Minister godził Wrocław i Leszno w kłótni o 19-latka Adam Łabędzki to zawodnik o rok młodszy od Tomasza Golloba. W jego macierzystej Unii Leszno widziano w nim początkowo wielkopolską odpowiedź na talent i osiągnięcia bydgoszczanina. Obaj stanęli w 1991 roku na dwóch najwyższych stopniach podium indywidualnych mistrzostw Polski juniorów. Od tego momentu kariera leszczynianina nabrała rozpędu, choć nie do końca w takim kierunku, jaki pierwotnie zakładano. Jeszcze w tym samym sezonie pełen nadziei Łabędzki udał się do Wielkiej Brytanii, by na torze Pszczół w Coventry walczyć o młodzieżowy czempionat globu. Do kraju zamiast medalu przywiózł jednak skomplikowaną kontuzję uda, która wykluczyła go ze zbliżających się baraży o miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej. Broniąca utrzymania Unia pozbawiona klasowego juniora poległa z mającym pierwszoligowe aspiracje Atlasem Wrocław. Drużyna z Dolnego Śląska jeszcze bardziej pogłębiła wówczas zainteresowanie Łabędzkim. Byki nie chciały jednak nawet słyszeć o oddaniu utalentowanego wychowanka. Próbowano więc ściągnąć go na siłę, pod płaszczykiem odbycia służby wojskowej, jednak Ministerstwo Obrony Narodowej - nie bez inspiracji leszczyńskich działaczy - podważyło zasadność powoływania w kamasze młodzieńca z ciężko połamanym udem. Wielu historyków żużla to właśnie w tych wydarzeniach widzi moment wybuchu trwającej do dziś rywalizacji spartańsko-unijnej. W poszukiwaniu straconego czasu Kontuzja oraz zawirowania administracyjne zepchnęły 20-letniego wówczas Łabędzkiego na zupełny margines polskiego żużla. Przez cały sezon 1992 nie startował w zawodach, wrócił dopiero na 6 ostatnich spotkań w 1993 roku, kiedy Unia znów startowała w Ekstralidze. Jego starty w kategorii juniorów zostały skrócone do minimum, co miało tragiczny wpływ na całą jego późniejszą karierę. Rok później Unia znów została zdegradowana, Łabędzki wszedł więc w wiek seniora na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej. Powoli odbudowywał dawną formę. Przełomowy okazał się być dla niego rok 1996. Nie tylko wywalczył ze swoją drużyną awans (wykręcał w meczach ligowych średnio aż 2,396 punktu na bieg), ale także został indywidualnym wicemistrzem Polski. Niestety, macierzysty klub wkroczył do 1. Ligi bez niego. Łabędzki został czołowym zawodnikiem zaplecza, tym razem startując w Łodzi. Rok później przeniósł się z kolei do Wrocławia z którym wywalczył awans. Został nawet w drużynie, jednak w najwyższej klasie rozgrywkowej szło mu już o wiele słabiej. Po roku wrócił na zaplecze, gdzie jego kariera stopniowo dobiegała końca. Pół-hobbystycznie startował w klubach z Opola i Rawicza. Ostatecznie zawiesił kevlar na kołku po sezonie 2003. Kibice bardziej niż jako specjalistę od awansów czy wicemistrza kraju kojarzą go jednak jako wielkiego skandalistę, osobę wokół której zawsze było głośno i kolorowo, a nigdy nudno. Po tym gdy na własnej skórze doświadczył konsekwencji lokalnych wojenek, już zawsze stawał okoniem w stosunku do działaczy, struktur organizacyjnych i sędziów. Protestował i rzucał zębatkami Jeden z jego najsłynniejszych występków miał miejsce podczas turnieju Camel Cup w Gdańsku w sezonie 1994. Sponsorująca zawody marka papierosów przewidziała ogromne nagrody dla zwycięzcy. Łabędzki po 4 seriach miał na koncie 12 punktów i pewnie zmierzał po ostateczny triumf. Kiedy jednak stanął pod taśmą do ostatniej gonitwy, sędzia wykluczył go z uwagi na - rzekome - niepoddanie się badaniom lekarskim. W takim obrocie spraw na pierwszym miejscu stanął miejscowy zawodnik - Steve Schofeld. Łabędzki nie wierzył w czyste intencje arbitra, więc postanowił zaprotestować. Postawił motocykl na torze, a sam... położył się obok niego! Służby techniczne starały się usunąć krnąbrnego zawodnika siłą, jednak nie udało im się. W tej sytuacji sędzia był zmuszony przedwcześnie zakończyć zawody. Nie mniej ciekawie było rok później, podczas wyjazdowego meczu Unii w Zielonej Górze. Po piętnastej gonitwie młody leszczynianin był prowokowany przez zasiadających na trybunach pseudokibiców z Zielonej Góry. W którymś momencie nie wytrzymał - cisnął w nich zębatką niczym wojownik ninja shurikenem. Co prawda chybił, ale i tak wywiązała się ogromna awantura. W jego stronę poleciały butelki i kamienie. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź!