Jakub Żelepień, Interia: Wie pan, jak wiele clickbaitów powstało dzięki panu w ostatnim czasie? Marcin Brosz: Szczerze mówiąc - nie za bardzo. Poświęcam swój czas raczej na treningi z grupami dziecięcymi w Knurowie, nie czytam tego, co pisze się na mój temat. Ale skoro pan pyta, to domyślam się, że sporo tego było... Mnóstwo. "PZPN rozstał się z selekcjonerem" to teraz bardzo chwytliwy tytuł. Żarty jednak na bok - wyjaśnijmy, dlaczego nie będzie pan dłużej pracował w federacji. - Kiedy przychodziłem do związku półtora roku temu, nadrzędnym celem były mistrzostwa Europy na Malcie. Wszyscy pracowaliśmy nad tym, aby tam się dostać, w pełni poświęcaliśmy temu turniejowi naszą uwagę. Przeszliśmy przez dwie fazy eliminacji, awansowaliśmy na Euro po 17 latach i znaleźliśmy się w wąskiej grupie ośmiu uczestników. Do półfinału zabrakło naprawdę niewiele. Miłość do Polski przeważyła. Wyjątkowy debiut Juniora Nsangou Decydował bilans bramek. - No właśnie. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że zrobiliśmy dobrą robotę, zajmując 5. miejsce w Europie. Jednocześnie zdałem sobie sprawę, że mistrzostwa nie muszą być końcem tej reprezentacji, a wręcz przeciwnie - powinny być jej początkiem. W wielu innych federacjach selekcjonerzy przechodzą ze swoimi drużynami do kolejnych kategorii wiekowych, aby zachować ciągłość pracy. Chciałem zrobić to samo u nas i przedstawiłem Polskiemu Związkowi Piłki Nożnej plan, którego zwieńczeniem miały być mistrzostwa Europy w 2027 roku i oczywiście Igrzyska Olimpijskie w Los Angeles. Nie został on jednak zaakceptowany przez moich przełożonych, w związku z czym moja praca musiała się zakończyć. Co pozytywnego wyniósł pan z pracy dla federacji? - Kiedy pracowałem w Ekstraklasie, zawsze mówiłem, że mam mało czasu. W reprezentacji zrozumiałem, co to naprawdę znaczy, bo tutaj było go jeszcze mniej. Nauczyłem się dobierać najważniejsze elementy w trakcie krótkiego mikrocyklu. Trzeba było postawić na to, co dawało największe szanse na sukces i jeszcze zdążyć to wyegzekwować od zawodników. Ma pan żal do Polskiego Związku Piłki Nożnej, że nie pozwolił panu na wcielenie w życie pańskiego wieloletniego planu? - Ode mnie, jako trenera, wymaga się, abym rozwijał piłkarzy. Proszę pamiętać, że naszym celem nadrzędnym jest dostarczenie jak największej liczby chłopaków na potrzeby pierwszej reprezentacji, temu służy futbol juniorski. Żeby tak było, musimy nie tylko jeździć na największe imprezy mistrzowskie w danych kategoriach wiekowych, lecz również poważnie zaznaczać na nich swoją obecność, czyli walczyć o medale. Tak starałem się pracować, ale decyzje nie należą ostatecznie do mnie. Będę drążył: nie ma złych emocji między panem a federacją? - Proszę mi wierzyć, o tym okresie zawsze będę opowiadał w samych superlatywach. Każdy trener marzy o tym, aby wyjść na boisko, usłyszeć hymn swojego kraju, poprowadzić reprezentację. Dostałem taką szansę i jestem za nią wdzięczny. Zapadają jednak pewne decyzje i ja muszę je zaakceptować. Czas na najgłośniejsze ostatnio w polskiej piłce pytanie - czy w pańskiej drużynie był odpowiedni charakter? - Zawsze w mojej reprezentacji mieliśmy jedno nadrzędne założenie: coś może nie wyjść, piłka może odskoczyć, technika może zawieść, przeciwnik może okazać się sprytniejszy, ale wtedy wszelkie braki i niedoskonałości musimy nadrabiać ambicją, zaangażowaniem i wolą walki. Tak szkoliliśmy chłopaków i tego od nich wymagaliśmy. Powtarzaliśmy, że chcemy ich przede wszystkim rozwinąć piłkarsko, ale nie mogą przy tym zapominać, że celem jest wygranie meczu. Najlepszym przykładem tego, że charakter w naszej kadrze się zgadzał, był mecz z Włochami. Widzieliśmy w nim wszystko to, co kochamy w piłce, oglądało się to z przyjemnością. Kuba Wojewódzki bez ogródek ws. Polaków. "Pilna wiadomość dla Grzegorza Krychowiaka" Na koniec: co sprawia, że przykładowo nasza kadra U-19 potrafi, choćby z Włochami, walczyć jak równy z równym, a na poziomie seniorskim wyglądamy od wielu lat jak zespół drugiej albo trzeciej kategorii? - Przejście z wieku juniora do seniora to najtrudniejszy moment w życiu każdego piłkarza. W krótkim czasie dochodzi do wielu zmian, pojawiają się pieniądze, większa presja, jednocześnie rosną obciążenia treningowe, co często skutkuje kontuzjami, do tego dochodzi najczęściej separacja od rodziców i najbliższych. Regularnie widzę, że dziewiętnasto- czy dwudziestolatkowie są rozchwiani emocjonalnie i nie radzą sobie z tą ogromną transformacją. Na poziomie juniorskim jesteśmy w stanie zniwelować różnice pomiędzy nami a innymi nacjami, ale w seniorach dysproporcje są zbyt duże. Prosty przykład: po mistrzostwach na Malcie defensywny pomocnik reprezentacji Włoch poszedł do PSG. U nas jesteśmy bardzo zadowoleni, gdy chłopak trafi do Ekstraklasy, bo będzie miał okazję grać z dorosłymi piłkarzami. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia