Temat szkolenia w polskim światku piłkarskim obecny jest niemal non stop. Oliwy do ognia dolali niedawno selekcjoner reprezentacji Polski Paulo Sousa oraz jej kapitan - Robert Lewandowski, którzy poruszyli ten temat podczas konferencji prasowych. - Nie można niestety powiedzieć, że mamy szkolenie, jeśli w przypadku 40-milionowego narodu nie mamy wyboru na każdą pozycję. Trudno rozmawiać w tym przypadku o czymś przyszłościowym albo już teraz funkcjonującym dobrze - bo tak nie jest. Gdyby tak było, to pewnie znajdowalibyśmy się teraz w innym miejscu. Do poprawy jest wiele i nic się nie zmieni, jeśli wprowadzimy tylko dwa lub trzy nowe, małe elementy - brutalnie zweryfikował naszą rzeczywistość snajper Bayernu Monachium. Te słowa wywołały sporą dyskusje. Jedni, jak choćby były prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Zbigniew Boniek, skrytykowali "Lewego", twierdząc, że przebywając w Niemczech, niewiele wie on o polskim szkoleniu. Inni przytakiwali, a jeszcze inni wskazywali elementy, które rzeczywiście wypadałoby poprawić. Najlepiej w trybie pilnym. Do ostatniej grupy zalicza się Bartosz Lisowski - prezes Akademii Piłkarskich Wisły Kraków w Wielkiej Brytanii. Przyznał on, że problem stanowią w Polsce nie tyle same treningi i jakość piłkarska, co wybujałe ego i problemy z odpowiednią mentalnością. Postanowiliśmy więc zapytać go, co miał na myśli i poprosić o diagnozę polskiej myśli szkoleniowej. Czytaj także: Co zmieni rezygnacja z gry na wynik wśród dzieci?Tomasz Brożek, Interia: Jak to jest z tą mentalnością? W przypadku Polaków głowa nie pracuje tak, jak powinna? Bartosz Lisowski - CEO Wisła Kraków UK: - Zacznę od początku. Pracę jako trener rozpoczynałem już jako 16-latek. Jeszcze będąc w szkole piłkarskiej wiedziałem, że chcę zostać szkoleniowcem. Udzielałem się na wszelkich możliwych polach, nawet charytatywnie, byle tylko zdobyć doświadczenie. To był mój pierwszy kontakt z pracą trenera. Później dostałem do prowadzenia pierwsze drużyny - trampkarzy i juniorów młodszych w różnych dolnośląskich ligach okręgowych. Dzięki temu mam swój pogląd na polską piłkę. Potem wyjechałem do Wielkiej Brytanii i założyłem sieć szkółek Wisły Kraków. Otworzyło się przede mną mnóstwo możliwości i miałem okazję odwiedzić z wizytą takie kluby, jak Manchester City i Manchester United, poznałem sztab trenerski Liverpoolu. To pozwoliło mi otworzyć oczy na wiele tematów. Zauważyłem, że podejście mentalne w Anglii jest zupełnie inne. To zaczyna się od samej góry, od gabinetów prezesów, dyrektorów i tak dalej, a obowiązuje także na najniższym poziomie - u trenerów najmłodszych drużyn oraz ich asystentów. Na czym dokładnie polega to angielskie podejście? - Mam tutaj dobry przykład. Nie będę wymieniał konkretnych nazw, ale miałem okazję być gościem czołowych polskich klubów, jeszcze zanim otworzyłem szkółki Wisły Kraków. W jednym z nich przyjmował mnie dyrektor w garniturze, pod krawatem, witając mnie w niezwykle formalny sposób. To od początku tworzy już pewną barierę - oto stoi przed nami ważny pan dyrektor, przedstawiciel wielkiej marki, który nieustannie wylicza, ile jest ona warta. Nie ma żadnej rozmowy o filozofii pracy. Wszędzie tylko "marka, marka, marka"... Z całym szacunkiem, ale mam obok siebie takie kluby, jak Liverpool, Everton, Manchester City czy United. One mogą się nazwać marką. Rozmowy z polskim klubem upadły więc, temat ucichł. Trzy tygodnie później byłem na rozmowach w Liverpoolu. Tam też odbyłem spotkanie z dyrektorem, ale był to zupełnie inny człowiek. Od razu przyjaźnie mnie przywitał, był pełen dobrej energii oraz chęci do rozmowy, dał mi swój numer i powiedział, że mogę dzwonić kiedy tylko zechcę. Zaczął nam robić kawę, herbatę, tosty. Kompletnie nie było czuć żadnej bariery. Przychodzisz do takiego klubu, jest miła atmosfera i czujesz, że jesteś równy z nimi. W Liverpoolu mówią, że próbują jak najwięcej czerpać z niższych lig. Wyszukują tam te aspekty, które dobrze działają przy szkoleniu dzieciaków. Mają zupełnie inne podejście. Czyli prawdzie problemy polskiej piłki zaczynają się już w gabinetach? - Mam takie wrażenie, że kluby w Polsce stają się korporacjami w najgorszym tego słowa znaczeniu. Jest dyrektor, dyrektor ma pod sobą koordynatora, koordynator ma pod sobą swoich trenerów, ci mają swoich asystentów i kółko się zamyka. A to nie na tym polega. Czy jest to asystent, czy koordynator - wszyscy są tak samo ważni i szkolenie bez jednego z nich nie będzie się odbywać. Każdy musi być na takim samym poziomie, jeśli chodzi o szacunek, podejście i możliwość zabrania głosu. Z tego co zauważyłem, praktyka wygląda czasami zupełnie inaczej. Trener nie tworzy własnych planów, tylko jest tak zwanym "odtwarzaczem konspektów", które podsunie mu koordynator. To nie powinno tak wyglądać. Zajęcia i taktyka powinny być dopasowane do dzieci, a nie na odwrót. Kto zostanie najlepszym sportowcem 2021 roku? - GŁOSUJ TUTAJ! Jak więc podejść do słów Lewandowskiego, który stwierdził, że w Polsce nie ma szkolenia. Pan zgadza się z tak postawioną tezą? - To jest temat kontrowersyjny. Gdy powiem, że w Polsce jest szkolenie, połowa ludzi się z tym nie zgodzi, a gdy powiem odwrotnie, efekt będzie ten sam. Szkolenie według mnie mamy. Trenerzy są wyedukowani. Jeżdżą po Europie. Teraz za 1000 euro można sobie pojechać na staż do Realu Madryt, Ajaksu Amsterdam... Trenerzy mają potrzebną wiedzę, ale nie pozwalamy im działać. Nie dostają dostępu do prowadzenia fajnych drużyn, bo w okolicy jest jakiś starszy, znany szkoleniowiec. Nie zamierzam mówić, że "starzy" trenerzy są źli. Absolutnie nie. Sam uwielbiam z nimi rozmawiać i ich słuchać. Ale umówmy się - piłka nożna nieustannie przyspiesza w tempie 200 km/h. My zaś gonimy Europę na rowerze, jadąc 20 na godzinę. Ja rozumiem to, by "starych" trenerów zostawiać w formie mentorów, ale niekoniecznie wykładowców. Nie tędy droga. Futbol zmienia się z każdym dniem i tygodniem. Ja więc dopuściłbym do głosu młodych. Ostatnio w Polskim Związku Piłki nożnej doszło do fajnych ruchów. Pan Maciej Mateńko ma grupę złożoną z młodych trenerów, w kwiecie wieku, którzy są na bieżąco ze wszystkimi nowinkami. Szedłbym w tym kierunku. Czasem młodzi, polscy trenerzy, tuż po "dwudziestce" są genialni, ale nie są dopuszczani do głosu, są spychani na margines i nie jest im łatwo dostać się na wyższe kursy. Przed to ich druga się bardzo wydłuża. Możliwe więc, że w najbliższym czasie doczekamy się kolejnych Kacprów Kozłowskich? - Ostatnio miałem okazję rozmawiać w Londynie między innymi z Marcinem Dorną i trenerami młodzieżowych reprezentacji. Dowiedziałem się, co się dzieje u pana Mateńki i wydaje mi się, że idzie to w dobrym kierunku. Że nie są to tylko obiecujące pierwsze ruchy, lecz dalej będziemy podążać w Polsce odpowiednią drogą. Będziemy stawiać się na młodzież i zaciąg z zewnątrz. Co ciekawe - tutaj, w Anglii, gdy kluby budują szatnię, starają się mieć dzieci z różnych krajów. Chcą mieć Anglika, Polaka, Chińczyka, chłopców z Afryki, bo wszyscy mają zupełnie inne konstrukcje mentalne i taka szatnia jest dużo bardziej wartościowa. A my, jeśli chodzi chociażby o młodzieżowe zgrupowania reprezentacji, ciągle jesteśmy w gronie krajowym. A przecież mamy bardzo duże Polonie - czy to w Niemczech, czy to w Anglii, czy w USA. Jest tam wiele utalentowanych chłopców, którzy mogliby wiele wnieść do kadr młodzieżowych. Jak więc pod względem mentalnym wyglądają polskie dzieci na tle rówieśników z innych krajów. Wiele tracimy już na starcie? A może da się znaleźć jakieś dobre strony? - Najłatwiej jest porównać mi dzieci polskie i angielskie, bo z nimi mam kontakt na co dzień. Jeśli chodzi o poziom piłkarski, często jest on podobny. Czasami zawodnicy z Polski są nawet lepsi, już od siódmego roku życia interesują się nimi kluby z Premier League, zapraszają na testy i podpisują z nimi umowy. Ale różnicę widać w rozgrywkach ligowych. W Wielkiej Brytanii jest nieco inny system. Nie jest tak jak w Polsce, gdzie z trampkarzami jechaliśmy 100 km na mecz, a potem czekał nas mozolny powrót. Podczas spotkania były tylko trzy zmiany, ktoś wszedł na mecz dopiero w końcówce, ktoś w ogóle nie zagrał - było smutno i niekolorowo. W Anglii - przynajmniej w Liverpoolu - najniższe ligi grają w parkach. Jest 15 boisk i wszystkie roczniki rywalizują obok siebie równocześnie. Masz wtedy możliwość zaobserwowania kilku zawodników w tym samym momencie. Odkąd dołączyliśmy do rozgrywek widać, że nasze polskie dzieci są niezwykle grzeczne. W naszej kulturze mamy wpojone, by nie popychać, nie przeklinać, ustąpić miejsca w autobusie starszym osobom itd. To oczywiście świetne wartości, ale nie przekładają się w żaden sposób na boisko. Angielskie dzieci natomiast porównuję często do takiego chłopczyka, który ukradł cukierka w sklepie i ucieka z nim, bo wie, że zaraz mogą go złapać. Tutaj nie ma, że ktoś go kopnął na boisku, coś go boli, że jest zimno... Czy leje, czy wieje, tutejsze dzieci biegają z krótkim rękawem. Polskie - choć oczywiście zdarzają się wyjątki - są delikatniejsze. Mówię jednak o całej grupie społecznej. My Polacy nie mamy wrodzonego ferworu walki, chęci rywalizacji. Dla większości rodziców trening jest jak chodzenie na WF. Chcą, by dziecko się po prostu trochę poruszało. Traktują to jak zabawę. Owszem, trening na być zabawą, ma sprawiać radość, ale gry już dochodzi do poważnych rozgrywek, to powinniśmy się do tego mocniej przykładać. Zobacz TOP 5 bramek i interwencji z Ligi Mistrzów - sprawdź teraz! No właśnie. Ważne jest nie tylko podejście trenera, ale także - o ile nie przede wszystkim - rodziców. A o tym czasami zapominamy. Mamy w szkółce fajnego chłopczyka - Marcelka. Ma siedem lat. Zainteresowali się nim przedstawiciele Manchesteru City, Manchesteru United, Liverpoolu. W skrócie - jest rozchwytywany. Mimo, że trenuje w tych klubach, najwięcej w Manchesterze City, w rozgrywkach klubowych gra wciąż u nas. I niektórzy rodzice narzekają na niego, że nie podaje piłki, gra sam i kiwa rywali. Ale właśnie w tych największych klubach, dostaje od trenerów takie polecenia - by próbować ograć przeciwników i oddawać strzały. To podejście jest zupełnie inne. My Polacy chcemy, by ciągle tylko podawać piłkę do pustej bramki. Tymczasem do 12 roku życia dziecko musi się rozwinąć technicznie tak bardzo, jak tylko jest to możliwe. Postrzegam to jako spory problem naszych czasów. W futbolu coraz mniej pojawia się zawodników "ulicznych". Stawiających na indywidualizm, potrafiących zrobić przewagę w grze jeden na jeden. Mam wrażenie, że system szkolenia w wielu krajach mówiąc brzydko "produkuje" identycznych piłkarzy. O takich samych umiejętnościach, ale i wadach. - To jest wielki problem polskiej mentalności. Mentalności rodziców, którzy często mają pretensje do trenera o to, że w trakcie meczu stoi koło boiska, nie krzyczy, nie podpowiada. Tymczasem dzieci muszą uczyć się samodzielności. Nie możemy "upośledzać" dziecka od małego, sterować nim, mówiąc kiedy ma strzelać, kiedy podać, a kiedy dryblować. Ono musi samo na to wpaść. Czasem popełni przy tym 30 razy ten sam błąd, ale ważne, by samo zrozumiało swoją pomyłkę. Jeśli tego zabraknie, to nic z tego nie będzie. W dzisiejszych czasach dobre akademie szkolą podobnie. Zagłębie Lubin ma dobre warunki, Legia Warszawa ma świetne obiekty, Cracovia wybudowała centrum... No to czym to szkolenie będzie się różniło? Mają podobnych trenerów wysokiej klasy, więc czym ci zawodnicy mają się odznaczyć? Czym można się wybić, jeśli nie dryblingiem, odważnym podejściem, nowoczesną grą? Dobrym przykładem jest Mateusz Musiałowski. Mam nadzieję, że niedługo Paulo Sousa powoła go do reprezentacji. On wyprawia tu cuda w barwach Liverpoolu. Wszyscy mówią, że to bardzo techniczny zawodnik, błyskotliwy i odważny. Trenuje z pierwszą drużyną i nie ma bariery psychicznej, że... przykładowo "założy siatkę" Jędrzejczykowi, a ten od razu wybuchnie i zacznie go atakować. Jeśli zagra piłkę miedzy nogami Firmino, Salaha czy van Dijka, to jest to okej, a wręcz dostanie jeszcze za to pochwałę. A mam wrażenie, że w Polsce wciąż jest taka mentalność, że jeśli młody za dużo kiwa, to trzeba go od razu trochę utemperować.