Realia polskiej piłki poznał od każdej strony - jako młody zawodnik wyjechał do Szwajcarii, by zrobić karierę w Niemczech i w Austrii. Na przełomie wieków dziesięciokrotnie zagrał w reprezentacji Polski, a jeszcze niedawno był ważnym ogniwem sztabu selekcjonera Jerzego Brzęczka. Jest ekspertem i komentatorem piłkarskim, obecnie związanym z platformą streamingową Viaplay. Zapraszamy na pierwszą część obszernej rozmowy z Radosławem Gilewiczem o problemach polskiego szkolenia. Premiera drugiej części już jutro na łamach Interii. Wojciech Górski, Interia: - Powiedziałeś mi ostatnio, że większość zawodników po transferze z polskiej ligi zderza się za granicą z o wiele większą intensywnością. Dlaczego tak się dzieje? Radosław Gilewicz, były reprezentant Polski, asystent w sztabie Jerzego Brzęczka, obecnie ekspert Viaplay: - Sporo wyróżniających się piłkarzy, którzy w ostatnim czasie wyjechali z naszej Ekstraklasy ma takie problemy. Potrzebują okresu przejściowego, czasu, by przyzwyczaić się do intensywności. To powtarza niemal każdy z piłkarzy. Obojętne, czy trafił do drużyny z topowych 5 lig Europy, czy innych, delikatnie mówiąc, słabszych lig. Jest to jakiś problem ogólny, od dłuższego już czasu. Pytanie jest takie: kiedy możemy i w jakim stopniu to zniwelować? Żeby ten przeskok do tych nie tylko najlepszych lig, ale i średnich, był łatwiejszy. Patrzę na nazwiska piłkarzy, którzy w ostatnim czasie wyjechali z Polski: Tymek Puchacz odbił się od Unionu, musiał zejść do 2. Bundesligi. Tak samo Michał Karbownik, też musiał zejść do drugiej ligi. Michał Skóraś wyjechał do trochę słabszej ligi belgijskiej i również ma problemy. Bartosz Białek Wolfsburga nie zawojował, podobne problemy mieli Przemysław Płacheta w Norwich, czy Kacper Kozłowski w Brighton. Faktycznie często powtarza się schemat, że piłkarz po wyjeździe, aby grać, musi zejść "pięterko" niżej, do słabszej ligi. - Wszystkie osoby, które wymieniłeś wyjeżdżały jako "gwiazdy" Ekstraklasy, wyróżniający się piłkarze. W teorii powinni być gotowi na Zachód - i nie mówię nawet o najsilniejszych ligach. Jednak nie musieli nawet wyjeżdżać do tych najlepszych lig, żeby ich braki były widoczne. Braki, które, nie ukrywajmy, pokazuje nasza Ekstraklasa. Liga, w której brylują przede wszystkim obcokrajowcy. Jeśli któryś z Polaków wyjeżdża, poza Kubą Moderem, którego nie wymieniłeś... On akurat jest wyjątkiem. - Tak, on sobie akurat poradził, do momentu kontuzji bardzo dobrze to wyglądało. Ale to są właśnie wyjątki, reszta mierzy się z dużymi problemami. Jeśli cofniemy się w czasie, zobaczymy jeszcze więcej nazwisk. Jak choćby Filip Starzyński, który był bardzo wyróżniającym się piłkarzem, a zagrał tylko kilka meczów w ligi belgijskiej... Moglibyśmy tak wymieniać w nieskończoność. Jeżeli chodzi o samo przystosowanie się do najwyższego poziomu i kwestię adaptacji kluczowym elementem jest wysokie rozumienie gry, bo ono przekłada się na szybką reakcję. Na Zachodzie wchodzisz w większą intensywność, przebiegasz mniejsze odcinki ogromnym tempem i co automatycznie się z tym wiąże, to fakt, że musisz podejmować decyzje na małej przestrzeni. To wynika także z bardzo szybkiej reakcji działania i przede wszystkim z tego, że najważniejsze fazy przejściowe - z ofensywny do defensywy i z defensywy do ofensywy - dzieją się błyskawicznie. To pierwsza rzecz. A druga? - W jakiś sposób poziom Ekstraklasy w ostatnich latach idzie do góry, co pokazują europejskie puchary, gdzie aż takiej różnicy nie ma jak kiedyś, natomiast poszczególni piłkarze wyjeżdżający mają problem z dopasowaniem się, z intensywnością, z tempem treningów i przede wszystkim - z konkurencją. To jest drugi, bardzo ważny aspekt. Funkcjonowanie w szatni na Zachodzie jest, nie obrażając żadnego klubu w Polsce, takie, że kupując zawodnika za nawet 5 mln euro, to nie ma on z marszu miejsca w wyjściowym składzie. Jest konkurencja. Bo piłkarzy na poszczególną pozycję jest po dwóch-trzech, a czasem nawet więcej. Więc oprócz tego, że piłkarz musi dostosować się do treningów, bo one może nie różnią się aż tak bardzo, to dochodzi granie pod presją. I to cały czas, bo jest presja zespołu, konkurencja. Przykłady tych zawodników, których wymieniłeś pokazują, że przyswajanie tego jest dłuższym procesem. Jako przykład piłkarza, którego bolączką okazała się konkurencja, przychodzi mi na myśl Kuba Kamiński. On wyjechał do Niemiec, zaczął regularnie grać w Bundeslidze, przyznawał, że jest przeskok intensywności, ale wydawało się, że on akurat sobie z tym radzi. Grał regularnie przez pierwszy sezon, ale teraz przegrywa rywalizację w Wolfsburgu i drugi sezon ma znacznie słabszy. - Troszeczkę go usprawiedliwiam. To jest chłopak, który ma dopiero 21 lat. I faktycznie można by powiedzieć, że ten pierwszy sezon powinien być taki przejściowy, a drugi już "normalny". Z drugiej strony dobrze wiemy - ty wiesz i ja wiem - z jakimi problemami boryka się Wolfsburg: Niko Kovac i tak dalej... Nie zrzucajmy winy na trenera, bo nie chcę tego robić i jestem ostatnią osobą, która to robi, ale po części gdzieś ktoś jakieś błędy popełnia i nie wiem, w jakim stopniu błędy popełnia akurat Kuba Kamiński, bo jestem trochę za daleko od tego procesu. Ale fakty są takie, że jeżeli masz sytuację, to musisz ją wykorzystać. To samo dotyczy również Dawida Kownackiego, wiesz, że dostawał szansę w kilku meczach Bundesligi, ale jej nie wykorzystał. Kiedy, tak jak Kuba Kamiński, masz szansę w meczu z Mainz, musisz ją wykorzystać. Ktoś powie, że brzmi to brutalnie, ale tak to funkcjonuje. Wszystko dlatego, że masz konkurencję, która czeka. Masz dwa-trzy mecze, w których musisz wykorzystać swoje szanse. Jeśli nie - wskakuje następny. W naszej Ekstraklasie, jeśli ich nie wykorzystasz, nic się nie dzieje. Wychodzisz w następnym spotkaniu i grasz bez presji. Nie ma tej presji nieustannej konkurencji w naszej Ekstraklasie. Potrzeba szerokich, mocnych kadr w naszej lidze, choć widzę, że niektóre topowe kluby w Ekstraklasie starają się je tworzyć. Jednak pod tym względem nie mamy jeszcze takiej konkurencji jak na Zachodzie. A jak rozumieć intensywność? Czym ona jest? W pierwszym odruchu może kojarzyć się z motoryką, ale to chyba nie do końca jest takie proste. - Przebiegamy jako drużyny bardzo podobne odległości, co w najlepszych ligach, około 120 km w trakcie meczu. Prześcigamy nawet niektóre zespoły. Chodzi jednak o tę małą grę, zawężenie gry, gdy na małych przestrzeniach trzeba szybko się poruszać. Szybko działać, szybko grać w piłkę. Tutaj jesteśmy bardzo rozciągnięci. Niekiedy kamera nie "łapie" dwóch zespołów, bo odległości między formacjami są zbyt duże. Przebiegamy dużo, ale już nie wtedy, gdy chodzi o te małe, krótkie, intensywne odcinki. Ta różnica jest bardzo widoczna zwłaszcza w Ekstraklasie, bo uważam, że w europejskich pucharach nasze zespoły potrafią się już bardziej dostosować. Ale w Ekstraklasie nie grają tylko trzy-cztery zespoły i widzimy, że poziom w niej wygląda inaczej. Jest już słabszy, więc wydaje mi się, że tutaj są największe mankamenty polskich piłkarzy - ale nie tylko, bo wyróżniających się w Ekstraklasie obcokrajowców także. Sam powiedz, który obcokrajowiec w ostatnim czasie wyjechał z naszej ligi i zrobił karierę za granicą? Ani jeden? Każdy wraca z podkulonym ogonem i znowu dostaje kontrakt i gra w naszej Ekstraklasie lub znika. Sporo jest piłkarzy, którzy nie podnoszą poziomu, a mają się bardzo dobrze. Na szybko przychodzi mi do głowy jedno nazwisko: Nemanja Nikolić, który po wyjeździe z Polski został królem strzelców MLS. Ale faktycznie więcej było przypadków jak Vadisa Odjidji-Ofoe, Thibaulta Moulina, czy Joela Valencii, przerastających ligę, a później znikających zagranicą. - Raz na kilkanaście lat zdarzają się wyjątki, ale nie ma tego co nawet brać pod uwagę. Bo spójrzmy choćby na RB Salzburg, choć ktoś zaraz powie, że to inne możliwości finansowe. No, nie do końca. Ale zobaczymy, ilu zawodników w ostatnim czasie wyszło z ligi austriackiej, na czele z Erlingiem Haalandem i kilkunastoma innymi piłkarzami. I to nie tylko z RB Salzburg, bo choćby Austria Wiedeń wypromowała swego czasu Davida Alabę. Tak jak mówię - każdy ma swoją filozofię. Nasza liga jest taka, a nie inna i tak to bym najprościej skwitował. Odniosę się w takim razie do słów człowieka, który stoi za filozofią piłki Red Bulla, Ralfa Rangnicka. Pytany o przyszłość futbolu, zachodzące w nim zmiany, mówi tak: "Czas i przestrzeń, w jakich zawodnicy mogą pozwolić sobie na przyjęcie piłki stale się zmniejszają". To oczywiście oznacza wzrost intensywności. I zastanawiam się, w którym momencie ucieka nam Europa? Bo gdy rozmawiam z trenerami młodzieży, często mówią, że do pewnego wieku nie odbiegamy od zagranicznych rówieśników. - Nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą, aby udzielać tutaj rad, bo trzeba być blisko akademii, by udzielać takich wskazówek. Przepis o młodzieżowcu został w jakimś stopniu wymuszony, ale nasze kluby ogółem nie lubią szkolić. U nas jest "wynikomania". I przez to w pewnym stopniu zapomina się, żeby bardziej rozwijać chłopaków, a nie skupiać się na wynikach. Są kluby, które naprawdę fajnie funkcjonują, ale ogółem cały czas jest budowanie takiej narracji, chwalenia się, jakie to wyniki robimy. A przeskok później dla chłopaków jest naprawdę duży. Bardzo ciekawą opinię wydał ostatnio Marcin Włodarski, trener reprezentacji U17. Jego zespół zrobił furorę na Euro U17, później pojechał na mistrzostwa świata, ale już nie chcę wracać do tej afery. Powiedział natomiast coś takiego: "Kiedy my przed meczem patrzyliśmy na regenerację chłopaków, to Argentyńczycy zapieprzali". To znaczy też, że - reasumując to wszystko - my cały czas szukamy tej "świeżości". Inni patrzą na intensywność, aby jak najszybciej przyzwyczaić młodych chłopaków do ciężkich treningów. Słyszałem ostatnio taką historię, jak polski piłkarz spotyka polski zespół i od razu dostał pytanie: "Jak tam treningi?". I odpowiedź polskiego piłkarza, który ledwo co wyjechał z Ekstraklasy: "No ciężko. Naprawdę ciężko". Na Zachodzie w ogóle się nie mówi o ciężkich treningach, a u nas cały czas pyta się, jak tam treningi, czy nie za ciężko, i tak dalej... Skoro jednak motorycznie, pod względem przebiegniętych kilometrów, jesteśmy przygotowanie dobrze, z czego biorą się nasze braki, jeśli chodzi o intensywność gry? Chodzi o samą jakość, o rozumienie gry, o jakieś taktyczne braki? - Wydaje mi się, że rozumienie gry, o którym wspomniałeś jest bardzo istotne. Mała przestrzeń, dużo małych gier. Na szczęście powolutku to się zmienia, ale zbyt często patrzymy na "świeżość", a nie intensywność. Dużo o tym mówimy, ale nie robimy. Kolejna rzecz, to taktyka. Wszyscy wyjeżdżający mają w jakimś stopniu problemy, by przystosować się taktycznie. Pamiętasz co mówił Paweł Wszołek, co mówił Tymek Puchacz? Kuba Kamiński też musiał poznać taktyczne rzeczy, dostosować się do gry, co automatycznie powoduje to, że musisz rozumieć szybko grę. Znowu na pierwszy plan wysuwa się rozumienie gry. To rzeczy, które są bardzo ważne i tworzą całość. Wiąże się też to pewnie z edukacją trenerów, którzy dużo o tym mówią, ale jeszcze tego nie robią. I chyba tutaj też jakieś błędy są popełniane. Natomiast jestem bardzo ostrożny z opiniami, bo wszyscy trenerzy uważają, że robią dobrze. Natomiast jakieś błędy też są popełniane. PZPN w ostatnim czasie stara się przeprowadzać pewne reformy szkolenia. Szukane są rozwiązania problemów, jak choćby brak kreowania wysokiej klasy dryblerów. - Przeczytałem jakiś czas temu, o programie Polskiego Związku Piłki Nożnej gry jeden na jednego. Jeśli mówimy o rozumieniu gry, to zastanawiam się: Co nam da ten program? Jeżeli dorzucimy drugiego i trzeciego piłkarza, to mamy sytuację dwóch na dwóch lub trzech na trzech. I oprócz tego, że uczymy się dryblować, uczymy się w tym wypadku rozumienia gry. Bo muszę patrzeć, co robi mój partner, jak się zachowuje i szukać rozwiązania kreatywnego, czyli pobudzam moją świadomość do takich działań. To pewne drobne rzeczy, których nie krytykuję, ale zastanawiam się, czym PZPN kierował się, aby szukać właśnie programu jeden na jednego. Bo dorzucając, tak jak Niemcy lub inne kraje, jeszcze jednego lub dwóch piłkarzy, wymuszamy szybkie organizowanie się po stracie piłki i patrzenie, gdzie jest twój partner. Lub nawet partnerzy, żeby się dobrze bronić. Więc mamy bardzo wiele różnych zachowań. W pojedynku jeden na jednego jesteś uzależniony tylko od swojego działania. Kropka. Innym problemem, który poruszyłeś już wcześniej jest "wynikomania" w klubach. PZPN też dostrzegł ten problem, a rozwiązaniem miała być gra bez wyników, zlikwidowanie tabel w najmłodszych kategoriach wiekowych. Natomiast znowu się odwołam do Rangnicka: ten mówi, że wyeliminowanie wyników na młodym etapie to kompletny nonsens, bo zabija w piłkarzach to, co jest najważniejsze - chęć wygrania rywalizacji. - Czytałem tę wypowiedź. Ralf Rangnick powiedział tak: "Jeśli ktoś będzie chciał to zrobić w austriackim związku piłki nożnej, to będzie miał ze mną bardzo duży problem". Dlatego tak jak mówię - jest sporo opinii i nie ma złotego środka. Dziś social media mają szeroki zasięg - nie mówię nawet o rodzicach, którzy biorą aktywny udział, ale trenerach nawet małych klubików i akademii, którzy też chwalą się w sieci - to nawet jeśli zlikwidujemy oficjalne tabele, to i tak ten wynik będzie zaznaczony światu, że moja drużyna wygrała w turnieju z tym i z tym lub z tym... To się nie zmieni, bo taką mamy mentalność w Polsce, że lubimy delektować się takimi rzeczami, żyć tą chwilą, ale jedno trzeba powiedzieć - niestety bardzo mało patrzymy na rozwój chłopaków. I po raz kolejny mówię - nie chcę wrzucać wszystkich do jednego worka. Bo jest dużo akademii, które monitorują, oceniają zawodników, dają im szansę i nie zabijają ich kreatywności. Więc jestem bardzo ostrożny z uogólnianiem. Ale "wynikomania" w Polsce się nie zmieni. Tak było jest i będzie. Obojętne, czy wyniki będą oficjalnie ogłaszane, czy nie. Jeśli pytasz mnie jak jest lepiej - wydaje mi się, że wynik zawsze będzie napędzał wszystkich. Nie tylko zawodników, ale także trenerów i rodziców. Nie ma złotego środka, a najważniejszy jest rozwój młodego piłkarza, czy po prostu dziecka - bo on musi sam sobie z tym radzić. Ralf Rangnick mówi też, że gra na wynik powoduje rozwój. Zwycięstwo daje radość, porażka powoduje, że - tak jak w życiu - musisz nauczyć się radzić z niepowodzeniami, szybko wstać z kolan. Nie widzę tu jednak złotego rozwiązania w tej materii. Najważniejszy jest rozwój mentalny i kreatywny piłkarza. Nie zabijajmy tej kreatywności, nie narzucajmy sztywnych ram. Pozwólmy dzieciom samym decydować, nie dawajmy gotowych rozwiązań na talerzu w piłce nożnej, bo to jest moim zdaniem najgorsze. Jeśli pozwalamy mu na pojedynki - to pozwólmy, by w nich sam decydował. Bo czym więcej rozwiązań, tym bardziej ograniczamy jego kreatywność. Możemy oczywiście coś podpowiedzieć, pokazać możliwość rozwiązania, ale nie ograniczajmy w ten sposób młodego piłkarza. Druga część wywiadu z Radosławem Gilewiczem ukaże się już jutro, 9 lutego. W niej poruszone zostaną m.in. przyczyny gwałtownego rozwoju reprezentacji Austrii w ostatnich latach oraz pieniędzy w polskiej piłce.