"Ten medal smakuje znacznie lepiej. W Sydney, kiedy zdobyłem srebrny medal, byłem rozczarowany - byłem wówczas silniejszy od rywali. W Pekinie Ilia Ilin był bardzo mocny, choć pewnie do pokonania. Muszę jednak zdradzić, że na treningu najwięcej co wyrwałem to 165 kg, a 210 podrzuciłem. Do tych zawodów trenowałem właściwie pięć tygodni. Przerzuciłem w tym czasie jakieś 600 ton. Nie brakowało mi jednak wiary w siebie" -powiedział srebrny medalista. Problemy z kolanem nie były jedynym kłopotem przeszkadzającym w treningu Kołeckiego. Przez 10 dni nie mógł trenować rwania, bowiem zerwał mu się odcisk na ręce. Mimo to nie zrezygnował z walki i udowodnił w Pekinie swoją siłę. "Kilka miesięcy temu zastanawiałem się nawet, czy przyjechać do Pekinu. Moja kontuzja to nie był blef. Pierwsze co mnie teraz czeka w Polsce to operacja kolana. Ból czułem ogromny, ale to jeszcze nie wszystko. Zobaczcie - ręka pękła mi w rwaniu, w drugim podejściu, ale nie będę przecież płakał. To nie był pierwszy raz" - dodał. Zawodnik zapewnił, że miał świadomość swoich możliwości. Jak wyjaśnił wszelki stres związany z walką na pomoście minął, kiedy zobaczył na tablicy wyniki słabszej grupy sztangistów. "Początkowo się wystraszyłem, ale później przyszedł spokój. Wiedziałem już ile dokładnie muszę dźwignąć, żeby zdobyć medal, choć niedawno łudziłem się, że wystarczy pięć kilo mnie. Rywal z grupy B Chadżimurat Akkajew postawił mnie przed faktem dokonanym - musiałem podnieść 403 kg. W czasie rozgrzewki zaszyłem się w kącie i nie zwracałem uwagi na pozostałych - oni przestali się liczyć" - wyjaśnił pięciokrotny mistrz Europy. "Ostatni ciężar w podrzucie był do wzięcia, ale niestety dziwnie zarzuciłem sztangę, pociągnęła mnie mocno na pięty i momentalnie mnie zaćmiło. Nie dałem rady wstać" - dodał. Zawodnik wyjawił, że przed startem musiał zrzucić dwa kilogramy. Większą wagę zbijał Ilin, który miał cztery kilo za dużo. Kazach był w tym jednak skuteczniejszy - oficjalne ważenie wskazało, że jest od Kołeckiego lżejszy o... 9 gramów. Z tego względu w ostatniej próbie Polak musiał mierzyć się z ciężarem 228 kg. "Jakby trzeba było, to próbowałbym i 240 kg. Spodziewałem się, że Ilin będzie nawet mocniejszy. Ale Kazachstan ma bardzo silną drużynę. Co prawda przez dwa ostatnie lata właściwie nikt z nich nie startował, ale nie jest to zarzut. Ilin mówił mi o swoim urazie i nie mam powodu by mu nie wierzyć. Inna sprawa, że chyba nie ustał ostatniego podejścia w rwaniu. Sędziowie ocenili to inaczej" - powiedział Kołecki. I rzeczywiście - większość polskich kibiców nie chciała pogodzić się z faktem, że wątpliwa próba przesądziła o kruszcu, z jakiego wykonano medal Polaka. "On swego ostatniego rwania nie ustał" - powtarzał prezes PKOl Piotr Nurowski, który na zmagania Kołeckiego przyjechał prosto z oddalonego o około 40 km toru wioślarskiego. Srebrny medalista wyjawił, że w trakcie pobytu w Pekinie nie opuścił wioski olimpijskiej. Nie przeszkodziło mu to zabawić się w szpiega. "W trakcie konkursu nie bałem się zwykle groźnego Irańczyka. Któregoś dnia szedłem do sauny i zobaczyłem, że na siłowni trenują Irańczycy. Zaciągnąłem więc mocniej czapkę na głowę, usiadłem na ergometrze i podpatrywałem ich zajęcia. Wtedy mogłem go ocenić" - powiedział Kołecki. Wicemistrz igrzysk w Pekinie nie wie jakie będzie miał wakacje. Jak wyjaśnił nie było go w domu przez trzy miesiące i czas, by to żona podjęła te istotne decyzje. Do domu sztangista wraca najprawdopodobniej za tydzień, ale nie wyklucza, że uda mu się pojechać do Polski wcześniej. Zatrzymać go w stolicy Państwa Środka mogą tylko sukcesy sportowców, których chce dopingować. Z Pekinu - Maciej Malczyk