INTERIA.PL: Jak ocenisz sezon ligowy? Adam Borzęcki: - Był inny niż wcześniejsze. Zazwyczaj bardzo dobrze rozpoczynaliśmy, a tym razem na początku graliśmy fatalnie. Podczas przygotowań nic nie zapowiadało kłopotów, tymczasem wylądowaliśmy na ostatnim miejscu w lidze, a przecież byliśmy drużyną z aspiracjami na jej wygranie. Trzeba było gonić czołówkę i udało się, bo przed play offami wskoczyliśmy na trzecie miejsce. Szkoda, że w półfinale przegraliśmy ze Starbulls Rosenheim, bo w finale trafilibyśmy na zespół, z którym dobrze radziliśmy sobie w sezonie. Dlaczego "odpaliliście" z opóźnieniem? W lecie była rewolucja kadrowa? - Zmieniło się pięciu-sześciu zawodników i to na lepszych, a mimo tego nie szło. Klub w końcu zrezygnował z jednego Kanadyjczyka, który zresztą rozegrał trzydzieści meczów w NHL. Zwolnili także trenera - Axela Kammerera. Grałem dla niego przez sześć lat i według mnie nie można było mieć do niego pretensji za słaby start, ale cóż, takie zapadły decyzje. Na jego miejsce przyszedł Juergen Rumrich. Co ciekawe, graliśmy razem podczas mistrzostw świata w Katowicach w 2000 roku. Wygraliśmy wtedy z Niemcami 6-2. Nawiasem mówiąc, jeszcze w trakcie sezonu dostał kilka ciekawych ofert i czeka nas kolejna zmiana, bo został menedżerem w Landshut. Ty za to zostajesz? - Mam kontrakt jeszcze na rok i zostaję. Dostałem niemieckie obywatelstwo, nie blokuję już miejsca dla obcokrajowca, więc to znacznie poprawia moją sytuację. Teraz też miałem kilka propozycji. Zdecydowałem się jednak zostać ze względu na rodzinę. Dzieci chodzą do szkoły, syn Kuba gra w hokeja, a córka Oliwia trenuje łyżwiarstwo figurowe. Mają świetne warunki, dlatego nie chcę zmieniać otoczenia. Wróciłeś do kadry po trzyletniej przerwie, ale jeśli chodzi o naszą reprezentację, to niewiele się zmieniło. - Nigdy nie odmawiałem gry w kadrze, zawsze był to dla mnie honor. Szkoda, że nie mamy większej grupy młodych zawodników, którzy przebijaliby się do reprezentacji. Stara gwardia wkrótce nie będzie grać w kadrze. Jeśli nie liczyć młodzieżowców, to oprócz ciebie tylko Jarosław Rzeszutko gra w zagranicznym klubie. Sądzisz, że inni także poradziliby sobie na przykład w 2. Bundeslidze? - Jestem pewien, że kilku chłopaków z pewnością dałoby radę. Trzeba jednak zaryzykować, a to widocznie odstrasza od próbowania sił w obcych ligach. Wiele razy polecałem naszych zawodników w Niemczech. Jednak nasze kluby niechętnie patrzą na testy swoich zawodników w zagranicznych klubach, bo mogą wrócić z kontuzją. Także sami hokeiści obawiają się, że nie załapią się do składu, wrócą do kraju i nie podpiszą już dobrego kontaktu, bo ten wysoki dostał już inny zawodnik. Ty jednak nie bałeś się ryzyka. - Zawsze wiedziałem, że chcę wyjechać. Nie dlatego, że nie chciałem grać w Polsce, tylko dlatego, że chciałem grać jak najlepiej, a do tego mogłem dążyć tylko w silnej lidze. Pamiętam, jak otrzymywaliśmy propozycje spróbowania sił w zagranicznych klubach, to każdy się cieszył, ale czułem, że sporo chłopaków ma jednak opory przed wyjazdem, zostawieniem domu, bliskich. Życie jednak pokazało, że wielu z nich i tak wyjechało z Polski, tyle że już nie po to, aby grać w hokej... - Niestety. Ilu chłopaków jest w samym Chicago... Bardzo szkoda zwłaszcza roczników 76-78. Mieliśmy naprawdę dobrych hokeistów. Takich roczników nie było już później w Szkole Mistrzostwa Sportowego. Wracając do 2. Bundesligi, to na jakie zarobki może liczyć młody zawodnik? - Stawki są bardzo zróżnicowane. Dużo zależy od klubu. Myślę, że młody zawodnik może mieć kontrakt w wysokości tysiąca euro, a najlepsi około sześciu. Praktycznie z marszu zagrałeś na mistrzostwach w Krynicy, a od razu widać było, jak dużo wnosisz do reprezentacji. Mamy w Polsce wielki problem z obrońcami. - Szczerze mówiąc, nie czułem się najlepiej w pierwszych meczach, bo wcześniej trzy dni nie byłem na lodzie. A co do tematu obrońców, to wszędzie mają z tym problem. Nie wiem z czego to wynika. Z drugiej strony śmieszy mnie, jak ktoś ocenia obrońców poprzez to, ile strzelają bramek. Wśród obrońców także jest podział na tych, którzy grają ofensywnie i na tych od czarnej roboty. Gdy grałem za oceanem, miałem tylko bronić, a jak trafiłem do Niemiec, musiałem przestawić się, bo od obcokrajowców wymaga się więcej. Dalej grasz tak twardo? - W tym sezonie trochę odpuściłem. Musiałem, bo sędziowie coraz częściej gwiżdżą faule i coraz łatwiej złapać karę meczu. W tym sezonie miałem poniżej 60 minut kar. Nie pamiętam kiedy wcześniej zebrałem ich tylko tyle. Wyobrażasz sobie siebie bez hokeja? - Nie potrafię, ale na razie nie myślę o zakończeniu gry. Pewnie, że gdy kończy się sezon, jak każdy odczuwam zmęczenie, ale z roku na rok czuję się coraz lepiej przygotowany do sezonu. Kiedy zaczynacie treningi przed sezonem? - Na początku sierpnia, a jeśli w poprzednim sezonie zajdziemy dalej, to dostajemy więcej wolnego. Wcześniej trenujemy indywidualnie. Dostajemy wejściówkę do dużego klubu w mieście i ćwiczymy sami. Pracownicy znają nas i gdy trzeba, to pomagają, ale trening układam sam na podstawie doświadczenia. Mam specjalne książki, płytki dvd z dokładnie rozpisanymi ćwiczeniami. W oparciu o takie materiały przygotowują się hokeiści w NHL. Sam wybieram te, które są dla mnie najlepsze. Przykładowo, nigdy nie byłem szybkim zawodnikiem, a na dodatek szybkość traci się wraz z wiekiem, więc dodaję ćwiczenia, dzięki którym poprawiam właśnie ten element. W naszych klubach przygotowania do sezonu zaczynają się już na przełomie kwietnia i maja... - Ja wolę w lecie ćwiczyć indywidualnie. To okres, w którym po sezonie zawodnicy mogą odpocząć od siebie, od trenera. Każdy, kto nie ma motywacji do samodzielnej pracy, musi liczyć się z tym, że pierwsze dwa dni po powrocie do klubu spędzi na testach, podczas których nie da się ukryć, że nie pracowałeś w lecie. Ja na brak motywacji nie narzekam. Wręcz przeciwnie. Dzieci idą do szkoły, bo w Niemczech uczy się do końca lipca, a ja na trening. Później wracam do domu i mam czas dla rodziny. Poza tym prowadzimy aktywny tryb życia, w czym duża zasługa mojej żony. Nigdy nie uprawiała zawodowo sportu, ale w dużej mierze dzięki niej sport jest dla naszej rodziny stylem życia. To także mi pomaga. Myślisz o tym, żeby w przyszłości zostać trenerem? - Na pewno zrobię licencję. Na razie nie spieszy mi się, bo i tak co pewien czas trzeba ją odnawiać. Na razie pomagam drużynie mojego syna. W każdym tygodniu jestem na ich treningu i w ten sposób też nabieram doświadczenia. Rozmawiał Mirosław Ząbkiewicz