Organizatorzy bardzo liczyli na jego udział. W całych Niemczech ruszyła już kampania promująca imprezę, w której główną postacią jest właśnie Etiopczyk. Jego decyzja wydaje się tym bardziej absurdalna, gdy weźmie się pod uwagę, że na berlińskiej trasie dwukrotnie bił rekord świata. Po raz ostatni we wrześniu ubiegłego roku, kiedy uzyskał wynik 2:03.59, a po biegu powiedział: - Berlin jest dla mnie symbolem szczęścia. Czasami tak się dzieje, że w jakimś konkretnym mieście sportowiec zawsze osiąga swoje najlepsze rezultaty. W moim przypadku jest to stolica Niemiec. W ostatnich latach 35-letni biegacz postawił jednak na bicie rekordów świata, a nie udział w zawodach o randze mistrzowskiej. W zeszłym roku zrezygnował nawet z udziału w pekińskich igrzyskach, by lepiej móc przygotować się do rywalizacji w berlińskim maratonie. - To prawda, że liczy się dla mnie w tej chwili przede wszystkim wynik. Zależy mi na tym, by go tak wyśrubować, żeby był nie do pobicia przez kolejne dziesięciolecia. Nie mówię, że uda się zejść poniżej 2:03, ale 2:03.20 jest realne - ocenił Gebrselassie, który na swoim koncie ma już 19 oficjalnych i siedem nieoficjalnych rekordów świata. Przed piątkowym maratonem w Dubaju Etiopczyk zapowiadał zejście poniżej 2:03.59. Wiatr i deszcz przeszkodziły mu w tym i odebrały szansę zdobycia premii w wysokości miliona dolarów. - Na mistrzostwach świata startowałem już wielokrotnie - tłumaczył czterokrotny złoty medalista tej imprezy w biegu na 10 000 m - dlatego nie myślę już o takiej rywalizacji, ale na pewno nie zrezygnuję z udziału we wrześniowym maratonie w Berlinie - zapewnił.