Tomasz Adamek walczył w sobotnią noc z Jasonem Estradą. Stylem, jaki zaprezentował w swojej drugiej walce w wadze ciężkiej jednych zadowolił, innych natomiast nie rzucił na kolana. Ale wygrał. Przed walką rodacy zgromadzeni w Prudential Center odśpiewali chóralnie "Mazurka Dąbrowskiego". Dlaczego? Bo Adamek reprezentował w ringu Polskę. Co, oprócz gratulacji od przeważającej części kibiców, spotkało go za zwycięstwo w kraju? Stek oszczerstw i pomówienie (na łamach niektórych portali internetowych) o dobór zaufanego sędziego. Lawrence Layton - bo o nim mowa - tak jak dwóch pozostałych arbitrów wskazał na zwycięstwo "Górala". Wskazał dość optymistycznie, punktując 118:110. Wynik ten oznacza, że w oczach Laytona polski pięściarz wygrał 10 z 12 stoczonych rund. To wydaje się być grubą przesadą, ale czy od razu oznacza spisek? Jestem w stanie zrozumieć i w pełni zaakceptować frustrację Estrady. Amerykanin po walce był wściekły, krzyczał, że został okradziony przez sędziów. Taka reakcja boksera, który stoczył wyrównany pojedynek, prezentując znakomitą - jak na swoje możliwości - formę jest do przyjęcia. Ale podważanie zwycięstwa Adamka przez Polaków to już lekkie nieporozumienie. Nie przypominam sobie, czy po kontrowersyjnym werdykcie walki Nikołaja Wałujewa z Evanderem Holyfieldem rosyjska prasa pisała o skandalu, albo czy po zwycięstwie Davida Haye'a nad wspomnianym Rosjaninem to Anglicy grzmieli ze złości. Dziwny z nas naród... Można Adamka lubić, można nie lubić. Można wróżyć mu wielką karierę na zawodowym ringu, można też typować gładką porażkę Adamka w zapowiadanej walce z Chrisem Arreolą. Można być fanem jego boksowania, stylu bycia, czy sposobu, w jaki wypowiada się o swoim patriotyzmie lub religijności, można też "Górala" przez to nie trawić. Ale warto cieszyć się ze zwycięstwa Polaka, zwłaszcza że zbyt bogatym w sportowe sukcesy krajem nie jesteśmy. POROZMAWIAJ Z DARKIEM JARONIEM NA ŁAMACH JEGO BLOGA