Przed powrotem na obóz treningowy do Vero Beach na Florydzie Tomek zdążył nawet spotkać się z dyrektorem chicagowskiego oddziału Radia Maryja i Andrzejem Gołotą, a poniższa rozmowa i zdjęcia to robione na gorąco zapiski z pobytu Tomasza Adamka w mieście, gdzie już 7 października (galę pokaże Polsat) będzie bronił tytułu. - Jak trudno było przygotowywać się w sali treningowej Buddy McGirta w Vero Beach wiedząc, że w tym samym czasie Don King na oficjalnej konferencji prasowej w Chicago zapowiada odwołanie twojej walki o tytuł z Paulem Briggsem? Tomasz Adamek: Ciężko. Już znacznie wcześniej, kiedy zaczął się konflikt z Donem Kingiem i nie było wiadomo jak się skończy, nie było łatwo zupełnie się wyłączyć i zająć się tylko treningami. Nie było jednak takich momentów, że zastanawiałem się na serio nad zawieszeniem rękawic na kołku po 17 latach uprawiania sportu, któremu tak wiele poświęciłem. Tak jak zawsze wierzyłem, że zostanę mistrzem świata, tak tym razem wierzyłem, że wszystko się ułoży i będzie dobrze. I będzie. Nawet bardzo dobrze. - Jak poważnie braliście publiczne oświadczenia twojego promotora o wycofaniu twojej walki z programu transmitowanej dla milionów fanów gali 7 października? Nie bałeś się Dona Kinga? - Ja się boję tylko Boga. Patrick English, mój adwokat, każdego dnia zapewniał mnie, że nie ma takiej możliwości, by King zdecydował się na taki krok, bo prawo i posiadane przez nas dokumenty na to nie pozwalają. Ale zawsze taka możliwość istniała, bo wiadomo - to jest zawodowy boks i to jest Don King. Ale dla mnie to jest już przeszłość, English i King rozmawiali przez godzinę i nie ma już tematu - walczę 7 października w Chicago, King jest nadal moim promotorem, ale przyszłość naszej współpracy będzie wyglądała zupełnie inaczej. Będę walczył częściej, jest możliwość podpisania kontraktu na kilka walk z telewizją Showtime lub HBO. Być może do następnego pojedynku z moim udziałem dojdzie jeszcze w grudniu tego roku. Będą walki z najlepszymi, ale o tym będzie jeszcze czas porozmawiać po 7 października. - No właśnie - żelazne reguły nie tylko zawodowego boksu są nieubłagane: tylko mistrzowie mogą stawiać warunki. 7 października musisz wygrać z Paulem Briggsem, by przyszłość układała się po twojej myśli. Potrafisz już teraz wyobrazić sobie moment, kiedy wychodzisz na ring Allstate Arena przed 16 tysiącami widzów, przed kamerami HBO? Nie będzie dodatkowej presji? - Nie będzie, bo już kiedy walczyłem przed rokiem w United Center słyszałem, że będzie mi ciężko, bo to obce miasto, sala na 22 tysiące ludzi, itd, itp. To samo było przed pojedynkiem w Duesseldorfie z Ulrichem. Wiadomo, że w Niemczech walczy się znacznie trudniej, że sędziowie lubią zauważać tylko ciosy swoich bokserów. Każdy wie, jak się skończyły obie walki. Ja zawsze jestem przygotowany na walkę od pierwszej rundy do 12 rundy, bez względu na to, gdzie i z kim walczę. Wracając do Briggsa - on nie ma pojęcia jakiego Adamka zobaczy na ringu. Praca z Buddy McGirtem już teraz owocuje, dodaliśmy parę rzeczy, na które Australijczyk nie będzie przygotowany. Punktem wyjściowym jest nadal walka z Ulrichem, stawianie na szybkość, ale będzie jeszcze więcej kombinacji, nawet serie 6-7 uderzeń. Taka taktyka zdała egzamin, kiedy McGirt stał w narożniku Antonio Tarvera w walce Roy'em Jonesem Jr. Teraz też będzie dobrze. Jeśli Briggs chce mnie nadal oceniać po tym jak, jak walczyłem przed rokiem w Chicago, to jego sprawa. Nie musi pamiętać, że biłem się ze złamanym nosem, że od czwartej rundy walczyłem tylko charakterem, bo zamiast myśleć o taktyce, połykałem podczas każdej rundy własną krew. Teraz jestem w 100 procentach zdrowy i będę o 100 procent lepszy. - Nie brakuje ci podczas treningów Andrzeja Gmitruka, który tak doskonale przygotował cię do obrony tytułu w Duesseldorfie? I jeśli jesteśmy przy trenerach - nie przejmujesz się faktem, że McGirt jest nadal trenerem Tarvera, pięściarza, który już wkrótce może być twoim rywalem w walce o tytuł? - Choroba nie wybiera, zdrowie jest najważniejsze. Andrzej będzie mógł przylecieć dopiero na walkę, ale całości treningów podjął się McGirt, z którym współpracuje mi się naprawdę bardzo dobrze. Błyskawicznie zaczęliśmy się rozumieć, nie ma żadnych nieporozumień. A to, że Buddy jest ciągle trenerem Tarvera? Zupełnie o tym nie myślę. Kto wie, ile jeszcze nim będzie... - Jak przyjąłeś fakt, że dosłownie kilka dni temu Paul Briggs zwrócił się z propozycją współpracy do Sama Colonny, który trenował ciebie w pierwszej walce z tym pięściarzem? - Z jednej strony się zdziwiłem, bo nie zmienia się najważniejszego człowieka w twoim narożniku na miesiąc przed walką o tytuł mistrza świata. Z drugiej widziałem jego ostatnią walkę w której prezentował się tragicznie, jakby zapominając wszystko co robiło z niego dobrego boksera, więc trochę go rozumiem. Ale ja nie przejmuję się Briggsem, a zresztą Sam odmówił bo pracuje z Maćkiem Zeganem. Paul musi nadal szukać, ja nie. Na dodatek będzie znowu walczył w "moim mieście", bo nie mam wątpliwości, że polscy i polonijni kibice będą chcieli mi pomóc, przyjdą mnie dopingować i już teraz im za to bardzo dziękuję. Na pewno was nie zawiodę. - Co zmienił w twoim życiu pas mistrza świata World Boxing Council wagi półciężkiej? Zostałeś - czy chcesz, czy nie chcesz - gwiazdą zawodowego pięściarstwa... - Zawsze powtarzałem, że gwiazdy są na niebie. Ja byłem, jestem i zostanę zawsze Tomkiem z Gilowic. Rozmawiał w Chicago: Przemysław Garczarczyk