Koszykarzom ze Zgorzelca brakuje tylko jednego zwycięstwa, by zdetronizować siedmiokrotnego mistrza, który tytuł zdobywa nieprzerwanie od 2004 roku i wywalczyć pierwszy w historii klubu złoty medal. Gdyby podopieczni trenera Tomasa Pacesasa wygrali, potrzebne byłoby spotkanie numer 7 - to zaplanowane zostało na poniedziałek w Gdyni. Po raz ostatni finał MP rozstrzygnął się w siódmym spotkaniu w 2008 roku, gdy Prokom Trefl Sopot pokonał w decydującym meczu Turów w Zgorzelcu 76:70. "Pytania są dwa: kto lepiej wytrzyma presję - Turów, czy mający nóż na gardle Prokom. Obydwie drużyny pokazały, że potrafią wygrywać na wyjeździe, więc atut własnego parkietu nie będzie miał większego znaczenia. Decydować będzie dyspozycja dnia i to, który z zespołów szybciej opanuje nerwy" - powiedział PAP Wójcik, który w dorobku ma osiem tytułów MP (Mazowszanka Pruszków 1995, Śląsk Wrocław 1998, 1999, 2000, 2001, Prokom Trefl 2005, 2006 i 2007). Zdaniem 41-letniego koszykarza, który przechodzi rehabilitację kolana i zamierza - jeśli wszystko będzie przebiegać tak pozytywnie jak do tej pory - powrócić na parkiety ekstraklasy, w gorszej sytuacji kadrowej jest Asseco Prokom. Gdynianie stracili w meczu numer cztery finału Roberta Witkę (zerwanie Achillesa). Natomiast ekipa ze Zgorzelca wystąpi bez środkowego Ivana Zigeranovica, który w spotkaniu numer sześć doznał poważnego urazu twarzy po tym jak zderzył się z ... łokciem Amerykanina Qyntela Woodsa. - Brak Roberta to większe utrudnienie dla trenera Pacesasa, który musi inaczej rotować w składzie, by zachować przepis o Polakach. To było widać w piątym meczu. Poza tym polski koszykarz przebywał dłużej na parkiecie niż serbski środkowy w drużynie PGE. W tak długo trwającej rywalizacji element zaskoczenia taktyką przez jednego z trenerów w takim decydującym meczu odgrywa minimalne znaczenie. Zarówno szkoleniowcy, jak i zawodnicy znają się "łyse konie". Rywalizacja w tegorocznym finale przypomina Wójcikowi, który 12-krotnie był wybierany do pierwszej piątki ligi i czterokrotnie nagradzany tytułem najlepszego zawodnika (MVP) sezonu, batalię o złoto z 1998 roku. Wówczas Śląsk Wrocław pod wodzą Słoweńca Andreja Urlepa pokonał PEKAES Pruszków 4-3, a obydwa zespoły wygrywały mecze na parkiecie rywala. - Wtedy też atut parkietu zupełnie się nie liczył. Mecze były tak defensywne jak czwarte spotkanie w Zgorzelcu, gdy gospodarze wygrali 54:48. Nie było jednak tak dużych wahań formy jak w tegorocznej walce. Nie mam pojęcia, czy będzie siódme spotkanie. Sam jestem niezwykle ciekawy piątkowego meczu - dodał. Rozmawiała Olga Miriam Przybyłowicz