- Czy obraz gry pierwszej reprezentacji jest wyjątkiem? Nie. On potwierdza regułę. A regułą jest to, co jest, a raczej - czego nie ma. A nie ma szkolenia - mówi już na początku rozmowy z Interią trener Przemysław Kostyk. A następnie sukcesywnie przedstawia, co stoi u przyczyn braku sukcesów polskiej piłki.Zaprosiliśmy założyciela Creative Football Training do rozmowy o tym, jak od kuchni wygląda praca z młodzieżą w polskich klubach i jakie ma ona przełożenie na grę pierwszej reprezentacji.Przemysław Kostyk jest trenerem z dyplomem UEFA A, kilkuletnim współpracownikiem Coerver Coaching oraz systemu szkolenia Football Lab. Doświadczenie trenerskie zdobywał m.in. w Legii, Jagiellonii, Cracovii, Śląsku oraz Polonii, a także klubach zagranicznych - Hercie BSC, Sampdorii, Dinamie Zagrzeb, NK Zagrzeb oraz APOEL-u Nikozaja. Jako drugi trener awansował z Rakowem Częstochowa do I ligi, był także związany z Dolcanem Ząbki, Legionovią, KS Ursus, Polonią Warszawa, czy Escolą Warszawa.Szkoleniowiec pracował także jako asystent trenera reprezentacji Polski U16/U17 oraz reprezentacji Mazowieckiego ZPN-u U 16.Wojciech Górski, Interia: Za nami kolejne nieudane mistrzostwa Europy. Przyczyna niepowodzenia polskiej reprezentacji na pewno jest złożona, ale zapytam o to, co kibiców najbardziej kłuło w oczy. Parafrazując klasyka filmowego: Czy naszym chłopakom w grze brakuje luzu? Przemysław Kostyk, założyciel Creative Football Training, trener UEFA A: - Na pewno tak. Nie jesteśmy drużyną, która potrafi kreować sytuacje i grać do przodu. Do etapu juniora - jak najbardziej, ale później już nie. Niestety, bardzo wcześnie zabijany jest u dzieci ten luz w grze, kreatywność. Trenerzy nie chcą, żeby dzieci kiwały, żeby grały z luzem i swobodą. Chcą grać schematami, bo chcą wygrywać mecze. Tak jak pan powiedział - temat jest złożony. Czy obraz gry pierwszej reprezentacji jest wyjątkiem? Nie. On potwierdza regułę. A regułą jest to, co jest, a raczej - czego nie ma. A nie ma szkolenia. Brak szkolenia - pod jakim względem? - Przede wszystkim technicznym, swobody gry, umiejętności podejmowania decyzji. Proszę zwrócić uwagę na mecze drużyn młodzieżowych, bo tam się wszystko zaczyna. Jeżeli zawodnik w wieku młodzieżowym nie potrafi samodzielnie podjąć decyzji - bo jest sterowany przez trenera - to jak ma podejmować decyzje w dorosłej piłce? Oczywiście, to nie jest tak, że wszyscy gracze nie potrafią jej podjąć, bo są wyjątki. Sam pracuję z zawodnikami, którzy mają trenerów, pozwalających tym piłkarzom na podejmowanie decyzji - pozwalających, po prostu, grać. Tych trenerów jest kilku, może kilkunastu, ale to kropla w morzu. Jest ich zdecydowanie za mało. Weźmy przykład jednego z naszych "najlepszych" piłkarzy z Euro - Grzegorza Krychowiaka. Jak na polskie warunki? Bardzo dobry piłkarz. Tylko proszę zwrócić uwagę, że on już swoim ustawieniem pokazuje, że chce grać do tyłu. Niemal w każdym momencie. Jeśli czasem ustawi się do przodu, w "pozycji otwartej" - może w pięciu procentach przypadków - to od razu powinny grzmieć trąby, a chóry anielskie śpiewać pieśni pochwalne. Bo on jest ukierunkowany wyraźnie na grę do tyłu. Więc jak taki zawodnik ma prowadzić grę reprezentacji? A Krychowiak nawet, gdy ma miejsce - przyjmuje do tyłu. Tylko najgorsze jest to, że może tego, jak powinien się ustawić, nikt mu kiedyś nie powiedział lub nie pokazał? Skoro wspomniał pan Krychowiaka, to przejdę od razu wyżej. Od lat o Piotrku Zielińskim krąży opinia, że jest takim naszym rodzynkiem, który pod względem techniki, kreatywności należy do europejskiej czołówki. To faktycznie ewenement w naszych warunkach? - To kapitany piłkarz, ale nie jest ewenementem. Takich chłopaków w Polsce jest mnóstwo! Przykład Mateusza Musiałowskiego, który jest teraz w Liverpoolu. Znam go od dziecka, kiedy przyjeżdżał do warszawskiej szkółki FC Barcelona (gdzie wówczas pracowałem) na treningi, aż z Częstochowy. Proszę mi uwierzyć, że już wtedy kapitalnie kiwał. Tak samo było z Piotrkiem Zielińskim. Miał trenera, Tomka Krysiaka, w Zagłębiu Lubin, który pozwalał mu tak grać. Jak szkoli się w Bayerze Leverkusen? Przeczytaj rozmowę z trenerem Mateuszem Kurtem Zobaczyłem kiedyś Piotrka, podczas mistrzostw Polski U-14 (Nike Premier Cup) w Łodzi, gdy prowadziłem Polonię Warszawa, a Piotrek grał w Zagłębiu. Pokonali nas głównie dzięki niemu - jedną z bramek zdobył ogrywając trzech-czterech moich zawodników i strzelając tzw. "wcinką" nad bramkarzem, który wówczas był regularnie powoływany na konsultację reprezentacji Polski przez trenera Dornę. Później miał jeszcze dwie asysty z rożnego i przegraliśmy, w ciągu 30 minut, 0-3. I od razu było widać, u tego niespełna 14-latka, że świetnie potrafi grać w piłkę. Ma luz, swobodę, przegląd pola czy umiejętność dryblingu, podjęcia odpowiedniej decyzji, prawą, lewą nogę. Ale proszę mi wierzyć - takich zawodników mamy w Polsce naprawdę mnóstwo! Tylko oni są - brzydko mówiąc - tłamszeni przez swoich klubowych trenerów. Dam panu tego przykład. Jakiś czas temu jeden z trenerów kadr młodzieżowych był na meczu CLJ-ki z udziałem Ruchu Chorzów. I mówi mi: "Przemek, jest kilku kapitalnych zawodników w tym zespole, którzy potrafią grać 1v1. Mogliby kreować grę. Ale nie mogą. Bo mają narzucone przez trenera schematy i muszą tymi schematami grać". Naprawdę, nie trzeba daleko szukać. Cały zeszły miesiąc byłem na własnych zgrupowaniach, a obok trenowały różne akademie m.in. pierwszoligowego klubu. I proszę sobie wyobrazić, że chłopcy, mniej więcej dziewięcioletni, przez 40 minut "tłukli" schematy gry. Raz, że ich kontakt z piłką w tym czasie był naprawdę niewielki, a dwa - jak takie dziecko ma później podjąć samodzielną decyzję, gdy tego schematu nie będzie? Jak ma zagrać, strzelić, podać? Nie podejmie takiej decyzji, bo nie jest do tego szkolone. W czasie trenowania schematów ma mnóstwo czasu i (mimo krzyków trenera: "szybciej", "mocniej") robi to w tempie żółwia. Nie ma też przeciwnika, presji meczowej. - Nie ma niczego. Gdy doskoczy przeciwnik i wokół kolegów będzie kilku rywali, taki piłkarz nie będzie wiedział co robić, gdzie zagrać. My tego, w większości, nie uczymy. I to nie w dwóch-trzech akademiach. W dwóch-trzech, to może my to robimy. Mówi pan z jednej strony o technice, a z drugiej przełamywaniu schematów, czyli pewnej kreatywności. O momencie, w którym - gdy technikę mamy - możemy ją odpowiednio wykorzystać. Jak te kwestie się ze sobą łączą? Rozumiem, że jeśli piłkarz nie posiądzie odpowiednich umiejętności technicznych, nie będzie miał narzędzi, by te schematy taktyczne przełamywać. - Mało akademii szkoli piłkarzy pod względem technicznym. Niewiele z nich szkoli zresztą pod względem kompletnym - techniki, motoryki, sfery mentalnej czy taktyki indywidualnej. Nie zespołowej, ale właśnie indywidualnej! Mam na swoich zajęciach zawodników, którzy nie potrafią zrobić najprostszych rzeczy - ruchu do piłki, ruchu od piłki, gry jeden na jednego, zmian kierunków biegu, odpowiedniego ustawienia... Różnice w szkoleniu w Polsce i w Niemczech. Przeczytaj rozmowę z polskim trenerem Bayeru Leverkusen Z czego to wynika? - Z wcześniejszych zaniedbań. My, jako trenerzy, mamy teraz ogromne możliwości. Otwarte granice, internet... Ale niestety tego nie wykorzystujemy. Nie zwracamy uwagi na te szczegóły, a są one niezmiernie ważne. Podam ciekawy przykład z meczu Euro, Hiszpania - Włochy. Jeden z piłkarzy Hiszpanii otrzymał podanie na skrzydło, za plecy. Zawodnik ten, przyjmując piłkę ustawił się w pozycji zamkniętej, czyli twarzą do własnej bramki. Włosi zaatakowali go pressingiem. W sytuacji, w której Hiszpanie rozgrywali piłkę od tyłu, złe ustawienie zawodnika i pressing Włochów spowodował to, że zawodnik musiał przyjąć piłkę do własnej bramki i Włosi, odbierając mu ją w prosty sposób, stworzyli groźną okazję bramkową. Dlaczego? Bo ten gracz źle się ustawił do przyjęcia piłki. Po chwili była analogiczna sytuacja, w której Hiszpan, otrzymując podanie za plecy, cofnął się o kilka kroków i przyjął piłkę, będąc ustawionym twarzą do bramki Włochów. Czyli można. O co chodzi? Chodzi o to, że my w Polsce często nie potrafimy powiedzieć nawet zawodnikowi, żeby przyjmując piłkę ustawił się twarzą do gry, w pozycji otwartej. A jeśli mówimy - to nie pokazujemy. Jak więc możemy wymagać od zawodnika czegoś, czego on nie rozumie? Często na meczach słyszę okrzyki: "Nie na raz!". A grający chłopiec nie wie, co to znaczy "nie na raz". Utarło się, że skoro my, dorośli trenerzy, wiemy, co to znaczy, to zawodnik też musi wiedzieć. A tak nie jest. Jeżeli my mu tego nie pokażemy, to on tego nie zrobi. Co jeszcze trzeba tłumaczyć? - Idźmy dalej - technika. Nie potrafimy podać piłki wewnętrzną częścią stopy. Proszę spojrzeć, jak czasem wykonywane są podania - podeszwą, piętą, palcami. Noga postawna oddalona od piłki, a przez to stawiamy stopę i dziwimy się, że jakość lub siła podania jest, delikatnie mówiąc, słaba. To tak proste zaniedbania techniczne, że to aż przykre, by do nich dochodziło. A przyjęcie obiema nogami, przyjęcie pod presją, przyjęcie w ruchu? Zapomnijmy o tym. Gdy na mistrzostwach Europy wymieniamy trzy-cztery podania, nasi komentatorzy mówią: "Wow!". Trzy-cztery podania! Jakie "Wow"? Jeszcze dalej - taktyka zespołowa. Trener Marcin Dorna jest jednym z głównych autorów pierwszego wydania Narodowego Modelu Gry, w którym mocno, swego czasu, promowane było ustawienie 4-3-3. Zbiegło się to w czasie z Młodzieżowymi Mistrzostwami Europy, u nas w domu, w Polsce. Przyszedł mecz z Anglią. I jak wychodzimy na Anglików w meczu o życie? 4-5-1. Jak ma się to do systemu chwilę wcześniej promowanego książką, nakazanego trenerom? Jakby to powiedzieli moi zawodnicy: Halo! To z drugiej strony możemy zapytać, czego oczekujemy od mniej doświadczonych trenerów? Pracuję z różnymi zawodnikami: z seniorami, juniorami, trampkarzami czy orlikami - praktycznie z całego Mazowsza; mam u siebie na treningach graczy z najlepszych akademii w rejonie, jak również z innych terenów Polski. Czyli z klubów, gdzie - teoretycznie - się szkoli. I naprawdę wielu z tych zawodników doskonale potrafi grać w piłkę. I mają potencjał, żeby być jeszcze lepszymi niż są. Ale wielokrotnie nie mają odpowiedniego wsparcia z miejsca, które powinno być za nich odpowiedzialne - macierzystego klubu! Zdarza się, że zawodnik dostaje piłkę na skrzydło i ma przed sobą tylko środkowego obrońcę rywali oraz bramkarza i nie potrafi podjąć decyzji. A na pytanie: "Dlaczego nie ‘jechałeś’ jeden na jednego?", odpowiada: "Bo trener by mnie ochrzanił i zdjął z boiska, gdybym stracił piłkę". To jak ten chłopiec ma podjąć jakąkolwiek decyzję - trafną lub nie, skoro ma z tyłu głowy, że trener go za chwilę zdejmie, albo skrzyczy. Nie podejmie decyzji, poczeka na wsparcie kolegów, żeby im bezpiecznie podać piłkę. Kiedyś zadałem pytanie trenerowi Jackowi Zielińskiemu, wówczas trenerowi Polonii, czy mógłby wymienić pięciu polskich zawodników z Ekstraklasy, którzy potrafią w sytuacji jeden na jednego ograć bramkarza. Jak pan myśli, panie Wojtku, co mi odpowiedział? Pięciu zawodników? Pewnie było ciężko. - Ja wymieniłem mu jednego. Michała Zielińskiego z Polonii Bytom, który jak na polskie warunki wcale nie był jakimś orłem. Ale w tamtym okresie był to chyba jedyny zawodnik Ekstraklasy, który potrafił minąć bramkarza i strzelić do pustej bramki! I to zawodnik, który nigdy nie był rozpatrywany pod kątem reprezentacji Polski. Czy od tamtej pory coś się zmieniło? Nawet gdy teraz spojrzymy na reprezentację Polski. Robert Lewandowski jest poza zasięgiem. Ale oprócz niego - kto? Trener Marek Duraj: Zacznijmy od szkolenia trenerów! Wróćmy do Piotra Zielińskiego. Czemu gra w piłkę nożną na poziomie światowym? Bo wyjechał z Polski bardzo wcześnie. I tak już późno, ale na tyle wcześnie, że mógł się jeszcze rozwinąć. I dlatego, że w Zagłębiu Lubin, trener Tomasz Krysiak pozwalał mu grać. Powiedział pan, że zawodników jak Zieliński jest wielu na poziomie piłki młodzieżowej. Recepta to właśnie: pozwalać im grać? - Oczywiście! Czy pamięta pan wszystkich mistrzów Polski juniorów? Obawiam się, że nie. O wielu słuch zaginął, jak choćby o piłkarzach Wisły Kraków, którzy w finale pokonali Cracovię 10-0. - Otóż to. Chodzi mi nawet nie o piłkarzy, a o akademie i kluby, które zdobywają tytuły. Wielu ludzi ze środowiska piłki nawet nie wie, kto w którym roku był mistrzem Polski juniorów. Ale wszyscy pamiętamy o zawodnikach, którzy gdzieś się przebili. To przykłady choćby Piotra Zielińskiego, czy ostatnio Mateusza Musiałowskiego. Powinniśmy dążyć właśnie do tego - rozwoju zawodników! Trenerzy dążą jednak do wyniku. Gdy wykręcają wynik, ranga trenera wzrasta. Trener może wpisać sobie w CV, że jest mistrzem Polski, mistrzem regionu. Może "wskoczyć" na wyższy poziom. Jest szansa, że dostanie się na kurs UEFA PRO, dostanie szansę w piłce seniorskiej. Piękny przykład trenera Marka Papszuna, z którym pracowałem w Rakowie. Dlaczego nie gra Polakami, tylko garstką naszych rodaków? Odpowiedź jest prosta: bo nie ma wielu Polaków, którzy prezentują poziom satysfakcjonujący Raków Częstochowa. Czyli klub, który próbuje grać w piłkę, i któremu czasami nawet się to udaje. To też taki smutny przykład, że zawodnik chorwacki, słowacki, słoweński - nawet jeśli będzie słabszy technicznie od Polaka - to będzie próbował gry jeden na jednego wielokrotnie, mimo niepowodzeń, aż w końcu mu wyjdzie. Gdy Polak spróbuje raz, a trener go zdejmie lub zbeszta, to więcej nie spróbuje. Mówię to także w kontekście innych klubów Ekstraklasy. Ilu jest zawodników, którzy próbują gry jeden na jednego, a przy niepowodzeniu, próbują tego dalej? Wystarczy obejrzeć mecze - bardzo mały procent. Widzę jednak, że do niektórych polskich piłkarzy trener Papszun potrafi się przekonać. W ostatnim czasie stawia choćby na Marcina Cebulę czy Daniela Szelągowskiego. - Tak, on także od wielu lat szuka dobrych Polaków. Są trenerzy, którzy stawiają na Polaków lub chcą na nich stawiać. Ale polskich piłkarzy na odpowiednim poziomie w piłce seniorskiej jest mało. Gdy, wraz z trenerem Piotrkiem Klepczarkiem, byłem na stażu w Hercie Berlin, trenerem drużyny U-19 był Ante Čović. To człowiek, który po Palu Dardaiu został zresztą pierwszym trenerem Herthy w Bundeslidze. Powiedział nam, że Polacy i Chorwaci to kapitalni, kreatywni zawodnicy w grupach młodzieżowych. Potrafią zrobić coś z niczego, zagrać nieszablonowo, zupełnie inaczej niż Niemcy. Polacy dochodzą jednak do momentu, w którym boją się tego wykonać. Polski piłkarz, dorastając, wchodzi w schematy, ramy. I nawet jak potrafi do pewnego momentu to robić - prowadzić grę, kreować, jednym kontaktem mijać rywali, przyjąć w pełnym biegu, niekonwencjonalnie podać - on tego później nie zrobi. Bo, jeszcze raz to powtórzę, nasz klubowy trener przy nieudanym nieszablonowym zagraniu go zbeszta i zdejmie z boiska. To różni Chorwata od Polaka. A w Niemczech, bo taki był kontekst - trener woli solidnego Niemca, bo ten zawodnik raz na jakiś czas spróbuje gry jeden na jednego, przyjmie w pełnym biegu. To przykre, bo naprawdę mamy kapitalnych zawodników w piłce młodzieżowej, zawodników z ogromnym potencjałem. Niestety, są oni w większości niszczeni przez swoich klubowych trenerów. Wspomniał pan wcześniej, że kilka akademii, które tworzą kreatywnych zawodników, jednak pan w Polsce widzi. Mi do głowy przychodzi na myśl akademia Lecha Poznań, która powoli dla kadry staje się tym, czym dla siatkarzy jest Szkoła Mistrzostwa Sportowego w Spale. Kto wchodzi do reprezentacji piłkarskiej, to gdzieś tam przez tego Lecha, tak jak siatkarze przez Spałę, się "przewinął". - Zgadzam się. Lech stworzył akademię, która wypuszcza najwięcej zawodników na poziom ekstraklasowy czy reprezentacyjny. Może też Zagłębie Lubin, kiedyś Polonia Warszawa, powoli Raków Częstochowa, gdzie tworzy się klubowa filozofia nastawiona na naukę gry w piłkę. Lech jest jednak zdecydowanym liderem. Proszę zwrócić uwagę, że wiele klubów Ekstraklasowych monitoruje akademię Lecha, był taki moment w który Legia chciała sprowadzić każdego młodego piłkarza z Lecha, który miał dwie ręce i dwie nogi (śmiech). Mówiąc oczywiście żartem. Gdzieś panuje jednak też opinia, że i Legia i wspomniany Lech są klubami skautingowymi. Warto pewnie przestudiować, w jakim wieku zawodnicy trafiali do tych akademii - czy byli tam od początku, czy nie. Wiem, że w Legii - zazwyczaj nie. Mieszkam w Warszawie, mam wielu kolegów, którzy pracują w Legii, czy zawodników, którzy tam grają - i ok. 70% zawodników będących obecnie w Akademii Legii to zawodnicy spoza Warszawy, a często nawet województwa mazowieckiego. Skauting to też jednak umiejętność pozyskiwania zawodników. Kreatywni piłkarze, "perełki" mogą być przecież rozsiane po całej Polsce. - Z tym się zgodzę, ale to kwestia tego, jak zawodnik będzie dalej prowadzony. Nie jest sztuką wziąć zawodnika, który w 2021 roku jest topowy w Polsce, tylko sprawić, by w 2022 roku był jeszcze lepszy. A nie działać w ten sposób, że zastąpimy go kolejnym zawodnikiem, bo tamten nie będzie już należał do czołówki, bo to co z nim robiliśmy w klubie nie pozwoliło mu się rozwinąć. Kluby jak Lech, Legia potrafią w kapitalny sposób zaobserwować, wyciągnąć zawodnika, ale później często ten piłkarz w ich akademii już się nie rozwija. Niewielu jest w pełni wyszkolonych przez nich zawodników, a wychowanków to praktycznie już nie ma. Bardzo dobrym przykładem tego, jak w Legii zawodnicy dochodzą do pewnego etapu, a później zostają oddani za drobne sumy - jest Patryk Sokołowski. A on po odejściu z Warszawy (z przystankami w Olimpii Elbląg czy Wigrach Suwałki) zdobył mistrzostwo Polski z Piastem Gliwice! Czyli w barwach innego klubu, niż ten, w którym się wychował, któremu kapitanował na wszystkich szczeblach, jako młody zawodnik! A takich wychowanków, czy zawodników, którzy "przewinęli" się przez zespół czy akademię "Wojskowych" jest bardzo dużo (o sławnym/niesławnym przykładzie Roberta Lewandowskiego, nie wspominając!). Ale jest oczywiście mnóstwo innych przykładów piłkarzy, którzy do Ekstraklasy musieli wchodzić "okrężną drogą" - choćby Igor Sapała, czy Damian Gąska z Polonii. Z każdym zetknąłem się, gdy byli młodymi chłopakami i gołym okiem widać było, że są dobrymi zawodnikami, a obok siebie mieli wielu innych, równie utalentowanych kolegów. Rodzi się pytanie: Dlaczego tak jest? Czy taki zawodnik dzięki swojej determinacji, charakterowi dochodzi do gry w Ekstraklasie, czy jednak zmienia środowisko i trafia na lepszych trenerów? To, oczywiście, również kwestia złożona. Każdy przypadek pewnie moglibyśmy rozpatrywać indywidualnie. - W pewnym stopniu tak, ale fajnie by było, aby jakiś klub mający pomysł na szkolenie, konsekwentnie je realizował. I żeby były efekty szkolenia, a nie tylko skautingu. Nie mówię, że skauting jest zły, w żadnym stopniu. Jest bardzo dobry. Ale jeżeli potrafię dostrzec zawodnika, który ma jakieś umiejętności, np. inklinacje do gry ofensywnej i potrafię je jeszcze rozwinąć, to mam zawodnika na naprawdę wysokim poziomie. Można powiedzieć - dobrze przeze mnie wyszkolonego. Ale jeżeli biorę zawodnika na wysokim poziomie i po roku go oddaję z powrotem, albo rezygnuję z niego po pewnym czasie, to chyba coś jest nie tak. A czy faktycznie istnieje coś takiego, jak szklany sufit szkolenia w Polsce, którego nie umiemy przebić? Chwalimy Lecha za dostarczanie piłkarzy do reprezentacji, ale oni po odejściu z klubu często zaliczają bolesne zderzenie z Europą. Potrzebują jeszcze pół roku, rok, żeby się do europejskiej piłki dostosować. - Niestety tak jest. Tutaj weźmy przykład Krystiana Bielika. Z Lecha trafił do Legii, z Legii do Arsenalu. Tam Arsene Wenger mu powiedział: "Chłopie, będziesz grał, masz papiery na granie, ale tak przynajmniej pół roku musisz wiele rzeczy poprawić. Wtedy zobaczymy, co dalej". Proszę zwrócić uwagę, że mnóstwo zawodników, którzy na nasze warunki grali nieszablonowo - jak Rafał Wolski - wraca do Polski. Jak Starzyński, Kurzawa, Kądzior... - Dokładnie. Jednak są już za starzy, żeby ponownie wyjechać do Europy i zaistnieć na wyższym poziomie. Chociaż wcale nie są starzy, jak na nasze warunki. To wynika z braków, których w pewnym momencie już nie nadrobimy. Jeśli zawodnik w swoim "złotym wieku" - do 13. roku życia - nabędzie jakieś umiejętności techniczne, taktyczne, mentalne czy nawet motoryczne, to ten zawodnik ma zdecydowanie łatwiej. Ma fundament. To jak z budową domu - na tym fundamencie można zbudować coś wielkiego. Jeśli zawodnik tego nie ma - tutaj znów wracamy do tej konsekwencji w szkoleniu - to nie pójdzie dalej. Chociaż powtórzę jeszcze raz: mamy mnóstwo zawodników, którzy prezentują w grupach młodzieżowych, dziecięcych, naprawdę wysoki poziom! Kolejny przykład: parę lat temu pojechałem do Niemiec z reprezentacją chłopców, z którymi prowadzę treningi doszkalające. Zebrałem chłopców z rocznika 2009 z klubów warszawskich i podwarszawskich, ale także z klubików osiedlowych. Graliśmy m.in. z Borussią Moenchengladbach, która w swoim landzie zdobyła mistrzostwo (ogrywając m.in. Bayer Leverkusen czy 1. FC Koeln). Jednym z trenerów jest tam Eugen Polanski. I zremisowaliśmy z nimi 5-5, a gdybyśmy mieli więcej czasu, to pewnie byśmy ten mecz wygrali. Trafialiśmy w słupki, poprzeczki. Chłopcy z niszowych akademii zdobyli w tym meczu trzy bramki - a nie chodzi nawet o nie, tylko o grę. Do czego zmierzam? Rywalizowaliśmy tam jeszcze z Rott-Weiss Oberhausen (IV Bundesliga), Victorią Koeln (III Bundesliga), Fortuną Duesseldorf czy Schalke Gelsenkirchen, czyli topowymi klubami Bundesligi - i wcale nie odstawaliśmy. I śmiem twierdzić, że takich projektów, czy klubów, w których do pewnego momentu polskie drużyny nie odstają, a nawet przewyższają europejskiego rywala, jest mnóstwo. I znowu pytanie: Co dalej? Proszę mi wierzyć, niemieccy trenerzy obserwujący te sparingi, przy niektórych zagraniach moich chłopców używali słów: "Wow!". Bo chłopcy potrafili wyczyniać z piłką takie rzeczy, że ręce trenerów Borussii czy Bayeru same składały się do oklasków. Powtórzę raz jeszcze: w Polsce mamy kapitalnych młodych zawodników - ale czasem, żeby przeskoczyć ten próg piłki seniorskiej, czegoś brakuje. Albo trener nie potrafi przekazać swojej wiedzy, albo jej nie ma. I tyle. Ciekawie mnie zatem, co doradziłby pan Kacprowi Kozłowskiemu na tym etapie kariery. Widać, że chłopak ma wielki talent, na razie mówi, że nie chciałby Pogoni zbyt wcześnie opuszczać. Pan doradzałby... - Wyjazd za granicę. I to praktycznie od razu. Proszę zwrócić uwagę, że mnóstwo zawodników, jak Paweł Bochniewicz, czy Bartosz Salamon, wyjechali w młodym wieku, grają lub grali na poziomie klubów europejskich. Salamon nawet otarł się o wielki AC Milan. Zawsze mają furtkę w postaci pewnego miejsca w klubach ekstraklasowych. Swego czasu Błażej Augustyn też pojechał do Anglii, grał tam w niższych ligach. Wrócił do mistrza Polski, wówczas warszawskiej Legii. I takich przykładów można mnożyć. Wyjeżdżając z Polski, niżej niż nasza Ekstraklasa, taki piłkarz już nie zagra. Chyba, że sam się o to "postara" i nic ze swoim talentem nie będzie robił. Dlatego tak - naprawdę doradzałbym Kozłowskiemu jak najwcześniejszy wyjazd za granicę. Na pewno pojawiłyby się głosy, że skończy jak Bartosz Kapustka, czy Michał Karbownik, którzy wyjechali i na Zachodzie przepadli. A w jego przypadku powrót do Polski byłby mocną porażką. - Znowu możemy wrócić do Zielińskiego, czy Roberta Lewandowskiego - przykładów piłkarzy, którzy jeszcze bardziej się rozwinęli po wyjeździe na Zachód. Możemy stawiać w kontrze jednego zawodnika do drugiego, bo nie chodzi tyle o szeroko pojęte predyspozycje piłkarskie, co mentalne. Miałem kiedyś zawodnika, który był w Hercie Berlin. Miał papiery na grę. Wyjechał do Niemiec, wrócił do Polski, nie przebił się do składu pierwszoligowego klubu i przestał grać w piłkę. A ja twierdzę, że się za szybko poddał. Bo miał niesamowity gaz, ciąg na bramkę, był dynamiczny, grał w reprezentacjach młodzieżowych u trenera Dorny. Inny przykład, chociaż z krajowego podwórka, to Patryk Mikita. Strzelał tylko po cztery bramki w rundzie - i to na każdym poziomie centralnym. Pierwszoligowym czy niższym. Znałem Patryka z drużyn młodzieżowych, w których grał, później mieliśmy przyjemność pracować w Dolcanie Ząbki. Po przyjściu do Radomiaka Patryk się do mnie odezwał, spotkaliśmy się kilkukrotnie, zasugerowałem mu kilka rzeczy do poprawy. I zaczął nad nimi pracować. Najpierw był drobny progres - zdobył pięć bramek w rundzie, w kolejnej dziewięć, a później był czołowym strzelcem 1. Ligi! W zespole, który do końca bił się w barażach o Ekstraklasę! Zawodnik, który w przeszłości był mistrzem Polski z Legią Warszawa, miał jeszcze tyle rzeczy do poprawy. Ale on chciał je poprawić, zmienił się mentalnie. A przecież nie mieliśmy wiele czasu pracować, bo na tym poziomie priorytetem jest praca w klubie. Mamy czas w okresie przerw reprezentacyjnych, świąt czy innych luźniejszych chwil. Ale do tego potrzebna była jeszcze zgoda trenera klubowego (w tym przypadku Darka Banasika). Choć niektórzy trenerzy klubowi nie chcą nawet, by ich piłkarz współpracował z innym trenerem. Wielu zawodników na tym poziomie ma podstawowe braki w wyszkoleniu? - Jeśli prześledzi pan naszą ligę, albo reprezentację podczas Euro... Ilu zawodników potrafi przyjąć piłkę w biegu do przodu? Ilu zawodników potrafi opanować piłkę jednym kontaktem? Gdy pan zapytał mnie, czym jest technika, od razu przyszła mi do głowy ekonomiczność ruchów Garetha Bale’a przy słynnej bramce z Barceloną. Ta, w której minął Bartrę, a można było zażartować, że przy okazji obiegł ławkę rezerwowych, kupił sobie hot-doga i zapalił fajkę. I to jednym kontaktem z piłką! To jest właśnie technika piłki nożnej. Proszę zwrócić uwagę, ile zbędnych kontaktów z piłką muszą wykonać nasi zawodnicy, żeby oddać strzał lub podać do partnera. Inna sprawa - kiedyś w Polsce bardzo się bulwersowaliśmy, że nasz kapitan Jakub Błaszczykowski nie gra we Fiorentinie. Taki piłkarz! Legenda, kapitan. Pamiętam, że w kolejnym meczu reprezentacyjnym Błaszczykowski dostał podanie od środkowego obrońcy i przyjął piłkę podeszwą w miejscu. Szczerze? Nie chciałbym zawodnika na poziomie IV-ligi, który przyjmuje podeszwą w miejscu. To jest nawyk. Taki zawodnik będąc na skrzydle powinien przyjąć do przodu jednym kontaktem. I wtedy wszyscy się dziwili, a ja mówiłem do kolegi, z którym oglądałem ten mecz: U mnie też by nie grał! Albo inaczej: Uczyłbym go, żeby przyjmował piłkę w ruchu, do przodu. Ten jeden kontakt zdobywa teren. Tego staram się uczyć swoich zawodników. Zresztą nie tylko ja tak uczę - robi tak wielu trenerów, choć w skali Polski to tak naprawdę garstka. Zastanawiam się więc: to trenerzy nie wiedzą, że gramy do przodu? Nie wiedzą, że jednym kontaktem jesteśmy szybsi? To powinien wiedzieć każdy, kto zajmuje się piłką nożną. To dlaczego tego nie egzekwujemy? Dlaczego tego nie pokazujemy zawodnikowi? Dlaczego mu o tym nie mówimy? Uważam, że tutaj jest ogromny problem. I obawiam się, że przez długi okres nie będzie lepiej, jeśli my - jako trenerzy - nie zmienimy myślenia. Bo to nie jest wina zawodników, że nie potrafią tak grać. To wina nasza, trenerów. Moja także, bo Kostyk również popełniał i czasem nadal popełnia błędy. To wina wyłącznie szkoleniowców? - To szeroki, złożony problem, który dotyka nie tylko trenerów, ale ogół środowiska. Gdy byłem trenerem grup młodzieżowych Polonii Warszawa zdobywaliśmy mistrzostwo Mazowsza. To były czasy, kiedy trener robił wszystko: był kierownikiem, lekarzem, pisarzem, alfą i omegą. Przyniosłem do prezesa składki członkowskie, a prezes mnie pyta: - Panie Przemku i jak tam? - No nieźle, dajemy radę. - A które macie miejsce w lidze? - Mamy pierwsze. Wtedy on patrzy na przyniesioną listę. - O, a co pan ma tak dużo tych zawodników? Aż 35 na liście. Odpowiedziałem: - Tylu chce przychodzić do nas, zrobiliśmy fajny wynik sportowy. Nie szukałem zawodników, ale byłbym dziwnym trenerem, gdybym rezygnował z tych, którzy chcą przyjść. - To co pan z nimi robi? - pyta prezes. - Wypożyczam do okolicznych klubów - odpowiadam. - Jakich? - pyta dalej. - Do Legii, Drukarza, Ursusa... - A w jakiej lidze te kluby grają? - W mazowieckiej lidze, czyli naszej najwyższej - mówię. - Co?! Pan wzmacnia swoich rywali?! - zareagował. Ręce mi opadły... To o czym my mówimy? Oni trenują z nami, są naszymi zawodnikami, i jeszcze grają na najwyższym poziomie. Rywalizują z najlepszymi drużynami na Mazowszu - jak Wisła Płock, Legia, Agrykola itd.. I trenerzy, prezesi często chcą odnosić sukcesy, zdobywać medale, kosztem rozwoju zawodnika - niestety. A co jest smutne - zawodnikowi nikt o tym nie powie. Dochodzi do tego jeszcze gorsza rzecz. Młody piłkarz idzie do domu i ma tam to samo. Presję wyniku ze strony rodzica. Potrafią do mnie zadzwonić rodzice młodych chłopców, z pytaniem, dlaczego ich dzieci nie ma w kadrze Mazowsza. A przecież Robert Lewandowski też nie grał w żadnej kadrze Warszawy. To też wiele mówi. - U nas nie ma szkolenia. Nie ma szkolenia. Gromy się posypią, ale taka jest prawda. Jeśli tego nie zrozumiemy szybciej, to obudzimy się z ręką w nocniku. Bo nawet te jednostki, które teraz są - jak Lewandowski i Zieliński, w pewnym momencie odejdą. Możemy powiedzieć, że Lewandowski i Zieliński to takie pozytywne błędy systemu? Zdołali się przebić mimo jego błędów. - Niestety tak. Lewandowski wszystkie braki musiał nadrabiać po 22-23. roku życia w Niemczech. - On sam tego nie ukrywa. Wystarczy spojrzeć na jego sylwetkę, jakim był szczupłym chłopcem, a jakim jest teraz mężczyzną. Ale naprawdę... Takich zawodników mamy mnóstwo. Trzeba uderzyć się w pierś, że nie potrafimy dalej nic z nimi zrobić. Pamiętam taką scenę. Byłem w PZPN na rozmowie w sprawie mojej licencji trenerskiej, a wyglądało to tak, że siedziała przede mną komisja złożona ze znanych trenerów w Polsce - m.in. Pan trener Talaga, trener Śledziewski, śp. trener Stachurski, trenerzy Engel i Łazarek... Pracowałem wówczas w polskiej szkółce Barcelony. Zapytali mnie: - Trenerze, niech pan powie, czym się różni szkolenie Barcelony od tego, co robimy w Polsce? - Przede wszystkim od początku, już sześciolatków, uczymy taktyki indywidualnej. Oprócz techniki, wpajamy im taktykę indywidualną - odpowiedziałem. Jeden z siedzących przede mną trenerów uderzył wówczas łokciem jednego z kolegów i mówi: - Ty, haha, słuchaj! Wychowują taktyków - śmiał się. A w tamtym czasie - to ci "taktycy" - nas zlali 6-0 za kadencji selekcjonera Smudy. Rozumie pan? To o czym my mówimy... Jesteśmy w czarnym lesie, jeśli chodzi o szkolenie. I jeżeli się nie obudzimy, to będzie tylko gorzej. Nie uczymy tego, że zawodnik zdobywa teren, informacje, samym swoim ustawieniem. Gdy zawodnik dostanie piłkę za plecy, odwraca się w stronę własnej bramki lub w niewłaściwą stronę. A wie pan, co robiliśmy w szkółce Barcelony, kiedy dyrektorem był Carlos Alos? Mieliśmy m.in. ćwiczenie na celowe niedokładne podania. Czy u nas ktoś by o tym pomyślał? A to było uczone w grach jeden na jednego, gdzie zawodnicy podawali do siebie w parach na czterometrowe bramki. Stojąc w miejscu zawodnik nie miał szans piłki przyjąć, ale będąc cały czas do tego przygotowanym i robiąc dwa kroki w bok - mógł ją nie tyle przyjąć, ale i od razu dobrze podać! Bo chciał wygrać. I to jest kolejny problem. A jaki wpływ - taki realny, na codzienne szkolenie - ma PZPN? Związek lubi się chwalić opracowanym Narodowym Modelem Gry... - Uważam, że bardzo mały wpływ. Ale nie chodzi o to, żeby mówić źle o związku, bo on robi wiele kapitalnych rzeczy. Jeśli chodzi o certyfikację - przyzwyczaja trenerów do profesjonalnej pracy, chociażby nad konspektami. To już jest dużo. Będąc trenerem-koordynatorem wymagałem od trenerów, żeby przychodzili przygotowani na trening. Swego czasu trener Sasal powiedział głośno w wywiadzie, że jadąc do Lublina wymyśla sobie ćwiczenia w samochodzie. No i okej (śmiech). Każdy ma swoją metodę pracy. Kiedyś miałem przyjemność pracować z trenerem Darkiem Dźwigałą - dzień wcześniej miałem zawsze u siebie konspekt na mailu. To była I liga. Tak samo pracując jako pierwszy trener w IV lidze, dzień wcześniej wysyłałem asystentom konspekt na maila. Asystent też może dać wówczas od siebie jakieś wskazówki, coś podpowiedzieć. W II lidze, w Rakowie za trenera Marka Papszuna, godzinę przed treningiem omawialiśmy całe zajęcia. Oczywiście, trener Papszun był już przygotowany dużo wcześniej. Wiadomo, nie ma złotego środka, ale dzięki PZPN-owi i certyfikacji trenerzy są uczeni tego, żeby usiąść i zastanowić się, a dopiero później zrobić. Niestety, trenerzy są tak marnie wynagradzani przez swoje kluby, że praca ta jest niewspółmierna do zarobków. W teorii wszystko wygląda super - są pieniądze z certyfikacji, ale kwestia jest tego, gdzie te pieniądze idą. Sam pomysł PZPN-u jest bardzo dobry, nawet kontrola - to wszystko jest super. Tylko czy trener otrzymuje zasłużoną gratyfikację z tytułu wykonanej pracy? Zazwyczaj niestety nie. Chociaż zdarzają się kluby, które płacą trenerom dobrze. Ale tu znów rozmawiamy o wyjątkowych sytuacjach. To też kwestia, która wymaga usystematyzowania. Jeżeli wymagamy nakładu pracy na złotą gwiazdkę, to odpowiednio płaćmy trenerom. Rozmawiał Wojciech Górski