Szkoleniowiec Widzewa znany jest z tego, że lubi stawiać na młodych piłkarzy. Gdy kilka lat temu prowadził łódzką drużynę, wprowadzał do najwyższej klasy rozgrywkowej nikomu nieznanych Andrzeja Rybskiego i Jakuba Rzeźniczaka. Dziś nikt nie ma wątpliwości, że było warto. Jednym z jego kolejnych objawień może być Damian Radowicz. - Cieszę się, że mogłem zagrać. Miałem nawet jedną niezła sytuację bramkową, ale zabrakło mi szczęścia. Szkoda, bo to mógł być wymarzony debiut - przyznaje. - Po raz trzeci znalazłem się w kadrze, ale nie spodziewałem się, że wystąpię przeciwko liderowi. Ale jak już wysoko prowadziliśmy, to pojawiła się iskierka nadziei. No i dostałem szansę, choć nie ukrywam, że pomogły mi w tym kontuzje niektórych graczy. Radowicz to pomocnik, który lepiej wywiązuje się z zadań ofensywnych, niż defensywnych. Może grać zarówno na środku, lewej stronie boiska, jak i prawej. Na bokach rywalizacja jest bardzo duża, więc zmienił rozgrywającego Velibora Duricia. Na co dzień występuje jednak w spotkaniach Młodej Ekstraklasy. - Nie wiem, czy jestem stamtąd najlepszy, nie mnie to oceniać. Mamy tam jednak kilku dobrych piłkarzy i pewnie kilku z nich też dostanie szanse w pierwszym zespole - twierdzi Radowicz. 21-latek nie jest jednak wychowaniem Widzewa, a łódzkiego ChKS-u. - Rzadko zdarza się, aby ktoś stamtąd się wybił, bo to mały klub - nie ukrywa. Niektórym, jak choćby Piotrowi Szarpakowi czy Sławomirowi Chałaśkiewiczowi, się udało. - Mam nadzieję, że tak jak Szarpak, dostanę się z Widzewem do Ligi Mistrzów i będę z nim świętował sukcesy - rozmarza się. Póki co mierzy jednak w pierwszy skład zespołu trenera Kretka. Dość prawdopodobne, że wystąpi we wtorkowym meczu Pucharu Polski przeciwko Wiśle Kraków i jeśli wypadnie bardzo dobrze, to z pewnością zbliży się do jedenastki.