INTERIA.PL: Nie zaskoczyło cię, że David Haye nie odnowił licencji, mając niemal zatwierdzoną walkę z Witalijem Kliczką, z którą wiązałyby się dla obu spore wpływy? Tomasz Adamek: Chyba się przestraszył Witalija Kliczki, bo Ukrainiec ma nie tylko wielkie serce, ale i mocno bije. Z drugiej strony, boks zawodowy ma to do siebie, że zawsze możesz powrócić, o ile tylko czujesz się na siłach. Jeżeli masz fanów, ja ich mam, David Haye też ich ma, telewizje będą chciały cię pokazać. Jeżeli nie masz fanów, tłumu kibiców, nie dostaniesz dat telewizyjnych. Tymczasem HBO już wyraziła chęć pokazania mojego rewanżu z Arreolą. To jest moja przyszłość. Chcę wrócić do ringu na przełomie lutego i marca. I od razu walczyć z Arreolą? - Nie, raczej nie. Ziggy Rozalsky może uznać, że na to za wcześnie będzie. Trzeba się najpierw odbudować, wejść do gymu. Kilka dni spędzę z żoną, a potem pojadę do St. Louis, gdzie mieszka mój trener Roger Bloodworth, albo Roger przyjedzie do New Jersey i zaczniemy trenować, poprawiać błędy, jakie popełniam. Jak się czujesz po porażce z Witalijem Kliczką? - Przegrałem pierwszą walkę będąc zdrowym. Bolało mnie serce, przez kilka dni psychika była zamknięta na tej walce, ale już wróciłem. Wiadomo, że popełniłem wiele błędów, ale temat "Wrocław" już zamykam. Zamierzam wejść do sali treningowej z czystą głową, nowym wyzwaniem. Przegrałem z Witalijem Kliczką, widocznie w tym momencie nie było mi dane zostać mistrzem świata,. Trzeba znowu pracować w pocie czoła, by wrócić jeszcze silniejszym w przyszłym roku. Wsparcie 45 tys. kibiców, którzy po walce krzyczeli "Jesteśmy z Tobą" pomagało, czy zwiększało ból? - Obiecałem im mistrzostwo, nie zdobyłem, to bolało. Serce bolało. Ale już rany się zagoiły. David Haye był krytykowany, że nie wykorzystał szansy, w lipcu, w starciu z Władymirem Kliczką przeszedł obok pojedynku. Co ty na to? - Dlatego mówię - albo masz przysłowiowe jaja i walczysz jak wojownik, albo wchodzisz do ringu po to, żeby przetańczyć 12 rund i skasować swoje. Ja taki nie jestem i nigdy nie będę. Jeżeli przegrywam, to tak jak we Wrocławiu, gdy rywal był lepszy, a nie dlatego, że nie podjąłem walki, czy nie chciałem się bić. Przegrywanie na punkty nie jest w moim stylu. Ale do walki o mistrzostwo świata jeszcze wrócę. Jeszcze nie w 2012 roku, tylko rok później. Rozmawiał: Michał Białoński