Pierwszą część rozmowy z Radosławem Gilewiczem można przeczytać w tym miejscu. W niej poruszyliśmy m.in. temat problemów polskich piłkarzy po wyjeździe zagranicę oraz reform szkoleniowych PZPN. Oto druga część wywiadu z byłym reprezentantem Polski, a obecnie ekspertem Viaplay: Wojciech Górski, Interia: Nie bez powodu w naszej rozmowie parę razy padło już nazwisko Ralfa Rangnicka, obecnego selekcjonera reprezentacji Austrii. Twoje związki z tym krajem są bardzo mocne. Grałeś tam przez parę dobrych lat, byłeś też asystentem selekcjonera Jerzego Brzęczka, gdy w el. Euro 2020 najpierw pokonaliśmy Austrię 1-0, a później zremisowaliśmy z nią 0-0. Wydawało się, że Austria ma zbliżone możliwości piłkarskie do Polski, nasz status wówczas był podobny, ale od tamtego czasu drogi obu reprezentacji trochę się rozjechały. Radosław Gilewicz, były reprezentant Polski, asystent w sztabie Jerzego Brzęczka, obecnie ekspert Viaplay: - Wynika to z kilku powodów. Przede wszystkim Red Bull w ostatnich kilkunastu latach pokazał światu, że można grać bardzo ryzykownie, bardzo ofensywnie i wiele klubów zaczęło się na nim wzorować. Gdy przypomnę sobie początki Red Bulla - duże ryzyko w grze, duża intensywność, to spowodowało, że Salzburg dobrze radził sobie z lepszymi, bogatszymi klubami w Lidze Mistrzów. Zaczął regularnie zdobywać mistrzostwo Austrii, co nie było regułą, gdy ja jeszcze kończyłem karierę. Byli różni trenerzy, jak Trapattoni, którzy próbowali dać trochę świeżego pomysłu, nawet nie tyle trenerskiego, co medialnego, ale dopiero Ralf Rangnick tak naprawdę zmienił oblicze tego zespołu. Postawił na styl polegający na wysokim pressingu, na intensywności. Zaczęto sprowadzać piłkarzy przystosowanych do takiej gry, zwłaszcza młodych do 23. roku życia. Zaczął świetnie funkcjonować skauting, zaczęli ściągać zdolnych zawodników za niewielkie pieniądze, a później sprzedawać ich za olbrzymie. Teraz już nie dziwi nikogo, że jeden, czy drugi piłkarz idzie bezpośrednio z ligi austriackiej za 35 mln euro, czy nawet większe pieniądze do Bundesligi. To są gotowi piłkarze, którzy wchodzą i nie potrzebują żadnej aklimatyzacji i tu nie chodzi o język, ale intensywność i poziom mentalny oraz fizyczny. Niczego im nie brakuje. To po pierwsze. Po drugie - inne kluby, w tym Austria Wiedeń, LASK i Rapid, zaczęły się tym inspirować. Inne kluby, akademie, zaczęły grać odważniej, ofensywniej, intensywniej. Dlatego widzimy coraz więcej zawodników w lidze niemieckiej, jeszcze kilka lat temu było ich tam 23. W większości są to gotowi piłkarze. Obecnie w samej Bundeslidze gra 27 Austriaków, podczas gdy Polaków mamy tylko trzech - i to niegrających. - Reprezentacja Austrii zyskała teraz Ralfa Rangnicka. Tego może nie cudotwórcę, ale wizjonera, którego pomysły w jakiś sposób zmieniły nawet europejski, a przede wszystkim austriacki futbol. Teraz jest w reprezentacji, ten zespół znakomicie funkcjonuje i świetnie się rozwinął w ostatnich dwóch latach. Dla naszej kadry to też był dobry okres, by się rozwinąć. Wygrywaliśmy z Austrią, reprezentacja szła w dobrym kierunku, nawet jeśli nie wszystko się w niej układało. A dziś wygrać z Austrią? To już nie takie proste, bo widzimy, że to oni zrobili straszny postęp. Nie przez przypadek ich reprezentacja młodzieżowa do lat 21 wygrała ostatnio z Francuzami. Idzie narybek nowych piłkarzy. Niedawno Borussia Dortmund sprowadziła bardzo ciekawego zawodnika - Thierry’ego Fidjeu-Tazemetę. Grałem z jego ojcem w FC Pasching w moim ostatnim sezonie w austriackiej Bundeslidze. To jeden z największych talentów austriackiego futbolu. Biły się o niego wszystkie kluby austriackie oraz kilka europejskich i w wieku 16 lat zdecydował się na transfer z St. Poelten do Borussii Dortmund. To naprawdę mega chłopak i jeden z przykładów piłkarzy, którzy z akademii austriackich klubów są wyławiani przez kluby przede wszystkim Bundesligi. Nie ukrywajmy, ligi austriacka i szwajcarska, nawet gdy ja zaczynałem karierę 30 lat temu, za każdym razem spoglądały w kierunku Bundesligi i wzorowały się na niej. Kluby niemieckie mają łatwy dostęp do Szwajcarii i Austrii, bezpośrednio do piłkarzy. Przez wzgląd na język, mentalność i intensywność. To gotowi piłkarze, którzy od razu są wzmocnieniami. Utalentowani, których po oszlifowaniu można sprzedać za wielkie pieniądze. Kiedy patrzę na austriacką piłkę, wszystko mi się tam "spina". Red Bull ma klub w Salzburgu, ma drugi klub w Liefering, gdzie szlifują się talenty przed przyjściem do Salzburga, selekcjonerem kadry jest człowiek, który odpowiada za sukcesy Red Bulla, Rangnick. Sądzisz, że w Polsce taka spójność byłaby możliwa? Bo ostatnie lata, to takie miotanie się od ściany do ściany. - Chciałbym, by była to jakaś filozofia. Uważam, że mamy kluby, które naprawdę dobrze funkcjonują - Lech Poznań, Legia Warszawa, Pogoń Szczecin. Ale mamy też sporo klubów, które są zarządzane przez miasta. Jeżeli widzimy, że jeden z największych talentów opuszcza lidera polskiej Ekstraklasy [17-letni Karol Borys odchodzący ze Śląska Wrocław do KVC Westerloo - przyp. red.], to jest to w jakiś sposób niepokojące. Ci młodzi chłopcy niekiedy wyjeżdżają nieprzygotowani i to jest bardzo widoczne. A jeżeli już są gotowi, wydaje nam się, że zawojują Europę, przychodzi tzw. "zonk" i mówimy: "O kurczę, jednak jeszcze nie był gotowy". Sporo jeszcze przed naszą Ekstraklasą. Liga austriacka ma to fajnie połapane, bo nawet Austria Wiedeń, która ma olbrzymie problemy, ma także klub w 2. Bundeslidze, z którym współpracuje. To SV Stripfing. Oddelegowali swoich były piłkarzy, jak Alexander Gruenwald, do pracy w tym klubie i mogą "wyciągać" najbardziej utalentowanych zawodników. Oprócz tego Austria ma także rezerwy, grające w 3. lidze. Czyli reasumując: Austria gra w 1. Bundeslidze, w 2. lidze ma klub SV Stripfing, z którym ma podpisaną umowę, w którym grają zawodnicy mający się oszlifować i później trafić do pierwszej drużyny. A oprócz tego mają rezerwy dla piłkarzy, którzy mogą się nie "łapać" w drugiej lidze. To dobre rozwiązanie dla młodych zawodników, mających okres przejściowy między wiekiem juniora a seniora, zwłaszcza tych, którzy później dojrzewają, gdzie mogą się rozwijać. Tokiem rozwiązania Red Bulla poszły inne kluby, jak choćby właśnie Austria, nawiązując współpracę z innymi klubami. To fajny model przeskoku dla piłkarzy, którzy nie są od razu gotowi do gry w najwyższej lidze. Na wszystkich piłkarzy jest jakiś plan. Chciałbym, by w Polsce też tak to funkcjonowało, tylko wydaje mi się, że - popraw mnie - czy ktoś z naszych klubów ma podpisaną taką umowę z inną drużyną? Jeśli już, nasze kluby mają rezerwy w niższych ligach. Nie przychodzi mi do głowy żadna współpraca na szybko. - Każdy kraj ma inne możliwości pod względem funkcjonowania. Mamy kluby, które nieźle funkcjonują, ale mamy też dużo np. miejskich klubów, których zarządzający bardziej zainteresowani są wynikiem sportowym i finansowym, niż rozwojem poszczególnych piłkarzy. Tak trzeba to określić brutalnie: w tych klubach utrzymywanych przez miasta jest bardzo mały rozwój piłkarzy. Widzimy, jakie są problemy w Górniku Zabrze, to pierwsza drużyna, która przychodzi mi na myśl, a w większości tych drużyn są podobne problemy. Gdy wspominasz swoje wejście w zagraniczną ligę - też odczułeś tak mocno zderzenie z intensywnością? Obecnie przeskok dla zawodnika wyjeżdżającego z Polski jest większy? - Nie wiem, czy większy, czy mniejszy, myślę, że cały czas taki sam. Ja umierałem (śmiech). Nawet w dokumencie o mnie ["Radogol" dostępny na Viaplay - przyp. red.] też to podkreśliłem, że gdyby nie rodzina, miałbym wielki problem. Jeśli sprawdziłbyś ilu chłopaków wyjechało z Polski w tym okresie, co ja, w 1993 roku, było ich naprawdę sporo. I sporo z nich od razu wróciło. Te "najsłabsze ogniwa" powracały, bo w jakimś stopniu też nie dały rady. I przez te 30 lat sporo tych piłkarzy się przewijało - jesteśmy w ogóle taką nacją piłkarzy, z których wielu wyjechało z kraju i którym się w jakimś stopniu nie udało. I nie chodzi mi wcale o najlepsze ligi, bo tam nie zawsze musi się udać. Ale nawet ze słabszych lig sporo piłkarzy szybko powracało. Ostatnio zastanawiałem się, dlaczego obecnie praktycznie nie ma polskich piłkarzy w Austrii, bo za moich czasów było ich wielu i odgrywaliśmy znaczące role w tej lidze. Po prostu finansowo kluby austriackie, poza Red Bullem, nie są w stanie konkurować z polskimi klubami. Tak to wygląda - jeśli ktoś się zdecyduje z Polski wyjeżdżać, to zazwyczaj do tych topowych lig, ale widzimy, że tam prawie zawsze odbijamy się od ściany. To kolejny dowód, że pieniądze nie są problemem w naszej piłce. A raczej problemem jest ich dystrybucja, a nie to, że ich nie ma. - Wiesz co, kilkanaście lat temu dostało mi się i wszyscy na mnie krzywo patrzyli, bo po powrocie do Polski powiedziałem publicznie, że polski piłkarz to jest przepłacony piłkarz. Że w naszej Ekstraklasie są za duże pieniądze. Dostało mi się wtedy strasznie od wszystkich. Ale rzeczywiście tak było - nie miałem też zamiaru obrazić kogokolwiek, tylko powiedzieć, że takich pieniędzy, jakie dostają w polskiej lidze, na Zachodzie nie dostaną, adekwatnie do umiejętności. Przykładem jest napływ piłkarzy hiszpańskich. Przyjeżdżają do Polski, bo zarobią więcej, niż dostaliby na przykład w tamtejszej trzeciej lidze. - Dokładnie tak. To są fakty, chociaż nikomu nie zaglądam do portfela i nie mam zamiaru być kontrowersyjny, ale w Polsce są takie pieniądze, a nie inne. To nie znaczy, że krytykuję tę sytuację, w dużych ligach też się zdarza, że piłkarze są przepłaceni, jest to normalna rzecz. Więc wydaje mi się, że tak funkcjonuje rynek i rynek też ustala w jakiś stopniu cenę. Rozmawiał: Wojciech Górski