Na żużlowym (!) rozbiegu Stadionu Leśnego w Olsztynie "polski kangur" poprawił o 33 centymetry rekord świata Rosjanina Olega Fiedosiejewa (16,70 m, z maja 1959 r.). Rekordowy wynik Szmidt osiągnął już w pierwszej próbie konkursu (poszczególne fazy trójskoku to - 5,99, 5,02 i 6,02 m). W drugiej próbie Szmidt osiągnął 16,20 m, dwie następne spalił, z dwóch kolejnych zrezygnował. Sędziowie pół godziny mierzyli i sprawdzali rekordowy rezultat trójskoczka. Potem był już szał radości. Koledzy Szmidta, trenerzy, a nawet sędziowie podrzucali w górę nowego rekordzistę świata... Po latach, oszczędny w słowach i nieskory do okazywania emocji Szmidt powiedział o tym wydarzeniu: "to był pierwszy skok konkursu. Zdarzyło się i już". Szmidt, ur. w Miechowicach na Śląsku 28 marca 1935 r., miał za przykładem starszego brata Edwarda zostać sprinterem. Próbował sił na 100 m, w skoku w dal, ale w końcu wybrał trójskok i trafił pod opiekę wybitnego trenera kadry Tadeusza Starzyńskiego. Gdy na kameralnym, olsztyńskim stadionie bił rekord świata nie był zawodnikiem nieznanym. W 1958 r., w pamiętnych dla Polski mistrzostwach Europy w Sztokholmie (8 złotych medali) Szmidt był jednym z triumfatorów - zwyciężył w mistrzostwach wynikiem 16,43 m. To był wówczas rekord Polski i rekord mistrzostw Europy. Kilka tygodni po olsztyńskim wyczynie Szmidt wygrał olimpijski konkurs trójskoku na Stadio Olimpico w Rzymie, z rekordem olimpijskim - 16,81 m, pokonując zawsze groźnych reprezentantów ZSRR - Władimira Goriajewa i Witolda Krejera. Po dwóch latach zdobył kolejny tytuł najlepszego trójskoczka ME 1962 r. w Belgradzie (16,55). A w roku olimpijskim, na 3,5 miesiąca przed igrzyskami 1964 r. w Tokio, obrońca tytułu mistrzowskiego musiał poddać się poważnej operacji kolana. Nie poddał się. Zawzięcie walczył o powrót do pełnej sprawności. Rehabilitacja dawała rezultaty, ale jeszcze w Tokio z trudem wchodził na schody budynku wioski olimpijskiej. Kilka godzin przed zawodami zdjął bandaż z nogi, tłumacząc się, że wstydziłby się pokazać widowni z obandażowanym kolanem. I ten właściwie rekonwalescent, twardy Ślązak, skoczył najdalej ze wszystkich, niemal upokarzając pewnych siebie Rosjan, Olega Fiedosiejewa i Wiktora Krwawczenkę, dla których pozostały tylko niższe stopnie podium olimpijskiego. Zwyciężył wynikiem - 16,85 m (rekord olimpijski). W Polsce wybuchła euforia. W prasie ukazywały się entuzjastyczne tytuły - "Fenomenalny wyczyn Józefa Szmidta". Od ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza Szmidt odbiera Order Sztandaru Pracy (dziś bohaterowie igrzysk otrzymują Krzyże Orderu Odrodzenia Polski...). Na sporcie Szmidt "kokosów" nie zrobił. Czasami trafiały się takim sportowcom jak on nagrody rzeczowe Jak wspomina kolega Szmidta ze skoczni Jan Jaskólski, za rekord świata z Olsztyna rekordzista nie dostał nic (!). Nie do uwierzenia w czasach, gdy za rekord świata Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF) płaci oficjalnie po 100 000 dolarów. Dziś, stroniący od rozgłosu i dziennikarzy Szmidt mieszka na wsi, w okolicach Drawska Pomorskiego, gdzie - po powrocie do Polski z emigracji w RFN, kupił gospodarstwo i hoduje... kozy. Wielka kariera sportowa i sława pozostały już tylko wspomnieniem 75-letniego Józefa Szmidta. Pamiętają o nim jednak w Olsztynie, gdzie w piątek zostanie mu nadane honorowe obywatelstwo.