Mateusz Paturaj, Szymon Matyjasek: Trenerze, pytanie w kontekście modelu gry. Panuje powszechne stwierdzenie, że jeśli chcesz zobaczyć aktualne trendy panujące w futbolu to wszelkie wypadkowe są skumulowane w dużych imprezach jak: mistrzostwa Europy czy MŚ. Jak to wyglądało w kontekście polskiej piłki? Czy opierano się wtedy na modelu zaproponowanym przez trenera Talagę i czy to był odpowiednik obecnego Narodowego Modelu Gry, który usystematyzował sposób naszej pracy? Zbigniew Tyc, trener piłki nożnej, nauczyciel akademicki w AWF Warszawa: - Zdecydowanie tak. Pan Jerzy Talaga był prekursorem w Polsce. Jako jeden z pierwszych i nielicznych pisał o nauczaniu futbolu. Trzeba przyznać, że cała Polska uczyła się na tych książkach. Pamiętajmy, że lata 60. i 70. to lata komunizmu i żelaznej kurtyny, myśl szkoleniowa nie przepływała swobodnie. Mieliśmy wtedy sukcesy sportowe, ale także byliśmy za "żelazną kurtyną". Więc skoro mieliśmy sukcesy, dobrych zawodników to dlaczego mieliśmy uczyć się od "zgniłego zachodu"? To był chyba moment przegapienia rozwoju metodologicznego futbolu, byliśmy uśpieni i zachłyśnięci naszymi sukcesami. Później zapaść ekonomiczna w latach osiemdziesiątych, upadki wielu klubów i do dziś odbija nam się jeszcze czkawką to, że nie mamy kilkudekadowego, ciągłego jednorodnego modelu treningowego. Zobacz także - Trener Zbigniew Tyc o zmianach w szkoleniu. Część pierwsza MP: Pamiętam wiele anegdot i wspominek właśnie na ten temat, bo moim nauczycielem wychowania fizycznego był były znakomity piłkarz Widzewa Łódź - Andrzej Grębosz. Także miałem namiastkę sposobu treningu z tamtych czasów. - Na początku lat 80. futbol zaczął się szybko zmieniać, przede wszystkim dzięki myśli holenderskiej. Wcześniej był mocno schematyczny i związany ze stałym zadaniami zawodników na boisku. Jak zespół wychodził w ustawieniu 1-4-3-3, to czy w atakowaniu czy w bronieniu cały czas ustawienie miało być takie samo. Gdy opuściłeś swoją pozycję, od razu szła reprymenda od trenera. Jednoznaczność przydziału na pozycję jest dziś zupełnym archaizmem. Wtedy jednak pozwalała "wejść" w zespół jedenastoosobowy i realizować zadania w grze. Trenowało się od 12 roku życia i to od razu w futbolu jedenastoosobowym. Ta jednopozycyjność pozwalała uporządkować i przekazać szybko zawodnikowi, co ma robić na boisku. Z tamtych czasów pochodzą te humorystyczne dziś opowieści, że: skrzydłowy musi mieć buty brudne od wapna, że jeśli obowiązywało krycie indywidualne, to za przeciwnikiem miałeś iść nawet do WC. MP: A środkowy pomocnik nie wychodzi z koła środkowego. - Dokładnie, tego typu rzeczy. W prosty sposób przekazywano, co masz robić na boisku. Pamiętajmy, że wówczas obowiązywał system gry z libero, obrona strefowa nie była stosowana. Libero najczęściej był doświadczonym zawodnikiem, a z jego ust w momencie wybicia piłki do przodu wydobywał się okrzyk: Wyjazd! MP: Najsilniejsze kopyto w drużynie (śmiech). - Tak wyjaśniało się sytuacje podbramkowe. Długi wykop w przód i okrzyk "wyjazd" oznaczał komendę do wybiegnięcia do przodu całego zespołu. SM: Piłka była wtedy bardziej bezpośrednia. MP: Przyznam, że pamiętam w jednym meczu trener powiedział mi, że będę grać jako forstoper. Nie miałem pojęcia co to za pozycja, co będę miał na boisku robić. - Libero był zawodnikiem asekurującym całą linię obrońców a forstoper był zawodnikiem grającym przed libero. Wiedza i świadomość gry, taktyka, była przekazywana w postaci doświadczeń boiskowych i trenerskich. Oczywiście, była świadomość pewnych działań na boisku, to nie był zupełnie intuicyjny futbol. Niemniej, zwłaszcza w niższych klasach rozgrywkowych obowiązywała mocna prostota. Obrońca nie miał prawa prowadzić piłki, bo mógł ją stracić i "pachniało" golem. Dlatego obrońcy ograniczali się do przerywania gry. Pomocnicy byli formacją, która miała kreować grę, a od napastnika wymagano tylko strzelania bramek. Na wyższym poziomie rozgrywek wyglądało to już inaczej, natomiast na niższym poziomach obowiązywały mocno utarte schematy. Były one ćwiczone w formie ścisłej, ta forma mocno dominowała w treningu. Dziś od niej się odchodzi, krytykując że nie oddaje realnego środowiska piłkarskiego. Trzeba jednak powiedzieć, że miała kilka plusów. Plusem było to, że przekazywano podstawowy sposób prowadzenia gry. Więc nawet przy niskim poziomie wiedzy o taktyce, jakiś schemat obowiązywał. Druga rzecz - można było wykonać wiele powtórzeń i ćwiczyć schematy do perfekcji. Nawet w dzisiejszych czasach to wciąż czynnik decydujący o pewnych automatyzmach na boisku, uczymy się właśnie przez powtarzanie. Zawodnik który ma pełną świadomość tego co robi, potrzebuje powtórzeń mniej, by zrozumieć i zapamiętać dlaczego i w jakim celu to robi, jego gra wynika ze zrozumienia zasad. Zawodnik o mniejszej świadomości potrzebuje powtórzeń więcej lub w ogóle funkcjonowania w schematach. MP: Mamy chyba w ogóle taką skłonność do popadania ze skrajności w skrajność. Gdy jest moda na to, by wszystko wykonywać w realnych warunkach, w formach gier, to kompletnie odchodzi się od formy ścisłej i wykorzystania środków, gdy dwóch zawodników do siebie podaje jest w jakiś sposób szykanowane. Trudno jest złapać balans w tym obszarze. - Też mam tego świadomość. Bardzo mocno negujemy to, co było kiedyś. Próbujemy jeden do jednego przenosić modele gry z innych krajów, gdzie jest zupełnie inny poziom wyszkolenia i świadomości gry. Gdzie na najwyższym poziomie grają zawodnicy naprawdę wybitni. Niestety, nie mamy jeszcze tak dużej grupy piłkarzy, która mogłaby nawet na średnim poziomie wejść w taki model treningu. Trzeba dostosować model treningu do ludzi, których posiadamy. To zresztą powtarza wielu trenerów z krajów zachodnich. Model gry musi być dostosowany do pewnej kultury, mentalności, do aktualnego poziomu zawodników. Mocno naśladujemy model hiszpański, a tam przygotowanie sprawnościowe ogólne jest realizowane w szkolnym wychowaniu fizycznym i jest na tak wysokim poziomie, że trener klubowy nie musi zwracać na nie uwagi w treningu piłkarskim. Dlatego robi wszystko na boisku i wszystko z piką. MP: Warto wziąć pod uwagę to, że w Hiszpanii przez 10 miesięcy można grać w piłkę, a dwa miesiące są przeznaczone na odpoczynek. U nas te proporcje są mocno zachwiane. - Dlatego też jeśli chcesz przenieść model treningu dla 12-,13-,14-latka z Hiszpanii do Polski, to niestety musisz uwzględnić kompletnie różny poziom sprawności zawodnika tam i tu. Chociażby w kontekście ogólnego przygotowania sprawnościowego, czy koordynacji ruchowej. Kolejna sprawa to kwestia pewnego zamkniętego modelu nauczenia w Polsce. Powszechny system edukacyjny dzieci jest w dalszym ciągu w naszym kraju modelem zamkniętym. A przecież kreatywność zawodników jest mocno uzależniona od otwartości na nowe wyzwania i od odwagi w grze. Od najmłodszych lat edukacja szkolna, oparta na definicjach, regułkach, zamkniętym modelu odtwórczym powoduje ogromne ograniczenie u naszych dzieci w kontekście otwartości na wyzwania. W szkole ciągle wymaga się regułek, definicji, schematu, albo interpretacji wiersza według z góry ustalonych założeń. Jeżeli dziecko spędzi osiem godzin w takich warunkach to trudno od niego później wymagać, że na popołudniowym treningu nagle otworzy się i zacznie być kreatywnym. Zobacz także - Trener Zbigniew Tyc o zmianach w szkoleniu. Część pierwsza MP: Niestety obecnie nauczyciele wf-u też mają wiele kłód rzucanych pod nogi... - Zgadzam się z tym, ale chcę zwrócić uwagę na inną rzecz. Otwarty system edukacyjny powoduje odwagę w decyzjach, w próbach własnych interpretacji rzeczy i własnego postrzegania świata. W wielu krajach ten powszechny system edukacyjny jest systemem otwartym, nastawionym na samorozwój dziecka. W porównaniu do naszego, który w bardzo dużej mierze jest odtwórczy - to znowu, 12-,13-latek z innego kraju jest nastawiony na własną inicjatywę w działaniach. Na wyzwania i wiarę we własne możliwości. Trenerzy wzmacniają mu tylko poczucie własnej wartości, poczucie że potrafi samodzielnie coś zrobić, zrealizować. MP: Jak więc trener uważa - kiedy przegapiliśmy moment, w którym zachód zaczął nam odjeżdżać? Bo gdy rozmawialiśmy o latach 70. i 80., to byliśmy wówczas jedną z topowych ekip nie tylko w Europie, ale i na świecie, a później mieliśmy obraz lat 90. i nawet do pierwszych lat XXI wieku, gdzie jeśli awansowaliśmy na jakąś wielką imprezę, albo mieliśmy sukces klubowy, to raczej były sporadyczne przypadki. - Moment w którym przespaliśmy wprowadzenie innej edukacji piłkarskiej w Polsce, to połowa lat 70. i lata 80. Na to złożyło się kilka rzeczy. Po pierwsze, mieliśmy wtedy sukcesy w piłce nożnej klubowej i reprezentacyjnej. I te sukcesy uśpiły dążenie do poszukiwania nowych rozwiązań. Byliśmy za "żelazną kurtyną", to był kolejny element. Zdobywaliśmy puchary, odnosiliśmy zwycięstwa w meczach z drużynami z zachodu, więc dlaczego mieliśmy czerpać przykłady z innych krajów i to obszaru kapitalistycznego? I trzecia, chyba najważniejsza rzecz. Moment przekształceń ekonomicznych, gospodarczych. To moment w którym upadło tak dużo klubów, inicjatyw, finansowania sportu, że bardzo mocno odbiło się to na kondycji wszystkich klubów. Odbudowa struktur w tak słabych ekonomicznych warunkach była przez całą dekadę potwornie utrudniona. To wszystko spowodowało, że kluby poszukiwały raczej dróg przeżycia, a nie budowy czegokolwiek w kontekście jakości i rozwoju. Niestety, dokładnie w tych samych latach przypadł na zachodzie boom gospodarczo-innowacyjny. Dzięki ogromnym pieniądzom, jakie zaczęły krążyć wokół futbolu, zaczęto budować akademie i laboratoria. Zaczęto zatrudniać mnóstwo ludzi, by analizowali wszystkie obszary ludzkiego funkcjonowania i budowali spójne koncepcje w treningu. Wszystkie obecne modele treningu oparte są na analizie działań meczowych i stworzeniu realistycznego środowiska treningowego, adekwatnego do wymogów gry a więc przede wszystkim gry pod presją przeciwnika oraz dostosowania treści treningowych do możliwości psycho-motorycznych zawodnika. Początki tych koncepcji to przede wszystkim "Szkoła Ajaxu", która powstała w tamtych czasach. MP: Jestem ciekaw, jakie byłoby przełożenie treningu, którym zawodnicy byli poddawani kiedyś na zawodników, którzy dziś wszystko mają podane na tacy w kontekście rozumienia gry, czy świadomości tego, co dzieje się w trakcie meczu. Gdyby zostali poddani tego typu treningowi, jakie dałoby to efekt długoterminowy - mielibyśmy bardziej kompletnych zawodników, czy z kolei wielu zawodników nie było w stanie podołać mentalnie tego typu wyzwaniom? - Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Możemy tylko pogdybać, ja chciałbym zwrócić uwagę na jedną rzecz: mówiliśmy o formie ścisłej jej wadach i zaletach. Wtedy to była również kwestia bezpiecznego działania w pewnych schemacie. Druga rzecz to kwestia dużej liczby powtórzeń. I trzecia to kwestia intensywności pracy, na którą się teraz stawia. Pamiętam, że po wielu treningach schodziłem z boiska bardziej zmęczony, niż po meczu. Dlaczego? Bo selekcja do zespołu była wtedy: 1 z 10 z podwórek. Do zespołów trafiali najlepsi gracze z podwórek. Młodzi ludzie już ukształtowani jako liderzy grup i ludzie już mocno osadzeni w realiach walki na boisku. Podwórkowe łobuzy, w dobrym tego słowa znaczeniu. Z treningu schodziliśmy z podartymi koszulkami, spodenkami, siniakami, bo po prostu - tłukliśmy się. Walczyliśmy na treningach o to, żeby więcej wykonać powtórzeń. Po treningu niektóre wątpliwości rozstrzygało się nawet w szatni. Niemniej - to byli ludzie przygotowani do walki. Nawet kumpel z kumplem rywalizowali o to, kto kogo ogra, kto strzeli więcej goli w treningu. Z tego wynikała naturalna intensywność zajęć. Przeniesienie realiów współczesnych na to, co było kiedyś jest trudne. Każde lepsze warunki na pewno sprzyjały by rozwojowi. Wówczas mieliśmy ogromną prężność, by grać jak najlepiej i dużo pracować. To była też mentalność kraju robotniczego. Ludzie wtedy naprawdę byli ubodzy. Trenowanie w klubie było ogromnym zaszczytem. Teraz mówi się o tym, że rodzice przywożą dzieci pod stadion, wyjmują torbę ze sprzętem i odprowadzają na boisko. Po treningu otwierają drzwi samochodu aby dziecko mogło usiąść. MP: Trudno w ten sposób wychować charakternego zawodnika. Kiedyś w klubie dostawałeś dres, o który było bardzo ciężko na rynku. Dostawałeś też korkotrampki, tak wtedy nazywano podstawowe obuwie piłkarskie . Ale też nie od razu, trzeba było najpierw wykazać się na treningach. Człowiek dążył do tego, żeby dostać buty, dostać dres. Byłem świadkiem, jak jedna z uboższych mam odprowadzała małego chłopca na trening i mówiła: "Idź trenować synu, bo dostaniesz buty i dres. A mnie nie stać na to, żeby ci kupić". I te dzieci chodziły w tym dresie cały rok i szczyciły się tym, że trenują. A rodzice ich jeszcze motywowali: "Idź na trening i zasuwaj! To pojedziesz latem za darmo na obóz". Ludzie szanowali to co mieli. Gdy ktoś dostawał buty, musiał je przygotować do meczu. Buty się czyściło i pastowało przed każdym treningiem. Wykręcało się wszystkie korki, żeby naoliwić tulejki. To był rytuał przedmeczowy. A jak ktoś miał zachodnie buty, to już był królem. Pamiętam sytuację, w której kolega, który miał rodzinę w Niemczech dostał w paczce buty Pumy. Musiał je trochę rozbić, bo miały mniejszy rozmiar, więc je pożyczał kolegom. I nagle okazało się, że buty o rozmiarze 40 pasowały wszystkim - i tym o numerze stopy 37 i tym o numerze 42. Każdy chciał w nich grać i na wszystkich były dobre. SM: Różne były zabiegi. Wypychanie watą... - Dokładnie. Było kilkanaście sposobów "rozbijania" butów. Każdy chciał mieć dres klubowy, koszulkę, buty. Pojechać za darmo na obóz. To była taka prężna młodzieńcza mentalność. Zaszczyt, że w ogóle się trenowało. Wielu piłkarzy skończyło szkołę dlatego, że trenowali. W szkole była informacja: On trenuje, a nie chodzi łobuzować. Klub go wychowuje. Przepychano więc niektórych z klasy do klasy, żeby kończyli szkoły. Była inna aura wokół futbolu. Byłeś kimś, gdy trenowałeś w klubie. MP: Widać, jak wielkie zaszły zmiany. Nie mówimy przecież o setkach lat wstecz... - Kilka dekad i takie wielkie zmiany we wszystkich obszarach. MP: Pamiętam anegdotę na temat Witolda Obarka, legendarnego trenera z województwa łódzkiego. Był to trener, który reprezentował stałą szkołę: zimę musi być mocna, żeby latem było z czego "depnąć". Trenował nas w juniorach - pamiętam, że przynosiliśmy na halę piłki, a on wchodzi, rozgląda się i mówi: "A co wy żeście mi przynieśli? Piłki? Mieliście lekarskie przyszykować!". I cały trening rzucaliśmy piłkami lekarskimi. A na sam koniec zrobił nam jeszcze - w nagrodę - gierkę piłką lekarską. Trudno było podać w ogóle tę piłkę... SM: W ostatnich latach dużo mówiło się o tym, że w Polsce kładzie się nacisk na motorykę. O tym, że dużo biegamy i dobrze wyglądamy wydolnościowo. Ale brakowało gry w piłkę. I ciężko jest nam to wypośrodkować. Gdy w treningu dodajemy elementy motoryki, jest to negowane, że to niepotrzebne, że powinniśmy się bardziej skupić na elementach gry. Jak to wyglądało w czasach, gdy trener grał w piłkę? - Trening motoryczny był rzeczywiście podstawą, bo futbol był bardzo motoryczny. W klubach była dość słaba infrastruktura. Najczęściej klub posiadał jedno boisko treningowe i płytę główną traktowaną jako świętość. To też kolejny elemencik humorystyczny: Na płycie głównej trenował pierwszy zespół dwa razy w tygodniu i grał mecz. Inne zespoły w ogóle tam nie wchodziły. MP: Ewentualnie żeby pozbierać kamienie (śmiech). - Pamiętam mecze, gdy boisko treningowe było w remoncie i rozegraliśmy kolejkę na głównym boisku. Później nie mówiło się przez cały tydzień o wyniku meczu, tylko o tym, że grało się na głównej płycie. Na jednym bocznym boisku trenowały wszystkie grupy. Nawierzchnia była więc totalnie "zajechana". Latem sucha i piaszczysta jak Sahara, zimą zmarznięta i pokryta śniegiem. I mała ilość piłek w klubie. Ze skórzanych piłek "Polsportu" po miesiącu schodził lakier, a po 2-3 miesiącach pęczniały jak balony. Na trening mocno wpływała więc infrastruktura oraz pory roku. Zimą trenowało się po to, żeby ładować akumulatory. Robiło się trening motoryczny, bo nie było gdzie grać. Od kogo się uczyliśmy treningu motorycznego? Od przedstawicieli innych dyscyplin, lekkoatletów, ciężarowców... Trening biegowy był klasycznym treningiem lekkoatletycznym, bieganiem długich dystansów o stałej lub zmiennej intensywności. Kiedyś nasz trener zaprosił nawet lekkoatletę, który miał nam nadawać tempo. I przez ponad miesiąc "tłukliśmy" z nim biegi tlenowe. Cały futbol był bardzo motoryczny. Panowało przekonanie, że im więcej pracujesz, tym będziesz lepszy. Słynne były historie, w których zimą podstawiano autokar pod ośrodek treningowy i wywożono piłkarzy 30 km za miasto. Tam trener mówił: "Panowie, macie 2,5 godziny. Czekam w ośrodku a ostatni mają dodatkowe bieganie". Dziś to brzmi humorystycznie, ale tak kształtowano motorykę i charaktery.