych przyjąłem. Zaprocentowało to, że nauczyłem się amerykańskiego boksowania, dzięki czemu zdecydowanej większości ciosów unikam, bądź wyłapuję na gardę. Który moment pojedynku był dla pana najtrudniejszym? Druga runda, w której przyjął pan bardzo mocny cios, szósta, w której Kliczko znowu zaatakował, czy dziesiąta, w której sędzia postanowił przerwać walkę? - Jeśli chodzi o wpływ na całą walkę, to była nią druga runda. Tak powiedział też Roger Bloodworth, a ja zawsze staram się słuchać trenera. Wróciłem do walki, w rundach czwartej i piątej próbowałem się odgryźć, ale w szóstej znowu dostałem mocny cios. Było jak było, trzeba uznać klasę Kliczki, był lepszy. Sędzia przerwał walkę w 10. rundzie, część krytyków mówiła, że zrobił to za późno, ale byli tacy, którzy twierdzili, iż niepotrzebnie ingerował. - Do tej grupy należała moja mama. Jeżeli nie masz serca i duszy wojownika, to nie powinieneś walczyć, a mama jest góralką i walczy przez całe życie nie poddając się, idąc do końca. Jest twardą kobietą. Nadal pan uważa, że 12 kg i 13 cm w zasięgu ramion, które dzielą pana od Kliczki to jest niedużo? Przecież wśród lżejszych bokserów wystarczą czterokilogramowe różnice i już się przeskakuje do innej kategorii. - Nie uważam, że decydującym czynnikiem była waga, czy zasięg ramion. Radziłem sobie już z dużo cięższymi i wyższymi bokserami, jak choćby Michael Grant. Witalij Kliczko potwierdził jednak, że nie przez przypadek jest mistrzem świata. Gdybym ważył nawet 110 kilogramów, to nie miałoby żadnego znaczenia, bo to Kliczko jest na fali. Brakowało mi mocy do pokonania go, byłem po prostu gorszym zawodnikiem. Może pan się przyznać, że osiągnął sukces finansowy? Podobno w Polsce pay-per-view sprzedawało się bardzo dobrze. Zważywszy na to, że sporo zapłaciły telewizje - niemiecka RTL, amerykańska HBO, może się okazać, że byliśmy świadkami historycznej walki, bo chyba żadna wcześniejsza z udziałem polskiego boksera nie przyniosła takich zysków. - Ostatecznych rozliczeń jeszcze nie było, dane do nas spływają, ale na pewno na wpływy za pojedynek z Kliczką narzekać nie mogę. Jak się pan relaksuje po pojedynku z Witalijem? - Najpierw odpoczywałem w domu z rodziną, a teraz jestem w Polsce, załatwiam obowiązki wynikające z umowy reklamowej z "Las Vegas". Miałem też okazję spotkać się z Marcinem Gortatem i wspólnie obejrzeliśmy mecz ŁKS - Podbeskidzie.