- Kiedy nad nami jest już tylko niebo, wszystko widać ostrzej. Nie ma półprawd, nie ma półtonów. Wszystko jest czarne albo białe, zimne albo gorące. Albo się przeżyje, albo się umiera - mówiła podczas spotkania z Polakami na Litwie, gdzie w niewielkiej miejscowości Płungiany na Żmudzi, majątku swych dziadków, urodziła się 4 lutego 1943 roku. Wywłaszczenie przez Rosjan sprawiło, że cała rodzina przeniosła się w 1946 roku najpierw do Łańcuta, a następnie do Wrocławia. Od najmłodszych lat wykazywała zainteresowanie sportem, w szkole średniej uprawiała kilka konkurencji lekkoatletycznych, intensywnie trenowała siatkówkę. Grała w pierwszoligowej Gwardii Wrocław, była w szerokiej kadrze olimpijskiej na igrzyska w Tokio (1964). Górami zainteresowała się w czasie studiów na Politechnice Wrocławskiej (w 1965 roku, mając ledwie 22 lata, została magistrem) przez przypadek. Przyjęła propozycję wyjazdu w skałki w Sokoliki koło Jeleniej Góry. - Już pierwszy dzień przyniósł mi takie doznania, które osłabiły wszystkie moje dotychczasowe fascynacje. Odnalazłam coś dla siebie i wiedziałam, że przy tym pozostanę - wyjawiła wtedy Rutkiewicz (z domu Błaszkiewicz), która z dyplomem inżyniera-elektronika pracowała w Instytucie Automatyki Systemów Energetycznych. Na Politechnice Wrocławskiej studiował również Krzysztof Wielicki. - W 1972 roku uczestniczyłem w kursie wspinaczkowym, którego kierownikiem była... Rutkiewicz. Później razem braliśmy udział w kilku wyprawach, m.in. na Annapurnę, Makalu. Wanda miała trudny charakter, ale tylko tacy ludzie mogą osiągać w życiu wielkie cele. Ona parła ciągle do przodu. Była uparta, a przy tym bardzo kobieca - powiedział zdobywca Korony Himalajów i Karakorum, wszystkich 14. ośmiotysięczników. Dokładne okoliczności śmierci Rutkiewicz do dziś pokrywa mgła tajemnicy. Zdaniem Wielickiego, zasłabła z wyczerpania. Mogła osunąć się z grani. W czasie 30-letniej kariery alpinistycznej nieraz ocierała się o śmierć. W skałkach spadła z wysokości 18 metrów, cudem unikając złamania kręgosłupa. W Norwegii złamała nogę. Wspinając się południową ścianą Aconcagui, najwyższego szczytu Andów (6962 m), ledwo ocalała spod lawiny. W 1992 roku meksykańską wyprawę na Kanczendzongę prowadził Carlos Carsolio. Dołączyli do niej Rutkiewicz i Arkadiusz Gąsienica-Józkowy. Jednak młody, silny alpinista z Zakopanego, zatruł się i już do końca był wyłączony z akcji. Dwójka Meksykanów odniosła poważne odmrożenia i musiała opuścić zespół. Pierwszy atak szczytowy, w drugiej połowie kwietnia, nie powiódł się z powodu burzy śnieżnej. Gotowi na drugą próbę byli jedynie Polka i Carsolio. Szli osobno, tak wcześniej ustalili. Spotykali się w miejscach, gdzie wcześniej założyli obozy III i IV. Ale one nie istniały, zasypał je śnieg, biwakowali więc w śnieżnych jamach. Rutkiewicz nie była w pełni zdrowa - wymiotowała i miała biegunkę. Nie chciała jednak zawrócić. W głębokim śniegu ruszyli w stronę wierzchołka 12 maja o godz. 3.30 nad ranem. - Wanda szła bardzo wolno, ale nie kazała, abym na nią czekał - mówił później Meksykanin, który dotarł na wierzchołek góry. Około godz. 20, gdy wracał ze szczytu, spotkał Polkę na wysokości 8200-8300 m. Jak opowiadał, namawiał ją, by zrezygnowała i zeszła z nim do bazy. Odmówiła - chciała jeszcze raz zabiwakować, choć nie miała ze sobą śpiwora, namiotu, gazu, ani jedzenia. Carsolio czekał na Rutkiewicz 12 godzin w czwartym obozie, potem dwa dni w drugim. Zostawił tam dla niej namiot, śpiwór, gaz, jedzenie i radio. Gdy zszedł do bazy, pogoda już się psuła. Wkrótce w śnieżnych chmurach zniknęła Kanczendzonga, o której mówi się, że nie lubi kobiet. Zabrała bowiem elitę wysokościowego alpinizmu kobiecego, m.in. Słowenkę Mariję Frantar, Bułgarkę Jordankę Dymitrową, Rosjankę Jekaterinę Iwanową. W 1986 roku Rutkiewicz jako pierwsza kobieta na świecie weszła na jedną z najbardziej niebezpiecznych gór na świecie - K2 (8611 m). Wspaniały wyczyn dokonany został w cieniu tragicznych wypadków: K2 pochłonęło 17 ofiar. Kiedy na jednym ze spotkań zadawano jej pytania, czy nie przeraża ją widmo śmierci, przyznała, że towarzyszy jej od wczesnego dzieciństwa. W 1948 roku straciła starszego brata, który wspólnie z synami sąsiadów wrzucił do ognia znalezioną minę. Żadne z dzieci nie przeżyło wybuchu. Kilkanaście lat później w bestialski sposób zamordowany został jej ojciec, który rozbudził w niej zamiłowanie do sportu. Wielu kolegów, w tym życiowego partnera, zabiła pasja do gór. Kurt Lyncke-Kruger, lekarz z Berlina, był tym mężczyzną, którego zawsze szukała. W lipcu 1990 roku wspinał się zaledwie kilkanaście metrów poniżej Rutkiewicz; jednak odpadł od ściany Broad Peaku (8051 m) i runął w 400-metrową przepaść, a ona nigdy nie poradziła sobie z tą tragiczną stratą. Wtedy wyjawiła, że po raz pierwszy w życiu znienawidziła góry, ale to one były jej całym życiem, bez nich nie potrafiła się obyć. - Straciłam w górach wielu przyjaciół, ale człowiek nie rezygnuje z takiej pasji jak wspinaczka nawet wtedy, gdy ma do czynienia ze śmiercią. Życie smakuje najlepiej wtedy, gdy można je stracić - mówiła Rutkiewicz, która w 1982 roku była już pod K2. Wtedy kierowała kobiecym zespołem. - Wyprawa przypadała na ponury czas stanu wojennego w Polsce. Organizowanie sprzętu w tych warunkach było przedsięwzięciem naprawdę karkołomnym. Do tego Wanda szła dwa tygodnie do bazy o kulach, bo wcześniej złamała nogę. Te różne perypetie spowodowały, że dotarłyśmy pod K2 zbyt późno. Wprawdzie walczyłyśmy bardzo dzielnie i długo, jednak nie zwojowałyśmy tam dużo. Doszłyśmy jedynie do 7350 m, wyżej z powodu huraganowych wiatrów nie dało się. Ale był to impuls, który zaowocował następnymi wyprawami - powiedziała Krystyna Palmowska, która 30 czerwca 1983 roku jako pierwsza kobieta zdobyła Broad Peak. Wspomniała też o lipcu 1985 roku, kiedy to razem z Anną Czerwińską i Wandą Rutkiewicz wspięły się na Nangę Parbat (8126 m) jako pierwszy zespół kobiecy. - Ta góra potwornie dała nam w kość, wlekłyśmy się na ostatnich nogach, wyczerpane do granic możliwości. A co zapamiętałam najbardziej? Jak Wanda wyciągnęła dwie butelki coca-coli. To była jak woda życia. Niby drobiazg, a urósł do wielkiej rzeczy - dodała Palmowska. Rutkiewicz powiedziała swego czasu: "Wspinaczka wysokogórska niesie ze sobą cierpienia fizyczne i psychiczne. Równocześnie daje poczucie własnej wartości, jest próbą charakteru, spełnieniem potrzeby ryzyka, którego nie lubię, ale bez którego nie potrafię się obejść. Kontakt z przyrodą groźną (bo góry nie lubią być deptane), niebywałe doznania intelektualne i estetyczne, które przeżywa się tam, wysoko - wszystko to jest mi potrzebne do życia. Wspinaczka jest dla mnie rodzajem twórczości, jaką uprawiam". 16 października 1978 roku ubiegła wszystkich wspinaczy z kraju i jako pierwsza Europejka oraz trzecia kobieta na świecie zdobyła najwyższy szczyt Ziemi (8848 m). Tego samego dnia Karol Wojtyła został wybrany na papieża. Kiedy rok później, podczas pielgrzymki do Polski, spotkał się z alpinistką, wypowiedział te słowa: "Dobry Bóg tak chciał, że tego samego dnia weszliśmy tak wysoko". A ona wręczyła papieżowi w prezencie kamień z wierzchołka Everestu. W sumie wspięła się na osiem ośmiotysięczników. - Nie chcę umierać, ale nie mam nic przeciwko śmierci w górach. Jestem z nią obeznana, byłoby to dla mnie łatwe po tym wszystkim, co przeżyłam. Większość moich przyjaciół czeka tam na mnie, w górach... - powiedziała swego czasu. W 1996 roku po sprawie założonej przez jej brata Michała warszawski sąd uznał Rutkiewicz za zmarłą w dniu 13 maja 1992 roku o godz. 24.00. W dniach 12-14 maja w Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie (Centrum Olimpijskie im. Jana Pawła II przy ul. Wybrzeże Gdyńskie) odbędzie się XXIV Przegląd Filmów Alpinistycznych im. Wandy Rutkiewicz.