Mimo nawału obowiązków przy okazji zawodów w rodzinnej Wiśle, Adam Małysz z sentymentem obserwował na odległość przebieg Rajdu Dakar, którego był uczestnikiem do 2016 roku, przez pięć kolejnych edycji. - Śledziłem rywalizację, ale nie miałem za bardzo czasu, żeby cały czas siedzieć przed telefonem lub komputerem, lecz byłem na bieżąco. Powiem szczerze, że jestem bardzo zaniepokojony tym, co dzieje się na Dakarze, bo wydaje mi się, że rajd nie idzie w dobrą stronę - ocenił "Orzeł z Wisły". Zdaniem Małysza wystarczy popatrzeć, jak wielu zawodników sukcesywnie odpadało z rywalizacji, a także na coraz uboższą listę startową, z widoczną absencją wielu niedawnych uczestników. - Zawodników jest coraz mniej, tak na starcie, jak i później na mecie. Rajd staje się coraz trudniejszy, ale nie dlatego, że to zawodnicy robią sobie pod górkę lub organizatorzy przygotowują typowy Rajd Dakar, takim jak wyglądał on wcześniej, czyli z wydmami. Teraz Dakar robi się na wysokościach, które są potworne dla zdrowia. Przy warunkach, które obecnie mają tam miejsce, czyli intensywnych ulewach i odwoływanych odcinkach, ściganie często odbywało się przy tak anormalnej pogodzie, że wyglądało to niefajnie - mówił Małysz. Tak surowa recenzja najbardziej morderczego oraz najsłynniejszego rajdu terenowego świata, nie jest tożsama z tym, że Małysz przestał tęsknić za tym ekstremum. - Oczywiście, nie chcę przez to powiedzieć, iż cieszę się, że tam nie pojechałem. Na pewno chciałbym tam być, bo to jest marzenie każdego zawodnika, który już posmakował Dakaru i chce tam powrócić. Niemniej, jak patrzę na to, co tam się działo, to jest mi smutno. Było mi żal zawodników, że musieli startować i walczyć w takich okolicznościach - podkreślił legendarny polski skoczek. Z obserwacji Małysza wynika, że psucie Rajdu Dakar nie nastąpiło nagle, dopiero w tym roku, tylko jest to narastający proces. - To postępuje z roku na rok, jest coraz gorzej i to widać. Gdy po raz pierwszy startowałem w Ameryce Południowej, na naszej mapie były Argentyna, Chile i Peru. Gdy dwa ostatnie kraje wycofały się z rajdu, organizatorzy zakotwiczyli w Boliwii. To kraj bardzo wysoko położony, co już jest wielkim utrudnieniem, a do tego dochodzi pogoda, która akurat tam jest niepewna - ubolewa 39-latek. Nie tylko czterokrotny medalista olimpijski w skokach narciarskich, ale także inni fascynaci motosportu, według Małysza, z rozrzewnieniem wspominają "stary" Rajd Paryż-Dakar, który zbudował swoją legendę w innym terenie. - Typowy Dakar, gdy rozmawiam z zawodnikami startującymi przed laty, wyglądał tak, że prawie cały czas jechało się po piasku w Afryce. Tylko przez chwilę, po starcie, była inna charakterystyka, ale już po wjechaniu do Maroka zaczynał się typowy rajd. To miało swój urok. Oczywiście nie rozsądzam, czy tamten Dakar był łatwiejszy czy trudniejszy, niemniej obecny rajd nie jest taki, jakiego oczekiwaliby sami zawodnicy - podkreśla polski multimedalista. Według obserwacji Małysza zawodnicy zaczęli szukać alternatywy i taką znaleźli. - Konsekwencja jest taka, że wielu chłopaków przerzuciło się na Silk Way Rally, który jest rozgrywany w lipcu i jest przepięknym rajdem. Żałuję, że nie było mnie stać, żeby wziąć udział w tych zmaganiach, które rozpoczynają się w Moskwie, z metą w Pekinie. Wszyscy są zachwyceni, bo można ścigać się w urozmaiconym terenie, a pogoda też dopisuje. Tym bardziej smutne, że zgoła inne wydarzenia dzieją się na Dakarze - rozkłada ręce dyrektor w PZN. Były skoczek oczywiście trzymał kciuki za wszystkich Polaków, których też było mniej na starcie tegorocznej edycji rajdu. Podkreślił jedność reprezentacji Polski, zgrupowanej pod szyldem Poland National Team, a informacje z pierwszej ręki otrzymywał od jednego z bliskich znajomych. - Cały czas byłem w kontakcie ze Staszkiem Czopkiem, który jest fizjoterapeutą Rafała Sonika. To osoba, która cały czas była też ze mną, dlatego wymienialiśmy się SMS-ami. Od kiedy byłem członkiem ekipy dakarowej, to - jako rodacy - mogliśmy na siebie liczyć i staraliśmy się sobie pomagać. Tym razem było nas mniej, przykładowo nie mieliśmy żadnej swojej ciężarówki, poza Dariuszem Rodewaldem, który jechał z Holendrami. Oby to się zmieniło - liczy Małysz, który w każdej z edycji, ze swoim udziałem, był kierowcą samochodu. Ciągnie wilka do lasu, dlatego jeden z najbardziej utytułowanych polskich sportowców z miłą chęcią wróciłby do rywalizacji w Rajdzie Dakar, nawet niekoniecznie w samochodzie. - Gdyby była taka możliwość, to pewnie jeszcze chętnie bym spróbował. To zostaje w krwi. Cały czas mam swój samochód treningowy i jeśli mam okazję, to nim jeżdżę. W każdym razie, to potężnie drogi sport, bez finansów nie jest się w stanie nic zrobić, tym bardziej walczyć z zespołami, które są fabryczne - kończy "Orzeł z Wisły". Z Wisły Artur Gac