Wawrzyniak to główny świadek wrocławskiej prokuratury i CBA w sprawach kupowania meczów przez Świt Nowy Dwór Mazowiecki w sezonie 2003/04. Miał firmę, której zadaniem było ściąganie do klubu sponsorów. Zapewnia, że sam pakował pieniądze przeznaczone dla sędziów, którzy w zamian za ogromne, sięgające kilkudziesięciu tysięcy złotych łapówki godzili się pomagać Świtowi. Jako głównego organizatora całego procederu Wawrzyniak wskazuje Janusza W., byłego selekcjonera. We Wrocławiu złożył zeznania obciążające "Wuja", kilku działaczy Świtu i czołowych polskich sędziów. Ich efektem była seria zatrzymań, m. in. Wójcika oraz arbitrów Jarosława Ż. i Grzegorza G. Super Express: - Często trzeba było przekupić i sędziego, i piłkarzy rywala? Krzysztof Wawrzyniak: - Jak przeciwnik był za silny, to trzeba było tak zrobić. To zależało od oceny Wójcika, który wiedział, jaka pomoc jest w danym spotkaniu potrzebna. Lech i Polonia były za silne, żeby sam przekupiony arbiter wystarczył. - I ilu piłkarzy rywala trzeba było przekupić? - Tego nie wiem, ale wiadomo było, że co najmniej dwóch, trzech kluczowych graczy trzeba było mieć po swojej stronie. Mile widziany był kapitan rywali. - To dlaczego, skoro poszło na ten cel kilkaset tysięcy złotych, Wójcikowi nie udało się w końcu utrzymać Świtu w ekstraklasie? - Bo w decydującym meczu piłkarze zremisowali 0:0 z Polkowicami, a taki wynik zadowalał rywali. - Czyli co, tego meczu nie dało się ustawić? - Ależ oczywiście, że się dało. Na ten mecz pieniądze były ogromne, aż 150 tysięcy złotych. Sz. jasno powiedział, że zrobi wszystko, żeby utrzymać zespół, a jak się nie uda, to odchodzi z klubu. - To skoro wszystko było przygotowane, czemu się nie udało? - A jak się miało udać, skoro nasi piłkarze nie oddali żadnego celnego strzału? - Może sprzedali mecz Polkowicom? - Nie. W Świcie mieliśmy już załatwionego sponsora na przyszły sezon - browary. Ale tylko pod warunkiem, że Świt nie spadnie. Piłkarze dobrze wiedzieli, że jeśli się utrzymają, to w przyszłym sezonie będą bardzo duże pieniądze. Dlatego bardzo im zależało na wygranej. Ale okazało się, że są tak słabi, że gdyby nawet, załóżmy, mieli pomoc sędziego, to i tak nie byli w stanie strzelić gola. Mimo że wszystko było rozpisane w najdrobniejszych szczegółach. Umowa była taka, że jeden z ówczesnych piłkarzy Świtu miał pod koniec meczu zrobić odważny rajd i szukać wolnego lub karnego. No, ale jak mówię, nasi nawet pod pole karne nie potrafili podejść. Więcej w Super Expressie