- Powiem jako syn... Strasznie brakuje mi dowcipu i powiedzonek mojego taty, które były potem powtarzane. One były błyskotliwe, z humorem, a zarazem delikatne, nie wytaczające "grubych armat"... - Wspaniale komentował polityczną rzeczywistość i tak samo rewelacyjnie komentował sport. Szkoda, że nie było okazji, by komentował np. hokej czy tenis. I tego mi strasznie brakuje, bo tata był człowiekiem wyjątkowo inteligentnym, a ludzie inteligentni mogą pochwalić się wspaniałym dowcipem. Miał bardzo subtelny dowcip - wspomina ojca Robert Piotr Radwański. "Pasiak" całe życie Władysław Radwański całą swoją karierę sportową związał z Cracovią. Najpierw grał w tym klubie w piłkę nożną, w juniorach, a potem w hokeja na lodzie. Na przełomie lat 40. i 50. XX wieku, po zajęciach młodych piłkarzy "Pasów", przyszli do nich działacze sekcji hokejowej. "Kto potrafi jeździć na łyżwach, zapraszamy do nas" - ogłosili. Zgłosiło się kilku chętnych, ale do pierwszego zespołu przebiło się tylko dwóch ekspiłkarzy - Władysław Radwański i Antoni Montean. - Władek nauczył się śmigać na łyżwach na stawach w Płaszowie, a ja na lodowisku Olszy - wspomina Montean. Wtedy sekcja hokejowa Cracovii zaczynała jednak mocny zjazd w dół. Brakowało pieniędzy, a tym samym i sukcesów, a zespół balansował na granicy drugiej i trzeciej ligi. Wydarzył się jednak cud. W marcu 1959 roku "Pasy" wywalczyły awans do ekstraklasy, w składzie z "Siwym", jak nazywano Władysława Radwańskiego ze względu na blond włosy. Dlaczego zdecydował się uprawiać sport w barwach Cracovii? - Cracovia zawsze wydawała mu się bardziej neutralna politycznie niż Wisła, która była klubem gwardyjskim. Nie przeszkadzało to oczywiście współpracy sportowej. Bo sportowy Kraków na dużych imprezach naprawdę się łączy... - Ci wszyscy starsi panowie, kiedyś działacze albo zawodnicy Cracovii czy Wisły się znają. To światek zamknięty, ale zarazem wspólny. Tam nie ma podziałów na Cracovię i Wisłę. Tam jest jeden krakowski sport. I to jest piękne. Tata reprezentował barwy Cracovii, ale bardzo go interesowało, co się dzieje w Wiśle i wielu innych klubach. Straszliwie utyskiwał nad losem Garbarni (piłkarski mistrz Polski z 1931 roku, obecnie występujący w trzeciej lidze - przyp. red.), ale takie przyszły czasy... - wspomina Robert Radwański. Po zakończeniu kariery Władysław Radwański został trenerem hokeja - najpierw w "Pasach", gdzie prowadził pierwszy zespół, a później, w latach 1964-1970, szkoleniowcem reprezentacji Polski juniorów. Jako absolwent Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego (obecnie AWF) w Krakowie pracował też jako nauczyciel wychowania fizycznego w kilku szkołach. Syn śladami ojca Sportową drogą ojca podążył Robert, nazywany przez najbliższych Piotrem. "Chciałem, żeby mój syn był hokeistą, ale przeciwko temu była cała rodzina. Próbowałem zastosować fortel, zapisując go do sekcji łyżwiarstwa figurowego, myśląc, że jak nauczy się dobrze jeździć na łyżwach, to później danie mu kija do ręki nie będzie już problemem. Stało się jednak inaczej" - mówił Władysław Radwański w wywiadzie dla INTERIA.PL w 2008 roku. Sportowymi postępami Roberta interesował się jeden z przyjaciół ojca, który jak tylko usłyszał, że chłopak rezygnuje z łyżwiarstwa figurowego, podpowiedział mu, żeby spróbować gry w tenisa. "Zaprowadziłem go na korty, gdzie nastąpił sprawdzian. Okazało się, że syn ma dobre oko i mocne nogi, i w przyszłości może być dobrym tenisistą. Od tego się zaczęło" - mówił pan Władysław Radwański. Robert grał w tenisa w Nadwiślanie Kraków, a potem wyjechał do Niemiec, gdzie był trenerem w klubie Grün-Gold <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Gronau_%28Westf.%29">Gronau</a>. Tam pierwsze kroki na korcie stawiały jego córki, Agnieszka i Urszula. W 1995 roku Radwańscy wrócili do Polski i dziewczynki kontynuowały swoją przygodę z tenisem. Przygodę, która stawała się coraz bardziej kosztowna, głównie ze względu na konieczność wyjazdów na międzynarodowe turnieje. "Sytuacja finansowa była bardzo trudna. Sponsorzy chcieli pomóc synowi, ale za cenę pewnego ubezwłasnowolnienia wnuczek. Nie zgodziliśmy się na to, bo byłoby to karygodne, żeby 'sprzedać' małe dzieci i nie mieć wpływu na dalsze ich wychowanie czy szkolenie. Mieliśmy jednak w domu parę wartościowych rzeczy i wspólnie podjęliśmy decyzję, żeby je spieniężyć i kontynuować pracę tenisową" - mówił Władysław Radwański. Poświęcenie się opłaciło. Agnieszka została pierwszą Polką, która awansowała do czołowej dziesiątki rankingu WTA (najwyżej była druga), a także drugą polską tenisistką, która grała w finale Wielkiego Szlema (Wimbledon 2012), po sukcesach Jadwigi Jędrzejowskiej w latach 30. XX wieku. Urszula najwyżej zajmowała 29. pozycję w rankingu (październik 2012), ale potem m.in. kontuzje spowodowały, że praktycznie od początku musi zaczynać wspinaczkę do czołówki. "To był nasz największy kibic" "Byliśmy naprawdę bardzo, bardzo blisko i on zawsze nas wspomagał" - mówiła w zeszłym roku o dziadku Agnieszka Radwańska, cytowana przez stronę internetową WTA. "Myślę, że on był naszym największym kibicem. Całe życie był wysportowany i kiedy byłyśmy małe, to wspólnie graliśmy w tenisa" - dodała. W grudniu 2011 roku, podczas benefisu rodziny Radwańskich zorganizowanego przez Akademię Wychowania Fizycznego, pan Władysław po raz ostatni zaprezentował się na korcie. Zagrał wtedy w parze z Agnieszką przeciwko Piotrowi i Urszuli. Rok po śmierci Władysława Radwańskiego jego syn organizuje tenisowy turniej poświęcony pamięci ojca, który odbędzie się w dniach 30-31 sierpnia na kortach Wawelu w Krakowie. - Gramy w czterech kategoriach, wszystkie dla amatorów. Chciałbym, żeby stawiła się większość przyjaciół taty z Krakowa, nie tylko ci, którzy grają w tenisa. Wydaje mi się, że idea jest szczytna. Przy organizacji pomaga mi parę osób, a patronem jest szkoła przy Stadomskiej 10, gdzie ojciec przez wiele lat był nauczycielem - tłumaczy Robert Radwański. W Gronau też znali pana Władysława - Będzie kategoria VIP, czyli turniej deblowy w grupach, turniej singlowy open, gdzie będzie mógł zagrać każdy, kto umie grać w tenisa, ale liczba miejsc jest ograniczona - dobieramy głównie przyjaciół familii, potem będzie turniej absolwentów Zespołu Szkół Ogólnokształcących STO i turniej dla kobiet, również w formule open. Selekcja ostra, bo mam zgłoszenia nawet z mojego niemieckiego klubu w Gronau, skąd przyjeżdżają trzy osoby... Oni też znali tatę, który bywał tam u mnie - dodaje Radwański. Podczas turnieju nie zabraknie również innych atrakcji niż tenisowe. - Odbędą się skoki spadochronowe, koncert fortepianowy, na którym zabrzmi muzyka Chopina, a także pokaz filmów i slajdów z ojcem - wylicza Robert Radwański. W tym roku odbędzie się pierwsza edycja tej imprezy. - Zobaczymy, jak to będzie dalej, ponieważ były problemy ze sponsorowaniem. To raczej ludzie oczekują od nas pieniędzy, a nie odwrotnie. Tutaj muszę się poskarżyć, że nie było za dużo chęci, aby wspomóc nas finansowo. - I stanie raczej na tym, że to rodzina Radwańskich sama będzie organizatorem. Co do przyszłego roku, to zastanawiam się nad zmianą formuły. Może da się zorganizować po prostu turniej dla dzieci, żeby wciągnąć do tego młode pokolenie - mówi Robert Radwański. Nawet w roli honorowych gości nie będzie można jednak zobaczyć w tym roku sióstr Radwańskich - ani Agnieszki, ani Urszuli. - Nie ma szans... One będą wtedy na wielkoszlemowym US Open. Ja i tak poszedłem na kompromis - bo tata zmarł przecież 11 sierpnia - wybierając ostatni weekend sierpnia, kiedy jest przecież wiele konkurencyjnych imprez, ale z drugiej strony to koniec wakacji i większość osób jest już w Krakowie. Ponadto jest to data solidarnościowa, dlatego jednym z patronów została małopolska "Solidarność" - dodaje Robert Radwański.