Dariusz Wołowski, Interia: Co się dzieje w pańskim klubie? Marek Dziewicki (prezes Milanu Milanówek): - Zamknięty. Po ostatnich obostrzeniach wprowadzonych tydzień przed Świętami Wielkanocnymi, zgasiłem światło i zamknąłem drzwi. Wiem, że prezesi niektórzy klubów radzą sobie tak, że wprowadzili fikcyjne stypendia po 10 zł dla piłkarza, żeby obejmował ich status rywalizacji zawodowej, i żeby mogli grać i trenować. Ja fikcji firmować nie chcę. Nie chodzi mi o zawodników pierwszej drużyny gdzieś w ligach okręgowych, ale o dzieci i młodzież. Ilu młodych piłkarzy trenowało w Milanie? - 230 z roczników od 2004 do 2017. A więc przyjmujemy do klubu już czterolatków. Muszę jednak przyznać, że w styczniu, gdy otworzyłem klub, frekwencja spadła. Część dzieciaków zatęskniła za piłką, boiskiem, kolegami, rywalizacją, ale część przyzwyczaiła się do całych dni spędzanych przed ekranem komputera. I do piłki w realu nie chciało im się wracać. Też mam dzieci. Lenistwo, bezczynność jest zaraźliwa jak choroba. Patrzę na to ze smutkiem, nawet z przerażeniem. Czyli teraz w klubie Milan nic się nie dzieje? - Nie chciałem pozbawiać trenerów ich wynagrodzenia więc poprosiłem, żeby dwa razy dziennie zamieszczali na Facebooku klubu filmiki z instrukcjami dla dzieci jak ćwiczyć samemu. To jakaś namiastka zajęć w klubie, choć wątpię, by zadowala dzieciaki, które kochają grę w piłkę. Wspólnego treningu, meczu nic nie zastąpi. Serce się kraje, gdy patrzę na puste boiska Milanu w taką pogodę. Kiedyś roiło się tu od dzieciarni cały dzień. Przychodzili przed treningiem i grali. Przypominało mi to moje dzieciństwo. Dziś jest pusto, choć czasem, gdy przyjdzie jakiś ojciec z synem pokopać piłkę, to przecież nie wyganiamy. Uważa pan, że boiska powinny zostać otwarte? Z jednej strony pandemia szaleje, z drugiej wszystkie badania wskazują, że na powietrzu bardzo trudno zarazić się koronawirusem. - Bezpieczeństwo jest sprawą nadrzędną. W grudniu chorowałem ja i cała moja rodzina. Przeszedłem koronawirusa bardzo ciężko. Śmiali się potem ze mnie w klubie, że jestem jedynym wygranym pandemii, bo straciłem 10 kg. Nikomu tego nie życzę, to znaczy choroby, bo parę kilogramów mniej chciałoby wielu. Najgorsze, że kłopoty z nadwagą mają już nasze dzieciaki. W czasie pandemii siedzą w domach przyklejone do ekranu komputera. Trwa to tak długo, że zaczynam się obawiać o ich zdrowie psychiczne. No więc powiem szczerze: tak, mimo wszystko uważam, że z zachowaniem ostrożności i odpowiedzialności, powinniśmy otworzyć boiska i wznowić treningi. Ja zamknąłem budynek klubowy i szatnie bez czyjegokolwiek nakazu. Dzieci przyjeżdżały na trening rowerem, lub podwożone przez rodziców samochodem i od razy biegły na murawę. Mówił pan o wypłatach dla trenerów. Pana na to stać, bo Milan finansuje miasto Milanówek. Co mają począć w szkółkach, gdzie jedynym źródłem utrzymania są wpłaty rodziców? - To prawda, że Milan bez opieki miasta by zginął. Roczny budżet naszego klubu to 600 tys złotych, z czego Milanówek daje 415 tysięcy. Reszta to wpłaty od sponsorów i wpłaty rodziców trenujących u nas dzieci. Acha, ponieważ mamy brązową odznakę PZPN to w tym roku po raz pierwszy w historii dostaliśmy kilkadziesiąt tysięcy od Związku. To pomogło dopiąć budżet. Wiąże się z tym masa formalności, sporo biurokracji, PZPN wysyła kontrole, ale jednak warto. A jak sobie radzą szkółki, które finansują wyłącznie rodzice? Albo zawiesiły działalność, albo padły. Pandemia to trudny czas dla prezesa klubu. - Ja tu jestem najmniej ważny. Chodzi o dzieci. Szkoły zamknięte, boiska zamknięte, place zabaw zamknięte. A przecież o wiele bardziej niebezpieczne jest wyjście do sklepu, niż na boisko. Mam nadzieję, że po 18 kwietnia to się zmieni. Że będzie można znowu otworzyć kluby i szkółki. Pandemia dokonała wiele złego, nie wiem ile czasu potrwa, żebyśmy wrócili do normalności. Dzieci i my wszyscy potrzebujemy ruchu, bo bez tego straty będą nieodwracalne. Rozmawiał Dariusz Wołowski