Adam Małysz obiecywał, że kiedy skończy karierę skoczka, będzie spędzał czas z rodziną. Tymczasem znowu wyrusza pan w świat na Rajd Dakar. Co na to żona? - Nie myśleliście chyba, że ktoś, kto był zawodowym sportowcem, prowadził czynne życie, nagle w wieku 34 lat usiądzie w fotelu i do końca życia będzie podziwiał ogródek? Mam nowe marzenia. Zawsze chciałem startować w rajdach. Mam w domu samochód terenowy, w który często wsiadałem, by dla frajdy popędzić po bezdrożach. Kiedy dostałem propozycję startu w Rajdzie Dakar przemknęło mi przez głowę, że to żart. A kiedy okazało się, że to prawda, pomyślałem: "to o czym marzyłeś w dzieciństwie, ma szansę się spełnić". Kto mógłby odmówić sobie takiej frajdy? Ja nie mogłem. A żona? Trochę się martwi, bo rajdy to sport ekstremalny. Ale czy skoki nie były niebezpieczne? W domu i tak będę znacznie częściej niż podczas kariery skoczka. Pojadę z żoną na normalne wakacje, pogadamy, przekonam ją. Córka już jest moim kibicem. Jej pomysł moich startów w rajdach terenowych bardzo się spodobał. Czyli teraz ma pan zamiar wygrać Rajd Dakar? - Mam zamiar dojechać do mety. To już będzie moje wielkie zwycięstwo. Koledzy z teamu, którzy mnie szkolą, zwracają uwagę na to, że w rajdach nie ten jest dobry, kto rozpędzi auto do większej prędkości, ale ten, kto potrafi nim dotrzeć do celu. Może moi kibice będą tymi słowami zawiedzeni, bo na skoczni zawsze chciałem być pierwszy. Ale Rajd Dakar, to co innego. Nie jadę tam po to, żeby zrealizować kolejny sportowy cel, ale przeżyć przygodę życia. Jak wrażenia po pierwszych treningach? - Niewiarygodne. Była obawa, że moja miłość do samochodów to za mało, by się spełniać w rajdach. Czasem jest tak, że lubimy coś, gdy robimy to rzadko, a w nadmiarze nas to przerasta. Kiedy więc pierwszy raz wsiadłem do rajdowego auta, zapiąłem na sobie pasy, tak, że praktycznie nie mogłem się ruszyć, nie wiedziałem, czy wytrwam wiele godzin, potem dni i miesięcy pracy w takich warunkach. Ale na koniec treningu poczułem, że nie chcę wysiadać z auta. Miałem ochotę jechać dalej i uczyć się dalej. Jak szybko się pan uczy? - Normalnie, jak każdy. Ale zapału mi nie brakuje. Jeśli człowiek chce, może nauczyć się wszystkiego. Nasze granice leżą raczej w naszej psychice, a nie w ciele. Kierowca musi czasem podczas rajdu pomagać pilotowi naprawiać samochód. Jest pan na to gotowy? - Od wielu lat sam wymieniam opony na zimowe w swoim samochodzie, a szwagier ma warsztat blacharski (śmiech). Nie boję się, że auto to urządzenie, którego poznanie przekracza moje możliwości. Nawet tak skomplikowane, jak to, w którym przyjdzie mi startować. Mam dobrych nauczycieli, ludzie z teamu dają mi wskazówki, rady, wytyczne, a ja je wypełniam. Tak jak na skoczni słuchałem trenerów i wypełniałem ich polecenia. Tu nic się nie zmienia. Z dyscypliną nigdy nie miałem kłopotów. Podobno uwielbia pan Formułę 1 i wyścigi samochodowe? Dlaczego zdecydował się pan właśnie na rajdy terenowe? - Na Formułę 1 jestem za stary. Dlaczego rajdy terenowe? Bo dostałem taką właśnie propozycję. Ma pan wystartować w Rajdzie Faraonów w Egipcie? - Tak, jeśli ten rajd dojdzie do skutku, to pojedziemy w nim. I naprawdę nie myśli pan o zwyciężaniu? - Na razie o sprawdzeniu samego siebie. Jak zareaguję na stres rajdowy, jak zniosę wysiłek, który tak różni się od kilkunastu sekund lotu na skoczni. Wierzę jednak, że będzie dobrze, bo ja to kocham. Psychicznie jestem gotowy na stres, na skoczni nauczyłem sobie z nim radzić. W aucie? Też się nauczę, adrenalina jest zresztą taka sama jak w locie. Kiedyś, jako dziecko, patrzyłem na kierowców rajdowych i zastanawiałem się, co czują? Teraz mam okazję poczuć to sam. Jak zareagowało na pana plany środowisko rajdowców? - Jestem zaskoczony, bo myślałem, że będą niezadowoleni, że Małysz za rajdy się bierze. Spodziewałem się, że raczej będą mnie zniechęcali, a tu duża i miła niespodzianka. Otrzymuję sporo uwag i rad, ale wszystkie bardzo rzeczowe i życzliwe. Traktują mnie jak kogoś, kto zaczyna promować ten sport. W sumie przecież mamy teraz wspólną pasję. Ja nikomu nie mam zamiaru przeszkadzać. Czy już się pan zorientował jak trudny jest zawód kierowcy rajdowego? - Trochę tak, ale mimo wszystko teraz będę miał więcej czasu dla siebie i rodziny. Kiedy byłem skoczkiem, miałem w roku miesiąc wolnego. Teraz będzie z tym lepiej, choć tyle nauki przede mną. W pracy rajdowca nie zaniedbam niczego, ale będę mógł zimą, po powrocie z Rajdu Dakar pojechać na narty lub na deskę. Notował Dariusz Wołowski