INTERIA.PL: Jak pan to robi? Tyle lat pan skacze i potrafi jeszcze znokautować konkurentów, jak w pierwszej serii piątkowego konkursu? Adam Małysz: - Jest takie powiedzenie: "Wiara czyni cuda" i ja się go trzymam. W lecie wykonałem ciężką pracę i cierpliwie czekałem na jej wyniki. Już w Sapporo przeczuwałem, że może być dobrze. Wygrałbym w Japonii, ale wiatr mi trochę przeszkodził. Teraz okazał się być moim sprzymierzeńcem. Spora w tym zasługa naszych kibiców. Jak ponad 20 tysięcy ludzi na dole dmucha w swoje trąby, to potrafi nawet wpłynąć na wiatr! Mamy najwspanialszych kibiców na świecie, to od dawna wiadomo. Zresztą to nie tylko moje zdanie, podziela je także Andreas Kofler, który był w tym konkursie drugi. Drugi skok nie był tak udany. Dlaczego? - Widzieliście naszego "dziadka" Hannu Lepistoe, który pokazywał, jak mi lewa noga odjechała po wyjściu z progu. Walczyłem w powietrzu ile mogłem, próbowałem ten błąd skorygować, żeby daleko polecieć. Wylądowałem na 128,5 m i nie wiedziałem, czy dało mi to zwycięstwo. Kompletnie nie wiedziałem, ile skoczyli moi najgroźniejsi konkurenci, bo na górze zagłuszały mnie dmuchawy czyszczące tory. Gdy wyjeżdżałem na górę, słyszałem o skokach na 135 m, więc po swoim skoku nie mogłem mieć pewności, że wygrałem. Poczekałem jednak chwilę i okazało się, że wreszcie jestem pierwszy! Bardzo się cieszę, bo tak długo na to czekałem. Co pan zapamięta najbardziej z tego konkursu? - Moment, gdy siedziałem na belce i w dole widziałem ponad 20 tysięcy kibiców śpiewających "Polska! Biało-czerwoni!". Od tego zakręciła mi się łezka w oku, to wspaniała chwila. Dla takich się żyje! A ta melodia, to taka druga nasza narodowa piosenka po "Mazurku Dąbrowskiego". Apetyty się zaostrzają, kibice będą czekali na pana triumfy w sobotę i niedzielę. - Zdaję sobie sprawę z tego, że w sobotę ciaśniej będzie pod skocznią i przed telewizorami. Ale już po tym dalekim skoku oddanym w kwalifikacjach dotarło do mnie, że nie skaczę tylko dla siebie, ale też dla tych dziesiątek, setek tysięcy kibiców. To wielka presja, odpowiedzialność. Całe szczęście, że jestem doświadczonym, starym już zawodnikiem, który przyzwyczaił się do presji i nie popełnia przez nią błędów, tylko po prostu robi swoje. Przeciwnicy - Kofler, Freund, Ammann pokazali, że nie oddadzą następnych konkursów bez walki. - Może zabrzmi to nieskromnie, ale ja nie mogę się nikogo obawiać. Mam tylko robić swoje, czyli skakać tak, jak potrafię. Wierzę w swoją moc i we własną publiczność. Zakopane, to jest Zakopane! Nic dodać, nic ująć. Wszyscy chwalą tutejszą publiczność. Po długim oczekiwaniu na zwycięstwo w Pucharze Świata stanąłem na najwyższym stopniu podium w moim ulubionym miejscu. To tylko dodaje motywacji przed następnymi konkursami! Jak zamierza pan świętować to zwycięstwo? - Kolacja i szybko do łóżka! Zawodnik ma przerąbane, bo zazwyczaj są dwa, a nawet trzy - jak tym razem - konkursy z rzędu i nie ma kiedy świętować. Ale mam nadzieję, że ci, którzy mogą poświętować, będą to robić! Notowali w Zakopanem: Michał Białoński, Dariusz Wołowski <a href="http://skoki.interia.pl/">Zobacz serwis poświęcony Adamowi Małyszowi i skokom narciarskim</a>